Dr Bartoszewicz: Mamy wiele sygnałów, że przemysł dostanie ogromnej zadyszki [WYWIAD]

Wszystkie decyzje przez nie podejmowane, związane z uruchomieniem przemysłu obronnego – realnego uruchomienia, a nie dokonywania za granicą zakupów na jego rzecz, takich jak zakupy taboru kolejowego za 17 mld zł, dają sygnał naszemu przemysłowi, że on nie będzie uczestniczył w żadnych działaniach. Zatem inwestycje są u nas nierealizowane, przy tym narasta niepewność, nie ma bieżących zamówień, ale nie ma także projektowania zakupów na przyszłość. To pokazuje, że polski przemysł funkcjonuje w warunkach ogromnej niepewności. A to jest powiązane z rolnictwem przeżywającym perturbacje. Ponadto siadło także budownictwo, powiązane z przemysłem, który wykorzystuje jego produkty. Mamy więc szereg sygnałów, że przemysł dostanie ogromnej zadyszki, co rzecz jasna przełoży się negatywnie na tegoroczny wzrost całej naszej gospodarki - mówi w rozmowie z Maciejem Pawlakiem dla portalu filarybiznesu.pl dr Artur Bartoszewicz z Instytutu Rozwoju Gospodarczego Kolegium Analiz Ekonomicznych SGH.

Maciej Pawlak: Inflacja, według szybkiego szacunku GUS, w grudniu 2024 r. wyniosła 4,8%, a w stosunku do listopada 0,2%. W stosunku do grudnia 2023 r. najbardziej wzrosły ceny nośników energii (o 12,0%), zaś paliwa do prywatnych środków transportu w tym samym czasie staniały o 3,9%. Jak bardzo może urosnąć inflacja w kolejnych miesiącach br., gdy odmrożone zostaną ceny nośników energii dla firm, a następnie, gdy odmrożone zostaną ceny nośników energii dla gospodarstw domowych?

Artur Bartoszewicz: W samym styczniu, po odmrożeniu cen nośników energii dla firm, czy w październiku, gdy odmrożone będą ceny energii dla gospodarstw domowych, jeszcze nie zobaczymy jak przekłada się to na poziom inflacji. Dlatego, że – w przypadku firm – wzrost ich kosztów nastąpi dopiero w kolejnych miesiącach, co znajdzie odzwierciedlenie w cenach towarów i usług, płaconych przez konsumentów. Z kolei w przypadku gospodarstw domowych nastąpi ich pauperyzacja, tj. ograniczenie zdolności dokonywania przez nie zakupów. Ten mechanizm może spowodować odwrócenie klientów od zakupów towarów i usług. A więc okazać się przeciwny do zjawiska inflacji. Ale, głównym czynnikiem, determinującym wzrost cen są oczekiwania inflacyjne. Przez cały czas dokonywane jest w przestrzeni publicznej poprzez różne przekazy komunikowanie, że ceny będą rosły. W rezultacie niejako oczekujemy wzrostu cen. Po prostu wszyscy się spodziewają, że w kolejnych miesiącach i kwartałach inflacja będzie rosła. Mało tego – może jeszcze bardziej wzrosnąć niż w przewidywaniach, które są oficjalnie prezentowane. Bo żadne decyzje strategiczne państwa (poza działaniami NBP, który próbuje bronić stabilności polskiego złotego w obecnych warunkach), a więc działania rządu, nie rozwiązują problemów, które są źródłem inflacji.

To znaczy?

Jeśli czynnik główny, tj. wzrost cen energii i ciepła – bo zwłaszcza w okresie zimowym - oba te czynniki determinują i w konsekwencji przekładają się na sprzedaż produktów i usług, na wytwarzanie czy dostawy, to nawet, gdyby doszło do lekkiej redukcji cen paliw, to i tak nie ma znaczenia. Bowiem w praktyce to nie chwilowe zmiany cen na poszczególnych produktach determinują inflację, ale zjawisko oczekiwań inflacyjnych. A więc to, że w różnych sektorach, obszarach, produktach konsumenci przyzwyczajają się do tego, że ceny będą rosły i że dajemy na to przyzwolenie. A wszystkie badania, łącznie z  podejmowanymi przez NBP, pokazują, że to oczekiwania inflacyjne stanowią główny czynnik determinujący i określający ostateczny kształt przebiegu inflacji. Wobec tego to walka z oczekiwaniami inflacyjnymi powinna być dzisiaj głównym zadaniem rządu. Zaś rząd powinien podejmować decyzje, którymi byłby w stanie przekonać obywateli, przedsiębiorców i gospodarstwa domowe, że ceny w kwartałach i miesiącach nie będą rosły. Tyle, że problem polega na tym, że nie jest podejmowana żadna decyzja, która gwarantowałaby to, że ceny energii zostaną ustabilizowane w kolejnych miesiącach i kwartałach.

Jaką politykę prowadzą władze w tym zakresie?

Decyzje przez nie podejmowane odwlekają realizację inwestycji w zakresie energetyki jądrowej. Nie przyspiesza się ponadto poszukiwania metod, które stabilizowałyby ceny energii, a wręcz zapowiada się odejście w energetyce od systemów stabilnych (patrz węgiel czy gaz), a zamiast tego idzie się w kierunku niestabilnych źródeł energetycznych (OZE), które powodują „wystrzały” cen energii, niestabilność i niepewność. To jest główne źródło oczekiwań inflacyjnych.

Tak więc szacowanie, czy inflacja wzrośnie do 5,5 czy 6%, samo w sobie podbija owe oczekiwania?

Jasne. To raczej zwiększa oczekiwania inflacyjne na zasadzie samospełniającej się przepowiedni. Rozmaite zespoły analityczne wyznaczają oczekiwania inflacyjne, komunikując konsumentom, że inflacja będzie rosła (spadała). Jeśliby ośrodki analityczne chciały pomóc w obecnej sytuacji, powinny zaprzestać tak masowego komunikowania i rywalizacji, który z nich przebije oczekiwania inflacyjne i który będzie miał rację. Bo jednak ta „rywalizacja” nikomu nie pomaga.

W grudniu wskaźnik PMI polskiego przemysłu według agencji S&P Global spadł drugi miesiąc z rzędu z listopadowego poziomu 48,9 do 48,2, wykazując najsilniejsze pogorszenie warunków w sektorze od sierpnia. Spadek wskaźnika odzwierciedlał głównie gwałtowniejsze spadki produkcji i zapasów pozycji zakupionych. Jak zauważalne osłabienie przemysłu będzie wpływało na wzrost PKB Polski w br.?

W moim przekonaniu przemysł będzie mocno ciążył na wzroście naszego PKB. Bo jeśli słabnie gospodarka eksportowa, bazująca na produktach, których źródłem jest produkcja przemysłowa, a także rolnicza i gdy przemysł daje sygnały o niestabilności i niemożliwości zaspokajania potrzeb rozwojowych, to znaczy, że powstał istotny ciężar dla wzrostu gospodarczego. Zresztą sytuacja związana ze wskaźnikiem PMI i oczekiwaniami wzrostowymi w przemyśle jest powiązana bezpośrednio z sytuacją w gospodarce niemieckiej. Bo przecież polski przemysł jest wyjątkowo mocno powiązany z tą gospodarką. Zaś, jak to prezentują analitycy, gospodarka niemiecka wpada w stan niepewności, który jest nieporównywalny z żadnym innym kryzysem, z którym w historii ostatnich 100 lat miała ona do czynienia. A jeśli tak jest i prawdą jest to, co publikują analitycy, to znaczy, że będziemy mieli do czynienia z ogromnym tąpnięciem. Ta niepewność przekłada się na braki nowych zamówień. Władze mogłyby to natychmiast zmienić.

W jaki sposób?

Wszystkie decyzje przez nie podejmowane, związane z uruchomieniem przemysłu obronnego – realnego uruchomienia, a nie dokonywania za granicą zakupów na jego rzecz, takich jak zakupy taboru kolejowego za 17 mld zł, dają sygnał naszemu przemysłowi, że on nie będzie uczestniczył w żadnych działaniach. Zatem inwestycje są u nas nierealizowane, przy tym narasta niepewność, nie ma bieżących zamówień, ale nie ma także projektowania zakupów na przyszłość. To pokazuje, że polski przemysł funkcjonuje w warunkach ogromnej niepewności. A to jest powiązane z rolnictwem przeżywającym perturbacje. Ponadto siadło także budownictwo, powiązane z przemysłem, który wykorzystuje jego produkty. Mamy więc szereg sygnałów, że przemysł dostanie ogromnej zadyszki, co rzecz jasna przełoży się negatywnie na tegoroczny wzrost całej naszej gospodarki.

Według różnych szacunków wartość sztabek złota, zarówno w przeliczeniu na złotówki, jak i na dolary, wzrosła w ciągu całego 2024 r. o ponad 30%, tym samym wielokrotnie przewyższając poziom inflacji. Z jakiego powodu wartość tego kruszcu tak bardzo urosła? Czy w br. będzie rosła w równie wysokim tempie?

Złoto tradycyjnie jest postrzegane jako „bezpieczna przystań”. Stanowi źródło decyzji zakupowych, w momencie, gdy narasta niepewność na rynkach. Praktycznie od trzech lat funkcjonuje taki trend. A nawet dłużej, biorąc nawet pod uwagę poziom cen jeszcze sprzed pandemii, kiedy ceny złota były radykalnie niższe niż obecnie. Zaś dziś funkcjonuje trend wzrostowy. Wszystko to z powodu powszechnie dostrzeganego poczucia niepewności, o których już wspominałem. Chodzi tu o napędzanie społeczeństw lękami wojennymi i dominująca narracja medialna, powoduje, że ludzie szukają sposobu na ograniczenie ryzyka utraty majątku. A z drugiej strony doszło do ogromnej wojny gospodarczej na świecie, związanej z grą o to, czy nie nastąpi zmiana systemu rozliczeniowego i ograniczenie zdolności kształtowania reguł gospodarczych przez dolara. Mam na myśli rozwiązania, które planują kraje BRICS, ale też inne gospodarki, które przestają uznawać dolara, jako walutę, gwarantującą pewną przyszłość. Wszystko to spowodowało, że zarówno dolar, jak i bitcoin, czy – szerzej: kryptowaluty, znalazły się w kręgu zainteresowania zarówno konsumentów, inwestorów strategicznych, jak i banków centralnych. Oczywiście pojawia się pytanie, które w przypadku takich wzrostów, jak w przypadku złota, mogą się pojawić – tzn.: kiedy bańka pęknie. Dlatego, że np. w Polsce przekonywano, że ceny mieszkań będą rosnąć w nieskończoność i widzimy, co się dzieje na rynku mieszkaniowym. A teraz tym bardziej przekonuje się, że będą nadal wzrosty na tym rynku. I jest większe prawdopodobieństwo tego, że w danej chwili nastąpi realizacja zysków.

A co ze złotem?

Dzisiaj faktycznie złoto i kryptowaluty postrzegane są jako źródło korzyści. Ale zadajmy pytanie: w jaki sposób zachowa się gospodarka za pół roku czy za rok? I w jaki sposób ci, który zrealizowali korzyści, czy teoretycznie zarobili na wycenie posiadanych aktywów, będą chcieli zrealizować te korzyści w postaci wymiany na inne, płynne aktywo. Bo faktycznie bardzo płynne są obecnie kryptowaluty, ale złoto samo w sobie tak płynne nie jest. Można rzecz jasna kupić sztabki z tego kruszcu, ale później trzeba je gdzieś sprzedać i ktoś musi dokonać ich zakupu. Zatem czym innym są rozmaite papiery płynne, czy też pieniądz, mający charakter zapisu elektronicznego, a czym innym są fizyczne zakupy. A są one dokonywane: banki centralne nie będą się z nich szybko wycofywać, bo to są dla nich decyzje o charakterze strategicznym. Ale inaczej to wygląda w przypadku różnego rodzaju załamań rynkowych i zachowań „ucieczkowych” z danej przestrzeni inwestycyjnej. Proszę zauważyć, co się stało np. z bitcoinem. W pewnym momencie nastąpiła redukcja jego wartości, co pociągnęło za sobą panikę w zachowaniach konsumenckich. Co nie znaczy, że nie nastąpi jakiś kolejny szczyt w notowaniach kryptowalut, po to, by zarabiać na tych, którzy się dołączą do inwestujących w bitcoiny i w panice będą uciekać z rynku, kiedy będzie im się wydawało, że era bitcoinowego eldorado się kończy.

 

Źródło

Skomentuj artykuł: