Volkswagen planuje redukcję dziesiątek tysięcy miejsc pracy oraz zamknięcie co najmniej trzech fabryk w Niemczech. Gazety komentują ten kryzys nie szczędząc gorzkich słów pod adresem kierownictwa koncernu oraz wskazują na współwinę niemieckich polityków.
„Jeśli VW rzeczywiście zamknie trzy z dziesięciu niemieckich zakładów, będzie to miało konsekwencje dla całego kraju, dla wielu dostawców, dla setek tysięcy miejsc pracy związanych bezpośrednio i pośrednio z przemysłem motoryzacyjnym, zwłaszcza w regionach słabszych gospodarczo, takich jak okolice Zwickau czy Kassel, gdzie poza VW niewiele istnieje”
– pisze „Süddeutsche Zeitung” z Monachium.
Niemiecki przemysł motoryzacyjny osiągnął w zeszłym roku gigantyczne 564 miliardy euro przychodu. Kraj jest od niego zdecydowanie zbyt zależny. Podobnie jak cała niemiecka gospodarka, Volkswagen powinien był wiele zmienić przez dziesięciolecia, wtedy mniej by to bolało. Przywileje pracownicze powinny były być powoli ograniczane, aby nie zawyżać kosztów produkcji w niemieckich zakładach.(...) „Nie pomoże, gdy kanclerz Olaf Scholz powie, że jego zdaniem to źle, gdy pracownicy muszą ponosić konsekwencje błędnych decyzji kierownictwa. Ale tak właśnie się stanie, ponieważ nie ma na to innego sposobu” – czytamy.
Według „Frankfurter Allgemeine Zeitung”:
„Zmagania w koncernie VW dają teraz przedsmak tego, co czeka kraj samochodów - Niemcy. Wśród dostawców jedna runda oszczędności goni następną, a sytuacja będzie się dalej zaostrzać. Nie tylko VW, lecz także BMW i Mercedes odczuwają brak zysków z Chin, ponieważ lokalni rywale w elektromobilności wysunęli się tam na prowadzenie. W Europie obciążeniem są wysokie koszty energii i pracy, nie wspominając o chaosie związanym z końcem silników spalinowych. Krótkowzrocznością byłoby oskarżanie firm o przespanie transformacji. Ale fakt, że branża jednogłośnie domaga się teraz pomocy państwa, brzmi jak kpina. Zachęty do zakupu samochodów elektrycznych mogą poprawić popyt. Ważniejsze jednak jest, aby VW i inne firmy obniżyły koszty, by móc nadążyć za globalną konkurencją”.
„Najpóźniej od momentu, gdy zarząd pod kierownictwem prezesa Olivera Blume niespodziewanie jednostronnie wypowiedział trwającą od dekad gwarancję zatrudnienia i po raz pierwszy użył słowa „zamknięcie zakładów”, czas kompromisów między pracodawcami a pracownikami dobiegł końca” – konstatuje „Handelsblatt”. Relacje między obiema stronami ostatecznie skomplikowała „trująca lista”. Reakcje przypominają te z rozpadającego się małżeństwa: rada zakładowa z założonymi rękami odmawia dalszej współpracy w ramach koniecznych programów cięcia kosztów w VW.(..) To normalne, że pracodawcy i pracownicy nie zgadzają się w trwającej rundzie negocjacji płacowych. Jednak Volkswagenowi kończy się czas.
„W Chinach konkurent BYD wyprzedził już koncern z Wolfsburga ze wszystkimi jego markami” – pisze „dziennik ekonomiczny z Duesseldorfu. I dodaje. „Problemy VW są trochę jak ból zęba: im dłużej trwa ich usunięcie, tym bardziej bolesne i kosztowne staje się leczenie kanałowe”.
Z kolei „Münchner Merkur” uważa, że: „Niezaprzeczalne błędy popełnione przez kierownictwo VW tylko częściowo wyjaśniają poważny kryzys producenta samochodów. Do tego dochodzą politycznie uwarunkowane słabości lokalizacji, takie jak wysokie ceny energii i grzech pierworodny, polegający na tym, że rządzony przez SPD kraj związkowy Dolna Saksonia, jako współwłaściciel VW, zawsze stał za kierownicą w Wolfsburgu i blokował niezbędne procesy regulacyjne służące zwiększeniu wydajności. Politycy mieliby zatem wszelkie powody, by dobrze przyjrzeć się sami sobie podczas kryzysu VW”.