Zarówno umowa z krajami Mercosur, jak i z Ukrainą dobiją nasze rolnictwo. Będą reagowali na te umowy zarówno eksporterzy, jak i importerzy. Jeżeli mimo wszystko, zwłaszcza tym ostatnim, będzie się to opłacało, to będą wwozić do nas produkty rolne z krajów Mercosur czy z Ukrainy - powiedział w rozmowie z Maciejem Pawlakiem dla portalu filarybiznesu.pl Zbigniew Kuźmiuk (PiS), poseł sejmowej komisji budżetowej, rozmawia Maciej Pawlak
Ukraińcy także będą stanowić dodatkową konkurencję dla naszych firm na unijnym rynku ciężkiego transportu lądowego. A przecież nie muszą oni spełniać unijnych norm - wobec tego za chwilę to będzie kolejny poważny problem, bo okazuje się, że nasze postulaty w sprawie dopuszczenia firm ukraińskich na ten rynek nie zostały spełnione. I, co więcej, Ukraińcy rzeczywiście wypierają zeń głównie nasze firmy. Co będzie dalej - zobaczymy. Jesteśmy krajem tranzytowym. I gdyby jakaś formuła pokoju została zawarta na Ukrainie - to nasze firmy, włączą się przecież do odbudowy tego kraju. Mam na myśli m.in. kolej, w tym PKP Cargo - którą obecne władze, mając taką perspektywę, nie wiedzieć czemu rozkładają niestety na łopatki. Natomiast jeśli chodzi o ciężki transport drogowy, to powinniśmy znaleźć się na pozycji uprzywilejowanej. Ale czy tak będzie mam coraz poważniejsze wątpliwości.
Maciej Pawlak: Mimo, że w listopadzie 2024 r. rząd przyjął uchwałę jednogłośnie sprzeciwiającą się umowie handlowej pomiędzy UE, a krajami Ameryki Południowej skupionymi w organizacji Mercosur, prawdopodobnie w najbliższym czasie zostanie ona podpisana. Tym bardziej, że, jak powiedział jeden z europosłów PiS, Waldemar Buda, Niemcy budują większość, która ma doprowadzić do wprowadzenia tej umowy. Jakie będą z tego tytułu skutki dla polskiego rolnictwa?
Zbigniew Kuźmiuk: W wyniku ostatniego spotkania, 7 lipca ministrów ds. europejskich z Polski i Francji: Adama Szłapki z jego francuskim odpowiednikiem, Benjaminem Haddadem, pojawił się komunikat, z którego wynika, że obie strony oczekują uzupełnienia tej umowy Unii Europejskiej z południowo-amerykańskimi krajami Mercosur o potwierdzenie, że produkty z tych krajów wprowadzone na rynki krajów unijnych, będą spełniały odpowiednie wymogi fitosanitarne. Ale przecież do tej pory wszystkie importowane do Unii Europejskiej towary rolno-spożywcze muszą spełniać takie wymogi. Bo odpowiednie służby unijne nad tym czuwają. Zatem te ustalenia sprzed kilku dniu obu ministrów to czysta fikcja.
A jakie będą z tytułu zawarcia tej umowy skutki dla polskiego rolnictwa?
Nie ulega wątpliwości, że jest to umowa niesymetryczna, polegająca na tym, że Ameryka Południowa otwiera się na produkty przemysłowe. A te eksportują głównie Niemcy, Francja, Włochy czy Hiszpania. Natomiast Europa Środkowo-wschodnia będzie musiała się otworzyć na towary rolne z krajów Mercosur, które na rynku będą bardziej konkurencyjne. Bo po pierwsze w tamtych krajach produkcja rolna wygląda zupełnie inaczej niż u nas. Zwłaszcza, gdy chodzi o hodowlę zwierząt, jest bardzo często u nich przeprowadzana pod gołym niebem, ze względu na warunki. Wobec tego ceny mięsa rzeźnego z krajów Mercosur, nawet po doliczeniu kosztów transportu, zapewne będą wyraźnie niższe niż na podobne produkty z krajów Unii Europejskiej. Wobec tego bez wątpienia Europa może tymi produktami zza Atlantyku zostać zalana. Wprawdzie mówi się w tej umowie o jakichś tzw. bezpiecznikach, w sytuacji, gdyby okazało się, że dochodzi do nadmiernego importu tego typu produktów z Ameryki Południowej. Ale kto tego miałby stale pilnować?
Jednak umowę tę popierają Niemcy czy Francja.
Z punktu widzenia tych gospodarek umowa ta jest wielce korzystna, Bo jeśli trzeba będzie pomóc swojemu rolnictwu, to kraje te mają na ten cel odpowiednie pieniądze. Natomiast my takich pieniędzy nie mamy. W związku z tym powstaną poważne problemy dla polskiego rolnictwa. A do tego dołóżmy jeszcze zawartą przez UE nową umowę handlową z Ukrainą. A przecież umowa ta zostanie wkrótce przyjęta i oznacza zasadniczo powrót krajów unijnych do wolnego handlu z tym krajem (choć może będą jakieś kontyngenty wwozowe, ale znacznie większe niż przed wojną z Rosją). W związku z tym można przypuszczać, że ich produkty trafią w dużej mierze na nasz rynek. Ze względu na koszty transportu podmioty z Ukrainy nie będą przecież wozić swoich produktów, takich jak zboże, do Francji czy do Niemiec, ale właśnie do Polski. Może jeszcze na Słowację, czy na Węgry. Zatem zarówno umowa z krajami Mercosur, jak i z Ukrainą dobiją nasze rolnictwo.
Jak to będzie wyglądać w praktyce?
Będą reagowali na te umowy zarówno eksporterzy, jak i importerzy. Jeżeli mimo wszystko, zwłaszcza tym ostatnim, będzie się to opłacało, to będą wwozić do nas produkty rolne z krajów Mercosur czy z Ukrainy. Bez wątpienia kraje Europy zachodniej parły do umowy z krajami Mersosur, bo stanowią one przecież dla „starej” Unii wielkie rynki, takie jak argentyński czy brazylijski - dla ich przemysłu, głównie samochodowego, ale nie tylko - także dla farmaceutycznego czy maszynowego. To wszystko produkują i to wszystko - bez ceł - będą po drugiej stronie Atlantyku sprzedawać. Zaś Ameryka Południowa będzie się starać wyrównywać ten zwiększony eksport z Europy zachodniej. I zrobi to za pomocą zwiększonego eksportu swoich produktów rolnych. A ponieważ produkcja rolnicza odbywa się za oceanem w zupełnie innych warunkach niż w Unii Europejskiej - bardzo często z pomijaniem standardów, obowiązujących w Europie, to w oczywisty sposób konkurencję z ich produktami będzie trudno wygrać.
Według danych Eurostatu w 2024 r. całkowity wolumen roczny drogowego transportu towarowego w UE osiągnął 1869 mld tonokilometrów, tj. nieznacznie więcej niż 1857 mld w 2023 r., a więc więcej o 0,6% rok do roku. Co dla nas najbardziej interesujące Polska nadal była liderem wśród krajów UE w drogowym transporcie towarowym w 2024 r., rejestrując łącznie 368 mld tonokilometrów, co stanowi prawie 20% całkowitego przewozu w UE. Na kolejnych miejscach znalazły się Niemcy z 281 mld tonokilometrów (15%); Hiszpania z 272 mld tonokilometrów (15%); Francja ze 174 mld tonokilometrów (9%); i Włochy ze 153 mld tonokilometrów (8%). Jakie są szanse na utrzymanie 1. miejsca w tej branży przez Polskę? Jak bardzo unijne posunięcia związane z Zielonym Ładem, zwłaszcza ETS2 od 2027 r., mogą zachwiać polską branżą drogowych przewozów towarowych?
Nie zapominajmy, że jeszcze wcześniej będziemy mieć problem z ukraińskimi firmami tej branży. Ukraińcy także będą stanowić dodatkową konkurencję dla naszych firm na rynku ciężkiego transportu lądowego. A przecież nie muszą oni spełniać unijnych norm - wobec tego za chwilę to będzie kolejny poważny problem, bo okazuje się, że nasze postulaty w sprawie dopuszczenia firm ukraińskich na ten rynek nie zostały spełnione. I, co więcej, Ukraińcy rzeczywiście wypierają z tego rynku głównie nasze firmy. Co będzie dalej - zobaczymy. Jesteśmy krajem tranzytowym. I gdyby jakaś formuła pokoju została zawarta na Ukrainie - to nasze firmy, włączą się przecież do odbudowy tego kraju. Mam na myśli m.in. kolej, w tym spółkę nr 1 w towarowych przewozach kolejowych, PKP Cargo - którą obecne władze, mając taką perspektywę, nie wiedzieć czemu rozkładają niestety na łopatki. Natomiast jeśli chodzi o ciężki transport drogowy, to powinniśmy znaleźć się na pozycji uprzywilejowanej. Ale czy tak będzie mam coraz poważniejsze wątpliwości.
Miesięczny Indeks Koniunktury (MIK) z lipca Polskiego Instytutu Ekonomicznego wskazuje m.in., że sytuacja polskich firm po stronie przychodowej jest trudna – zarówno sprzedaż, jak i nowe zamówienia pozostają poniżej poziomów neutralnych. Jest to potwierdzeniem, że obecnie większym wyzwaniem dla firm jest słaby popyt (również zagraniczny) aniżeli presja kosztowa. Przy czym, według badań PIE, wprawdzie obecnie inwestuje 57 proc. dużych firm, ale aż 72 proc. małych w ogóle nie inwestowało w ostatnich trzech miesiącach. Co może poprawić sytuację polskich firm?
Przede wszystkim widać, że polskie firmy nie mają przed sobą większych perspektyw, jeśli jest tak słabo z inwestycjami. Bo tak naprawdę obecnie rządząca koalicja nie przedstawiła tu żadnej perspektywy. Tusk ze swoim rządem miał wnieść „europejski powiew”, ale nic takiego nie nastąpiło. Rząd zaplątał się, zajmując się głównie sobą od dłuższego czasu. Proces deregulacji, który ostatnio Tusk nazwał „największymi zmianami od 1989 r.”, to jest propaganda w stylu peerelowskim. Myślę, że Gierek z Jaroszewiczem by się jej nie powstydzili. Bo w sytuacji, gdy do przykładów deregulacji włącza się uzyskanie szybszej zmiany nazwiska po uzyskaniu rozwodu, o czym wspomina jeden z projektów deregulacyjnych, to zakrawa na śmieszność. W oczywisty sposób nasze firmy nie mają dobrych perspektyw. Świadczy o tym międzynarodowy wskaźnik PMI wobec naszej gospodarki i przemysłu, a także wspomniany wskaźnik MIK - które nie napawają optymizmem. Przypomnę w tym miejscu, że obecnie rządząca koalicja, gdy była w opozycji, atakowała PiS, że za czasów jego rządów inwestycje były słabe w relacji do PKB. Tymczasem mimo tego, że KPO został odblokowany, okazało się, że obecnie inwestycje publiczne wyglądają wciąż słabo, a prywatne - zupełnie stoją.