Wskutek konieczności przejścia wielu osób na pracę zdalną w domu zwiększył się popyt na nowy sprzęt komputerowy i akcesoria elektroniczne w porównaniu z innymi dobrami trwałego użytku. Stąd rośnie popyt na miedź, która ma w elektronice zastosowanie - z Piotrem Soroczyńskim, głównym ekonomistą Krajowej Izby Gospodarczej, rozmawia Maciej Pawlak.
Stopa bezrobocia rejestrowanego, według wstępnych szacunków ministerstwa rozwoju, pracy i technologii spadła z 6,4% w marcu br. do 6,3% w kwietniu. Czy utrzyma się na podobnym poziomie w kolejnych miesiącach?
Zazwyczaj te szacunki nie różnią się pomiędzy GUS i resortem rozwoju. Zatem możemy przyjąć, że powyższe dane zostaną przez GUS potwierdzone. Pamiętajmy przy tym, że w miesiącach wiosennych zazwyczaj dochodzi do wzrostu popytu na pracę, zwłaszcza te sezonowe: w rolnictwie, budownictwie i w usługach turystycznych. Co do rolnictwa i budownictwa poprawa może być teraz mniejsza niż zazwyczaj. W ostatnich miesiącach było chłodniej niż w poprzednich latach o tej porze. Wobec tego prace w obu branżach rozpoczynają się w br. później niż zwykle. Dla porównania w ubiegłym, ciepłym roku można było pracować w budownictwie nawet w styczniu czy lutym. Zaś w obecnym, nawet w mokrym i zimnym marcu czy kwietniu, trudno było rozkręcić sezon prac budowlanych. Z kolei popyt w ruchu turystycznym jest w tym roku praktycznie żaden, bo była ona przez wiele tygodni zamknięta. Oczekujemy wzrostów w tej branży raczej po maju.
Co zatem dalej z poziomem bezrobocia?
Zazwyczaj w kwietniu spodziewalibyśmy się spadków stopy bezrobocia o 0,2-0,3 pkt. proc. W br. był to spadek 0,1 pkt. proc. - ze wspomnianych wcześniej względów. Zatem ten kwietniowy niewielki spadek jest sezonowy, ale nieco płytszy niż zwykle. W miesiącach letnich będzie bardzo blisko stopy bezrobocia na poziomie 6,0%, z liczbą bezrobotnych nieco powyżej 1 miliona. Natomiast w listopadzie-grudniu sytuacja może się troszkę pogorszyć. Prawdopodobnie wówczas stopa bezrobocia wyniesie 6,1%, z liczbą bezrobotnych w granicach 1,04 mln. Musimy pamiętać, że wciąż w obecnym roku gospodarka jest poobijana wskutek obostrzeń pandemicznych, choć pomału są luzowane. Nie wiadomo, ile firm przetrwało ten trudny czas i ile się z nich pozbiera, by zaczęły ponownie funkcjonować. Np. nie wszystkie firmy z branży turystycznej będą ponownie zatrudniać, bo może część z nich już po prostu nie istnieje. W dodatku część pracowników w hotelarstwie czy gastronomii poszukała sobie w międzyczasie pracy gdzie indziej i może już nie powrócą do branż, w których byli zatrudnieni przed pandemią. Zatem może w nich powstać problem z koniecznością znalezienia nowego personelu.
Miedź na londyńskiej giełdzie surowcowej zdrożała ostatnio do najwyższego poziomu w historii, tj. do ponad 10,2 tys. dolarów/tonę. Z jakiego powodu? Jak może to wpłynąć na wyniki KGHM Polska Miedź?
Na większości rynków surowcowych obserwujemy w ostatnich miesiącach wzrosty cen. Są one spowodowane tym, że świat wierzy, że będziemy się podnosili z pandemii. Wobec tego producenci zaczynają produkować więcej, bo mają zamówienia. Dlatego myślę, że na wszystkich rynkach surowcowych dojdzie do dynamicznych wzrostów. Zaś jeśli chodzi konkretnie o miedź trzeba uwzględnić fakt, że mimo pandemii w ub. roku nie doszło do pogorszenia w segmencie RTV i AGD. Bowiem społeczeństwo - nie mogąc wydawać pieniędzy np. na dalekie podróże, usługi hotelarskie, turystyczne, czy gastronomiczne nawet w kraju - przeformatowało swoje potrzeby. Wskutek konieczności przejścia wielu osób na pracę zdalną w domu zwiększył się np. popyt na nowy sprzęt komputerowy i akcesoria elektroniczne w porównaniu z innymi dobrami trwałego użytku. Stąd rośnie popyt na miedź, która ma w elektronice zastosowanie. Może się też okazać, że część producentów, mając pewne obawy o to, czy na pewno przez cały czas będą działać łańcuchy dostaw, będzie zwiększać zapasy magazynowe swoich towarów. Przypomnijmy sobie w tym kontekście niedawne zablokowanie Kanału Sueskiego na tydzień przez jeden statek. Takie wydarzenia z pewnością wpływają na zachowania producentów. Niektórzy z nich szykują się też na dalsze wzrosty zamówień.
Jakie są tego skutki?
Np. zamówienia w przemyśle w Polsce, zwłaszcza na towary na eksport, w marcu były o ponad 30% wyższe niż przed rokiem. Widać więc, że świat się ocknął i chce kupować. I dobrze, że chce kupować u nas.
Czy wskutek podwyżek cen ropy naftowej od ok. dwóch tygodni, (np. na londyńskiej giełdzie jej cena wzrosła do niemal 69 dol. za baryłkę), polscy kierowcy mogą obawiać się podwyżek na stacjach paliwowych?
Nawet nie chodzi o to, czy, tylko: jak szybko i w jakim stopniu do tych podwyżek dojdzie. To niestety będzie nas bolało. To nie jest przecież tylko kwestia paliw, które kupujemy na stacjach benzynowych. Pamiętajmy, że ceny wszystkich towarów, które kupujemy, muszą uwzględniać koszty transportu. A gdy ropa idzie w górę, musi to znaleźć odzwierciedlenie w cenach. Jesteśmy zresztą w jeszcze gorszej sytuacji, bo w tej chwili nasza gospodarka nie może jeszcze wystarczająco złapać oddech, wskutek niewzmacniającego się złotego. Co prawda nasza waluta bo bardzo mocnym osłabieniu w marcu wzmocniła się w kwietniu, ale w niewielkim stopniu. To przekłada się na drożejący import. Więc gdyby się okazało, że znacząco wzmacnia się koniunktura naszej gospodarki i gdyby złoty był o 2-4% mocniejszy niż przed rokiem (a w tej chwili jest 3-4% słabszy niż rok temu), ceny na stacjach paliw byłyby korzystniejsze. Na razie jeszcze nie.
Czy inflacja, która już przekracza poziom 4%, może dalej rosnąć - nawet przekraczając 5%?
Przypomnijmy, że według GUS wskaźnik inflacji z 3,2% w marcu faktycznie sięgnął 4,3% w kwietniu. Wciąż panuje niepewność do jakiego poziomu dojdzie w maju. Większość analityków wskazuje, że już niedługo inflacja sięgnie 5%. Wystarczy, że ceny liczone miesiąc do miesiąca wzrosną w maju o 0,4-05%. Prawdopodobnie w tym miesiącu dolegliwe będą ceny paliw, ale w związku z tegorocznymi niekorzystnymi warunkami meteorologicznymi wszystkie nowalijki pojawią się w maju - później niż zwykle i będą sporo droższe, niż zwykle. Myślę, że w końcu maja jeszcze nie nastąpi w handlu przejście z żywności szklarniowej w tę produkowaną pod folią. Ponadto istnieje duży niepokój co do cen mięsa drobiowego i jaj.
Dlaczego?
Niestety zaczęła się szerzyć ptasia grypa. Hodowcy drobiu alarmują, że w niektórych powiatach - szczególnie ważnych w tym segmencie rolnictwa - zwłaszcza na północnym Mazowszu (m.in. Mława, Żuromin), będą musieli prawdopodobnie w dużej części wybić swoje stada. Może się więc okazać, że dostawy drobiu i jaj będą w całej Polsce o nawet 1/3 niższe niż w poprzednich latach. To przełożyłoby się bezpośrednio na wzrost cen i to przez kilka kolejnych miesięcy. Nie wiemy też, jak wysokie mogą okazać się ceny odzieży i obuwia, także niewiadomą wydają się ceny usług do tej pory objętych lockdownem. Nie wiemy czy hotelarze i restauratorzy nie zechcą po odblokowaniu zwiększyć ceny, chcą sobie choćby częściowo odbić poniesione wskutek zamknięcia straty z poprzednich miesięcy. A niezależnie od tego można przypuszczać, że społeczeństwo będzie chciało korzystać z tych dotąd niedostępnych usług.
A konkretnie jak może się to przełożyć na wskaźnik inflacji w kolejnych miesiącach?
Możemy znaleźć się w okolicach 5% w maju. Ale problem polega na tym, że trudno się spodziewać w kolejnych miesiącach, by inflacja spadła np. do 3%. Prawdopodobnie jej poziom utrzyma się grubo powyżej 4% przynajmniej do końca roku. Po maju pewnie spadnie w okolice 4,5%.
Czy Rada Polityki Pieniężnej nie zechce w tej sytuacji - mimo wcześniejszych zapowiedzi - zacząć podwyższać obecnie niemal zerowych stóp procentowych?
Pamiętajmy, że RPP słusznie uważa, że większa część obecnej inflacji nie jest spowodowana czynnikami typu: popyt, podaż, cena. RPP sama nie ma bowiem instrumentów, które bezpośrednio wpłynęłyby na podniesienie, bądź zmniejszenie inflacji. Wpływ na nią mają niezależne od jej decyzji drożejące surowce, słaby złoty i inne czynniki. Jeśli RPP nie reaguje przez długi czas w warunkach rosnącej inflacji, to wśród konsumentów może spaść wiara, że działania Rady mogą być efektywne w średnim i długim terminie i zaczniemy się, jako konsumenci, zachowywać się inaczej. Np. wybierzemy nasze oszczędności z banków i zaczniemy je wydawać, a to doprowadzi do kolejnego wzrostu inflacji. Możemy po prostu przestać wierzyć, ze inflacja może być niska. I w naszych decyzjach zacząć stosować mechanizmy rewaloryzacyjne, np. przy wynajmie mieszkań wymagać od najemców, by co roku płacili czynsz powiększony o bieżącą stopę inflacji. A zjawisko powszechnego stosowania w prywatnych umowach indeksacji cen na dużą skalę powoduje, że inflacja się utrwala na podwyższonym poziomie.
Co na to RPP?
Może się okazać, że Rada będzie miała bardzo poważny problem, czy jednak stóp nie należałoby podnieść. Ale ich podniesienie nawet o 0,5-1% nie byłoby i tak efektywne. Chyba, że wzrosłyby o 5-6%, ale to przecież nierealne.