Rozwój sieci stacji ładowania aut elektrycznych nie nastąpi bez sieci zasilania, która dostarczy prąd odpowiedniej mocy tam, gdzie kierowcy będą tego oczekiwali - ocenił prezes Polskiego Związku Przemysłu Motoryzacyjnego Jakub Faryś.
Według prezesa Polskiego Związku Przemysłu Motoryzacyjnego (PZPM) Jakuba Farysia istotnym problemem, jaki trzeba rozwiązać, by sieć ładowania pojazdów elektrycznych mogła się rozwijać zgodnie z zapotrzebowaniem rynku, jest dostarczenie prądu odpowiedniej mocy do stacji - tym bardziej, że w najbliższych latach liczba samochodów elektrycznych ma znacząco wzrosnąć.
Faryś zwrócił uwagę na "duży problem" dotyczący ładowarek w miastach, gdzie większość osób mieszka w budynkach wielorodzinnych.
- Bilans budynków był obliczony na zużycie domowe. Stosunkowo niedawno pojawił się wymóg zapewnienia w nich warunków pod ładowarki dla pojazdów elektrycznych - wskazał ekspert. Według niego jeżeli mieszkańcy bloku będą chcieli ładować swoje samochody, może pojawiać się problem ze zbilansowaniem budynku, zatem "dostarczenie mocy jest kluczowe" - zaznaczył prezes PZPM.
Według Jakuba Farysia mieszkańcy bloków powinni mieć możliwość korzystania z "bardzo dużej" liczby publicznych ładowarek. Przyznał, że i to stanowi wyzwanie, ponieważ postawienie ich przed każdym blokiem "kosztowałoby bardzo dużo".
- Wyobrażam więc sobie, że to będą huby ładowania: 6-8 ładowarek. Jeśli jednak zostaną wyposażone w szybkie ładowarki, to może pojawić się problem, bo niewiele osób będzie miało takie poczucie obowiązku, żeby po 1-2 godzinach ponownie wyjść z domu i odłączyć samochód od ładowarki - zauważył.
Przyznał, że obserwuje fora użytkowników samochodów elektrycznych i tam ten problem już się uwidocznił cyklem wpisów: "zachowuj się przyzwoicie przy ładowarce". Jak dodał, nawet przy dzisiejszym, ograniczonym poziomie elektromobilności latem pojawiają się kolejki przy ładowarkach - szczególnie na bardzo uczęszczanych trasach.
- Dziś punktów ładowania jest mniej więcej sześć razy mniej niż samochodów i to wystarcza, ale w dłuższej perspektywie sieć ładowania jest absolutnie kluczowa dla rozwoju zeroemisyjnego transportu
Zastrzegł, że żaden komercyjny podmiot nie będzie instalował ładowarek, wiedząc, że na nich nie zarobi. W opinii prezesa PZPM ważne jest więc, aby rozbudowa sieci ładowania pojazdów elektrycznych szła w parze z rozwojem rynku samochodów elektrycznych.
- To trochę dyskusja o tym, co ma być pierwsze - jajko czy kura. Idealny model byłby taki, że najpierw pojawiają się ładowarki i czekają na klientów, ale to jest zupełna utopia - podsumował Faryś.
Zdaniem eksperta jeszcze większych wyzwań przysparza sieć ładowania dla ciężkich pojazdów. Zwrócił uwagę, że według europejskiego rozporządzenia AFIR, które dotyczy budowy sieci ładowania pojazdów elektrycznych, w Polsce wzdłuż głównych korytarzy transportowych TEN-T do 2025 r. ma powstać około 30 stacji ładowania. W 2027 r. miałoby ich być już 70, a w 2030 r. - około 200. Faryś podkreślił, że problemem jest nie sama stosunkowo nieduża liczba MOP-ów, które trzeba wyposażyć w ładowarki, ale dostarczenie tam "prądu o bardzo dużej mocy".
- Dzisiaj na to zupełnie nie ma rezerwy, bo projektując sieć dróg szybkiego ruchu i autostrad kilkanaście lat temu, nikt o tym nie myślał - stwierdził. - A mówimy o tym, co będzie obligatoryjne dla Polski, ale przecież Polska to nie tylko główne szlaki transportowe - stacji potrzeba dużo więcej - dodał.
Prezes PZPM przypomniał, że w ramach programu "Mój elektryk" na sieć ładowania pojazdów bateryjnych przeznaczono około 1 mld zł.
- Wiele podmiotów skorzystało z tego programu, przede wszystkim na ładowarki dużej mocy. Będziemy mieli teraz takie wyraźnie przyśpieszenie, jeżeli chodzi o liczbę powstających ładowarek - prognozuje Faryś. Dodał, że budowanie wolnych ładowarek w ocenie operatorów nie jest komercyjnie tak atrakcyjne, jak w przypadku ładowarek szybkich.
- Coś z tym trzeba zrobić, bo przed nami konieczność wybrania modelu systemu ładowania - stwierdził prezes PZPM.
Poinformował też, że obecnie rynek samochodów elektrycznych, bateryjnych wykazuje dynamikę wzrostu 5 proc. miesiąc do miesiąca, a cały park samochodów elektrycznych wzrósł rdr o około 65 proc. Faryś spodziewa się jednak, że w związku ze wzrostem cen aut czy przesiadaniem się do transportu publicznego będziemy kupowali mniej samochodów osobowych.
- Jeżeli w przypadku pojazdów zelektryfikowanych przyjęlibyśmy dynamikę 50 proc., to na koniec 2023 r. powinno być mniej więcej 100 tys. takich samochodów, na koniec 2024 r. 150 tys., a w 2025 r. 220-230 tys. w ujęciu matematycznym - wyliczył. Jak dodał, "można przyjąć, że w tym park samochodów bateryjnych na koniec 2025 r. może wynieść 130 tys., ale to czysta matematyka. Zobaczymy jak zachowa się rynek" - zaznaczył.
Według danych Licznika elektromobilności na koniec lutego br. w Polsce było 2680 stacji ładowania pojazdów elektrycznych i prawie 5300 punktów ładowania. Niecałe 1/3 rynku to szybkie stacje, a 2/3 to stacje wolne - niespełna 1900 ładowarek. Wszystkich samochodów bateryjnych i hybryd plug-in poruszających się po drogach jest 66 685, z czego 33 902 to samochody bateryjne.
Zgodnie z przytoczonymi przez prezesa PZPM wynikami badania Komisji Europejskiej - przeprowadzonego w ramach prac nad rozporządzeniem AFIR - w 2030 r. po drogach Europy poruszać się będzie 50 mln samochodów ładowalnych. Z tego mniej więcej 2/3 to będą samochody bateryjne, a reszta to hybrydy plug-in - zwrócił uwagę Faryś. Jak przekazał, zdaniem KE dla potrzeb tak rozwiniętego rynku wystarczą niespełna 4 mln ładowarek. Branża motoryzacyjna ocenia, że powinno ich być w Europie co najmniej 7 mln.
Do rozwoju elektromobilności w Polsce ma przyczynić się opracowanie polskiego samochodu elektrycznego Izera, za co odpowiada spółka ElectroMobility Poland (EMP). Zgodnie z zapowiedziami jej przedstawicieli, budowa fabryki polskich elektryków w Jaworznie (woj. śląskie) ma ruszyć z początkiem 2024 r. Rozpoczęcie produkcji planowane jest na grudzień 2025 r., a sprzedaż w 2026 r. Skarb Państwa jest większościowym akcjonariuszem EMP z udziałami na poziomie 82,70 proc.