Aby pomóc samorządom, powinien powstać nie tylko rządowy fundusz inwestycyjny, ale przede wszystkim coś w rodzaju tarczy antykryzysowej, która funkcjonowałaby na zasadach zbliżonych do tarczy dla przedsiębiorców i była oparta o emisję obligacji emitowanych przez Polski Fundusz Rozwoju, obejmowanych przez NBP i gwarantowanych przez Skarb Państwa. Z Janem Stylińskim, prezesem Polskiego Związku Pracodawców Budowlanych, rozmawia Maciej Pawlak.
Z danych GUS wynika, że branża budowlana przechodzi przez koronakryzys stosunkowo łagodnie. Jak to wygląda w praktyce?
W porównaniu z innymi branżami rzeczywiście sytuacja w budownictwie w warunkach pandemii wygląda stosunkowo nieźle. Natomiast istnieje duży znak zapytania, co do przyszłości. Bo o ile duże inwestycje rządowe będą realizowane, i zgodnie z informacjami na podstawie rozmów, które mamy z ministrem infrastruktury, Andrzejem Adamczykiem i z pracownikami jego resortu, jakiegoś dużego zagrożenia w tym obszarze nie widać, o tyle kwestia inwestycji prywatnych, skali ich finansowania, a także inwestycji samorządowych, stanowi duży znak zapytania. I wydaje się, że rzeczywiście negatywny skutek koronawirusa zobaczymy także na rynku budowlanym, ale to perspektywa kilku miesięcy - pół roku czy początku przyszłego roku. W tedy okaże się, w jak dużym stopniu samorządy zrewidowały swe plany inwestycyjne. Dziś obserwujemy, że samorządy tracą wpływy podatkowe, zwłaszcza z VAT i CIT. Przełoży się to z całą pewnością na skalę inwestycji samorządowych. Dziś trudno jeszcze ocenić, czy będzie to 20 czy 30-proc. spadek.
Jak na złagodzenie skutków koronakryzysu wpłyną plany realizacji inwestycji rządowych?
Co do tych inwestycji, cieszymy się, że ich skala będzie co najmniej utrzymana. Ale nie widzimy sygnału, ani realnych możliwości, by w krótkim czasie zwiększenie skali tych inwestycji mogło zrekompensować spadek inwestycji samorządowych. Premier Morawiecki co prawda prezentował założenia funduszu inwestycji publicznych o wartości co najmniej 30 mld zł. Są to jednak projekty, które będą realizowanie głównie w perspektywie średnioterminowej. A więc jeszcze nie w tym roku, ani na początku następnego. Wydaje się nam więc, że okres końca tego roku i pierwszej połowa kolejnego będzie trudniejszy niż obecnie.
Czy jednak fundusz, o którym mówił premier, wpłynie pozytywnie na sytuację branży budowlanej?
Na ile skutecznie sam ten fundusz rozrusza branżę - jeszcze trudno powiedzieć. Wiemy o kwotach, natomiast nie znamy szczegółów, jak ten fundusz ma w praktyce funkcjonować. Jeśli jego środki będą funkcjonować analogicznie do wcześniej wydawanych środków, wówczas mówimy o konieczności dokonania wkładu własnego ze strony samorządów i dofinansowania tych projektów z pieniędzy budżetu centralnego. Niestety obawiamy się, że samorządy postawione w trudniejszej sytuacji, bez realnej tarczy antykryzysowej, skierowanej specjalnie do nich, będą miały problem ze zgromadzeniem środków własnych. Myślę, że to jest duże wyzwanie. Tarcza 4.0 w pewnych zakresach wychodzi temu problemowi naprzeciw. Znalazła się w niej min. propozycja poluzowania wskaźników zadłużenia dla jednostek samorządu terytorialnego. Ale rząd miał możliwości, choćby w postaci Polskiego Funduszu Rozwoju, czy NBP, wygenerowania pieniądza na inwestycje centralne. Natomiast samorządy takiej możliwości wygenerowania środków nie mają - przecież nie mogą emitować własnego pieniądza. A to oznacza, że aby pomóc samorządom, powinien powstać nie tylko rządowy fundusz inwestycyjny, ale przede wszystkim coś w rodzaju tarczy antykryzysowej, która funkcjonowałaby na zasadach zbliżonych do tarczy dla przedsiębiorców i była oparta o emisję obligacji emitowanych przez PFR, obejmowanych przez NBP i gwarantowanych przez Skarb Państwa.
Który z segmentów budownictwa ma szansę, przy wszystkich wymienionych zastrzeżeniach, wyjść z obecnej sytuacji w stosunkowo najlepszej formie?
Z pewnością budownictwo kolejowe i drogowe. W znacznie gorszej sytuacji znajdzie się budownictwo hydrotechniczne - dziś realizuje się bardzo niewiele projektów tego typu. Są one dopiero przygotowywane. Istnieją plany ich przeprowadzenia, i to w łącznej kwocie ok. 40 mld zł, ale w perspektywie 2030 r., a więc dość długiej.
Jeszcze zanim rozpoczęła się pandemia koronawirusa problemem - nie tylko w budownictwie, ale i w całej gospodarce był brak rąk do pracy. Jak wygląda to obecnie i w perspektywie najbliższych miesięcy?
Obecnie brak rąk do pracy jest mniejszym problemem. Zaczynają wracać Ukraińcy, więc już samo to go łagodzi. Na razie, muszę powiedzieć, że większe wyzwanie stanowi kwestia 14-dniowej kwarantanny, którą ci pracownicy ze Wschodu przechodzą. Przyjeżdżają, ale trudno z nich od razu korzystać, a przecież jednocześnie generuje to koszty. Natomiast co do zasady firmy naszej branży zgłaszają znacznie mniej niż kilka miesięcy temu problemów z kadrami. Widać tu zatem polepszenie sytuacji. Obserwujemy także mniejsze oczekiwania pracowników co do wysokości wynagrodzenia - presja płacowa zdecydowanie zmalała. Wydaje nam się, że sytuacja po stronie rynku pracowników będzie łatwiejsza niż jeszcze kilka miesięcy temu. Tym bardziej, że - jak to wcześniej zaznaczyłem - spodziewamy się mniejszej skali inwestycji samorządowych. W związku z tym zapotrzebowanie na siłę roboczą będzie - przynajmniej częściowo - mniejsze. Mówimy tu o sile roboczej niewykwalifikowanej. Bo w odniesieniu do specjalistów (spawaczy, operatorów maszyn itd.), popyt raczej nie zmaleje. Praca dla nich będzie cały czas.
A więc największe zagrożenie dla branży upatruje Pan w niedofinansowaniu potencjalnych inwestycji samorządowych?
Tak. Uważam, że jest to największe zagrożenie. Zarówno dla inwestycji, jak i dla rynku budowlanego.