NASZ WYWIAD\ Gorączki na rynku nieruchomości nie będzie

Popularność gotówki może świadczyć o tym, że w okresie pandemii wzrosła szara strefa. A zatem, że problemy finansowe firm spowodowały, że część wypłat dokonywana była poza oficjalnym obiegiem. Z Łukaszem Tarnawą, głównym ekonomistą Banku Ochrony Środowiska SA, rozmawia Maciej Pawlak.

Z badań NBP wynika, że wciąż obrót gotówkowy w naszym kraju jest najczęstszą formą płatności, zwłaszcza w handlu (szczególnie w małych sklepach), usługach, na targowiskach czy bazarach. Jednak w ostatnich latach na ulicach miast obserwuje się raczej zmniejszanie się liczby bankomatów. Czy to świadoma polityka banków, by w ten sposób zniechęcać klientów do wypłaty gotówki?
Osobiście nie odnoszę takiego wrażenia. Wskutek tego, że następuje konsolidacja sektora bankowego, ubywa samych oddziałów bankowych. Pochodną tego jest fakt, że wraz z nimi ubywa też bankomatów. 

Jaki jest powód tak znaczącej popularności gotówki w naszym kraju?
Faktycznie NBP w swoim badaniu pokazuje, że obieg gotówkowy jest popularny. I niewątpliwie doświadczenia pandemii takie wnioski potwierdzają. Można powiedzieć, że od jej początku, od lutego ub. roku w ciągu kolejnych 13. miesięcy do marca br. poziom wzrostu pieniądza gotówkowego w obiegu wyniósł 90 mld zł. Szczególnie silnie rósł na początku pandemii. W marcu 2020 r. wzrost wyniósł 30 mld zł, a w kwietniu - kolejne 20 mld. Podczas gdy wcześniej wzrosty miesięczne oscylowały w granicach 1-3 mld zł. 

Dlaczego?
Tak, jak w przypadku kryzysu z 2008 r., pierwszy miesiąc kryzysu wiąże się z tym, że część Polaków idzie do banku, po to, by mieć gotówkę w domu. Ponieważ boją się skutków kryzysu i chcą mieć pieniądze pod ręką. Natomiast charakterystyczne dla kryzysu sprzed 13. lat było to, że odpływ środków z sektora bankowego nastąpił bardziej w obawie przed tym, że niektóre banki mogą sobie nie poradzić z kryzysem - był to przecież kryzys stricte bankowy i to na globalną skalę. Natomiast w ostatnich miesiącach nie dość, że doszło w ciągu kilku miesięcy do w sumie kilkudziesięciomiliardowych odpływów gotówki, to podwyższony obieg gotówki w społeczeństwie utrzymywał się i wciąż utrzymuje także w kolejnych miesiącach. Może nie w skali z marca czy kwietnia, ale jednak wyższej niż w miesiącach przedpandemicznych. Preferencja dla gotówki jest wciąż większa, inna niż w trakcie kryzysu finansowego 2008 r.

Z jakiego powodu?
Może to wskazywać na fakt, że nie jest to tylko efekt obaw przed kondycją sektora bankowego, tak obecny jak wtedy. I to mimo, iż ze względów higieniczno-sanitarnych promowane są płatności bezgotówkowe w rozmaitych instytucjach, sklepach, bankach czy w sektorze handlu. Ta popularność gotówki może świadczyć o tym, że w tym okresie wzrosła szara strefa. A zatem, że problemy finansowe firm spowodowały, że część wypłat dokonywana była poza oficjalnym obiegiem. Nie mam co prawda na to ścisłych dowodów, natomiast zazwyczaj zwiększony obieg gotówki w takim jak ostatnio nadzwyczajnym czasie może świadczyć nie tylko o tym, że jest to skutek przezorności. Nie ukrywajmy, że część osób zwłaszcza z sektora usług, mimo Tarcz pomocowych, miała kłopoty z utrzymaniem pracy. Tak czy inaczej praktyka ostatnich kilkunastu miesięcy pokazała, że dużo więcej gotówki niż wcześniej znajduje się w obiegu. Możliwe jest też, że to wszystko stanowi efekty związane z przekierowanie oszczędności w różne inne obszary, np. zakupy ziemi czy - szerzej - na rynku nieruchomości. Zatem choć wydawałoby się, że pandemia, przy wciąż obowiązującym przekazie, by dokonywać płatności cyfrowych, będzie skutkowała tym, że gotówkowych będzie mniej, spowodowała, że doszło do skokowego wzrostu obiegu gotówki. 

Jak podał GUS w styczniu - kwietniu br. wybudowano 72,2 tys. mieszkań - a więc o ponad 13% więcej niż w takim samym okresie w ub. roku. Przy czym największy wzrost - aż o 1/3 - dotyczył budownictwa indywidualnego (niemal 29 tys. mieszkań). Jakie są perspektywy wzrostu sektora mieszkaniowego w kolejnych miesiącach?
Mieszkań wybudowano faktycznie więcej, jednak trzeba pamiętać, że doszło do wyhamowania w ubiegłym roku. Zatem porównywanie obu okresów jest zaburzone przez efekt pandemii. To jest wciąż zapewne jeszcze efekt bardzo wielu budów rozpoczynanych jeszcze rok - półtora roku wcześniej. Jak na sytuację w rok po rozpoczęciu się kryzysu pandemicznego wygląda to jednak nieprawdopodobnie. Nikt w marcu ub.r. nie uwierzyłby, że takie wyniki będą za rok. Jak na kryzysowy rok są one po prostu bardzo dobre. Zagrało tu kilka elementów: względna stabilizacja makroekonomiczna, pomoc państwa stabilizująca sytuację na rynku pracy, czy niskie stopy procentowe, dzięki którym sporo osób może sobie pozwolić i planować zawieranie kredytów na dokonywanie zakupów nieruchomości. Przy tym trudno jednak oczekiwać, by w obecnym roku doszło do bicia rekordów w budownictwie mieszkaniowym, bo jednak w pierwszych dwóch kwartałach ubiegłego roku rozpoczynane i realizowane budowy znacznie „siadły”. Był to efekt niepewności co do rozwoju sytuacji w związku z pandemią. Wtedy deweloperzy wstrzymali się z tempem realizacji budów. Był też problem z procedurami administracyjnymi. Przejście do pracy zdalnej pracowników urzędów odpowiedzialnych za realizację budów także spowodowało przestoje w procesach inwestycyjnych. Obecnie jest dużo rozpoczynanych budów, dużo jest udzielanych na nie pozwoleń, ale pojawiła się przecież luka w tym względzie w ubiegłym roku. 

Jaki wywoła to efekt?
Wskutek przesunięcia o 1-2 roku cyklu inwestycyjnego prawdopodobnie w trakcie obecnego roku ilość oddawanych do użytku mieszkań będzie trochę mniejsza. Bo po prostu rozpoczęto ich rok temu nieco mniej, a teraz jest to nadrabiane. Rozpoczynane wówczas budowy wracają obecnie do dobrego poziomu z miesięcy przedpandemicznych. To się będzie materializowało w 2022 r. W trakcie obecnego roku zapewne będzie więc nieco mniej niż w ubiegłym mieszkań oddanych do użytku. W sumie, na podstawie danych za styczeń-kwiecień br., można powiedzieć, że optymizm dotyczący sektora mieszkaniowego jest spory. Zwłaszcza budownictwo indywidualne faktycznie rozwijało się bardzo przez cały miniony rok i ten trend trwa nadal. Natomiast deweloperzy - jak można wywnioskować z poziomu liczby udzielanych im pozwoleń na budowy oraz budów rozpoczynanych - nadrabiają luki powstałe w I półroczu ub. roku. 

Firmy deweloperskie nie mają zapewne powodów do narzekań tym bardziej, że ceny mieszkań wciąż rosną. Czy widać już, w którym momencie dojdzie do zatrzymania tych wzrostów?
To jest bardziej skomplikowana sprawa. Mieszkanie bowiem nie jest tak wystandaryzowanym produktem, jak nawet samochód. Przy określaniu ceny tego pierwszego liczy się wiele czynników: metraż, lokalizacja, piętro, nasłonecznienie, dostęp do infrastruktury miejskiej czy wiek nieruchomości itd. Tego typu czynniki przy określaniu ceny mieszkań określa tzw. indeks hedoniczny NBP, uwzględniający zmianę jakościową nieruchomości w zależności od występowania tych czynników. Próbuje na ich podstawie korygować jego cenę. Otóż ceny z indeksu hedonicznego, w przeciwieństwie do cen z rynku pierwotnego, które pokazują nadal dynamiczne wzrosty, w I kwartale br. tak bardzo dynamicznie nie rosły. Na podstawie tego indeksu doszło niemal do oznak stabilizacji cenowej na rynku wtórnym (mieszkań używanych). Z kolei gdy przeanalizujemy indeks dotyczący 10. największych miast to w I kw. br. w stosunku do IV kw. ub.r. wyniósł ledwie 0,3%. Podczas gdy w IV kw. ub.r. wobec III kw. ub.r. wzrost ten wyniósł nieco ponad 1%. z kolei dla Warszawy wzrost cen w I kw. ub.r. w stosunku do IV kw. ub.r. wyniósł nieco ponad 1%, a w IV kw. ub.r. 5% - w stosunku do III kw. ub.r. Natomiast w skali roku dochodzi do wysokich wzrostów, jednak nie zapominajmy, że porównujemy je do sytuacji ze słabszych pierwszych miesięcy ub. roku. 

Jak zatem ceny na rynku mieszkaniowym mogą kształtować się w kolejnych miesiącach obecnego roku?
Dane NBP wskazują na kontynuację na nim wzrostów cen, choć nie tak dynamiczną, jak wyglądałoby to z przekazów medialnych czy informacji od deweloperów. To zatem nie jest tak w praktyce, że obecnie ludzie mają rzekomo walić drzwiami i oknami do deweloperów, by kupować od nich mieszkania niemal na pniu. Choć z drugiej strony nikt jeszcze rok temu, na początku pandemii, nie spodziewał się, że wzrosty cen na tym rynku po roku się utrzymają. Ponadto mimo, że najem mieszkań w trakcie pandemii mocno się osłabił (zabrakło studentów, którzy przeszli na studia on-line czy pracowników zagranicznych) i nastała era zerowo oprocentowanych depozytów, ludzie i tak decydowali się kupować mieszkania, licząc na to, że prędzej czy później pandemia się zakończy i że stopa zwrotu z zakupionych nieruchomości będzie w końcu zadowalająca i bardziej opłacalna od lokat. Wskutek tego, mimo niepewności związanej z pandemią, odpowiednio duże środki pieniężne przynajmniej u części społeczeństwa pozostały. A część tych oszczędności przeznaczana jest na inwestycje mieszkaniowe. Jednak nie oznacza to – jak wspomniałem – że dochodzi do jakiejś gorączki na rynku nieruchomości, przynajmniej w świetle danych NBP. Bowiem wielkość udzielanych kredytów mieszkaniowych co prawda rośnie - w przeciwieństwie zresztą do kredytów konsumpcyjnych czy dla przedsiębiorstw. Ale nie są to jakieś dwucyfrowe wzrosty. A zazwyczaj to przecież kredyty bankowe stanowią motor pompujący bańkę spekulacyjną na rynku nieruchomości. A takiej obecnie nie widać. 

GUS poinformował, że wskaźnik koniunktury NSA w maju br. w odniesieniu do całej naszej gospodarki wyniósł -0,3, podczas gdy jeszcze w kwietniu był na poziomie -4,0. Przy czym w odniesieniu do poszczególnych branż poziom dodatni wykazywał w odniesieniu do handlu hurtowego, sektora IT oraz w finansach i ubezpieczeniach. Czy w kolejnych miesiącach branż na plusie przybędzie?
Tak. Faktycznie w maju widać poprawę koniunktury. To pokłosie tego, że ankietowane przez GUS firmy w maju już wiedziały, że wkrótce zostaną odblokowane. Widać skalę zmiany najbardziej w tych sektorach, które dotąd objęte były lockdownem. Choć wciąż na relatywnie niskim poziomie znajdują się te indeksy w odniesieniu do sektora zakwaterowania czy gastronomii. Jednak nawet w nich w porównaniu z kwietniem nastąpiła poprawa o ponad 20 pkt.: z blisko -40 do ok. -13. Tak więc i te branże zaczęły dostrzegać światełko w tunelu. Także i w pozostałych branżach następuje poprawa. Wskazuje to, że nasza gospodarka znajduje się na ścieżce ożywienia. Jeśli tylko sytuacja pandemiczna się w najbliższych miesiącach polepszy, w związku z większą wyszczepialnością i poprawą pogody, to koniunktura będzie się poprawiać, a wraz z nią także i te wskaźniki. To powinno pozwolić na odbudowę aktywności w całej gospodarce. Gdy jeszcze w I kwartale br. nastąpił spadek PKB w stosunku do I kw. 2020 r., to w II kwartale oczekujemy bardzo solidnego odbicia, ale to ze względu na niską bazę (gwałtowny spadek) w II kwartale ub. roku. Kolejne kwartały powinny odznaczać się już nie tak dużą dynamiką wzrostu, ale - przy założeniu, że nie dojdzie do jakiegoś gwałtownego powrotu do pandemii na jesieni - powinno, przy wzroście konsumpcyjnym i wzroście inwestycji infrastrukturalnych, dojść do ok. 5-procentowych wzrostów PKB na przełomie 2021/2022 r.

Źródło

Skomentuj artykuł: