NASZ WYWIAD: "Gospodarka mierzy się wciąż z poważnymi wyzwaniami"

- W perspektywie długoterminowej – np. 10 lat, jestem nastawiony bardziej optymistycznie co do poziomu uczestnictwa w PPK. Pracownicy będą się po prostu stopniowo przekonywać do tego systemu. Bo jeśli w danej firmie pojawią się pracownicy, którzy po 10 latach oszczędzania w PPK, będą mieli zgromadzony kapitał np. o wartości kilkudziesięciu tys. zł, to zwróci uwagę innych pracowników, którzy dotąd nie przystąpili do tego systemu - mówi Łukasz Kozłowski, główny ekonomista Federacji Przedsiębiorców Polskich, w rozmowie z Maciejem Pawlakiem z portalu filarybiznesu.pl.

Kraje Europy środkowo-wschodniej były w lutym, wg danych Eurostatu, regionem naszego kontynentu z najwyższą inflacją HICP w całej Unii Europejskiej: od Rumunii (13,4%), przez Polskę (17,2%) po Węgry (25,8%), podczas gdy w całej UE było to 9,9%. Z czego to wynika?

Niestety, faktycznie w krajach naszego regionu Europy, w tym w Polsce, inflacja wciąż znajduje się na najwyższych poziomach. Związane jest to m.in. z nierównym rozkładem szoków związanych z cenami energii, które przekładają się też na poziom cen w dłuższej perspektywie. Nawet po jednym-dwóch miesiącach spadek ich cen nie przekłada się automatycznie na to, że inflacja się radykalnie obniża – w ujęciu rok do roku. 

Zatem kraje naszego regionu kontynentu mają inny miks energetyczny od tych na zachodzie i południu, wykorzystujemy też energię z innych źródeł i je sprowadzamy. Wobec tego w skali naszych krajów są one droższe. Jednocześnie czynniki związane ściśle z żywnością oddziałują u nas na większą skalę – wpływają na wyraźnie ponad 10-proc. inflację bazową. Przekłada się to wszystko na wyższe ceny innych usług. W krajach naszego regionu wystąpiło też na większą skalę niż na Zachodzie odbicie w rozwoju gospodarki w czasie wychodzenia z pandemii. Stało się tak dlatego, że w ten trudny okres inflacji i kryzysu energetycznego kraje te weszły dość rozgrzane, były bardziej rozpędzone niż nasi zachodni sąsiedzi.

Władze Europejskiego Banku Centralnego podniosły stopy procentowe o 50 pkt proc. do 3-3,75%. Czy w sytuacji średnio niemal 10-proc. inflacji w całej UE stopy nie powinny być wyższe? Czy EBC nie zaczął podnosić ich zbyt późno, skoro do celu inflacyjnego w eurostrefie (2%) wciąż daleka droga?

Dodajmy, że jest ona określona na daleko bardziej wyśrubowanym poziomie niż w Polsce (2,5% z możliwością wahań o 1% wyżej, lub niżej). Jestem przekonany, że dalsze podwyżki stóp procentowych EBC będą konieczne. Obecny ich poziom nie jest wystarczający. Wobec tego same władze EBC sugerują, że znajdujemy się w trakcie cyklu podwyżek stóp. I czekają nas kolejne w następnych miesiącach. Faktycznie polityka pieniężna EBC jest zbyt luźna. Natomiast z drugiej strony EBC chce podwyższać stopy w sposób stopniowy. A nie wykonywać gwałtowne ruchy, które odbijają się na gospodarkach w sposób negatywny. Albowiem radzą sobie one po prostu lepiej w sytuacji stopniowych podwyżek. I faktycznie przez dłuższy czas EBC przejawiał dość luźne nastawienie względem kursu polityki pieniężnej. Wśród krajów rozwiniętych amerykański FED dzierży palmę pierwszeństwa w odniesieniu do inicjowania cyklu podwyżek stóp procentowych i ich skalę.

Dlaczego?

Wynikało to z konkretnych przyczyn, że te podwyżki następowały względnie późno, a ich poziom pozostaje wciąż relatywnie niski w stosunku do innych państw. Myślę, że w grę wchodziły obawy o siłę ożywienia gospodarki krajów strefy euro, która nie radziła sobie tak dobrze, jak Stany Zjednoczone. A także mierzy się z efektami szoków podażowych w dużo większym stopniu niż USA, który ma dostęp do swoich źródeł energii, dużo tańszej niż energii pochodzącej z krajów unijnych. Dużo lepsze są też warunki podażowe w przypadku Stanów Zjednoczonych, a inflacja istniejąca z powodu podaży jest dosyć wysoka, co z kolei tłumi popyt. Więc to w tym sensie podwójnie nie chciało zdusić aktywności ekonomicznej: przez drogą energię, a z drugiej strony wskutek restrykcyjnej polityki pieniężnej. Stąd europejskie władze monetarne szukały pewnego, zdrowego balansu pomiędzy podejściem restrykcyjnym, a luźniejszym.

„Już w tej chwili przekroczyliśmy 3 mln uczestników w Pracowniczych Planach Kapitałowych. Liczymy ostatecznie, że to będzie to powyżej 3,5 mln” – stwierdził w jednym z ostatnich wywiadów Paweł Borys, prezes PFR. Jakie posunięcia mogłyby skłonić pracowników do bardziej aktywnego uczestnictwa w systemie dodatkowego zwiększania wysokości swojej emerytury?

Trudno znaleźć jedno, proste rozwiązanie, które zwiększyłoby wskaźnik partycypacji. Niestety mierzymy się z niskim poziomem zaufania do systemu oszczędzania na emeryturę. Perturbacje z OFE z połowy poprzedniej dekady spowodowały duże szkody w postrzeganiu bezpieczeństwa środków w ramach usankcjonowanego przez państwo systemu oszczędzania na emeryturę w ramach II, kapitałowego filaru systemu emerytalnego, z angażowaniem oszczędzanych środków na giełdzie. Dyskurs publiczny na temat OFE zdominowały negatywne przekazy, że giełda to hazard, loteria, kasyno. A więc OFE jest ryzykowne, a z kolei waloryzacja świadczeń administrowanych przez ZUS jest gwarantowana przez państwo, a zatem bardziej bezpieczna. 

Tymczasem prawda jest nieco inna. Optymalny bowiem system emerytalny powinien być zrównoważony i zdywersyfikowany. System publiczny powinien stanowić jego bazę, a równocześnie do oszczędzania wykorzystywać dodatkowy instrument, jakim jest PPK. PPK jest atrakcyjny, dlatego, że skala korzyści, które zyskuje jego uczestnik – w postaci dotacji od państwa i pracodawcy, jest naprawdę duża. Licząc wartość kapitału tylko w stosunku do tego, co wpłaca w ramach PPK sam pracownik, gwarantowana jest stopa zwrotu na poziomie 80-90 proc. Musiałyby powstać straty gigantycznych środków, żeby uczestnicy systemu byli stratni. Zatem w kontekście czysto indywidualnego rachunku korzyści w odniesieniu do jednego pracownika, trudno sobie wyobrazić, jak jeszcze powinien być uzupełniony czy zmieniony system PPK, by zyskał szerszą popularność.

Jakie są skutki takiego podejścia?

Dominuje, jak na razie, w ogólnym dyskursie publicznym, negatywny stosunek do PPK związany – jak mówiłem - z ogólną utratą zaufania do systemu emerytalnego. Tego nie będzie można pokonać przez dłuższy czas. Można szukać jakichś innych rozwiązań prawnych, silniejszych gwarancji prywatności gromadzonych środków. Ale obowiązują przecież konkretne zapisy ustawowe. Świadomy obywatel ma przy tym możliwość ochrony przed jakimiś ewentualnymi nieprzewidzianymi ruchami związanymi z systemem. W każdej chwili może bowiem wycofać swoje oszczędności i zatrzymać 70% dopłat od pracodawcy oraz to, co zarobił na zysku z inwestycji. Są to więc środki niebagatelne. Krótkoterminowo jestem jednak pesymistą. 

Część pracowników może się przecież wycofać z PPK nieco później, np. gdy zobaczy pierwszą wypłatę – niższą od przez siebie oczekiwanej. Ale w perspektywie długoterminowej – np. 10 lat, jestem nastawiony bardziej optymistycznie co do poziomu uczestnictwa w PPK. Pracownicy będą się po prostu stopniowo przekonywać do tego systemu. Bo jeśli w danej firmie pojawią się pracownicy, którzy po 10 latach oszczędzania w PPK, będą mieli zgromadzony kapitał np. o wartości kilkudziesięciu tys. zł, to zwróci uwagę innych pracowników, którzy dotąd nie przystąpili do tego systemu.

A jak system działa w firmach, gdzie funkcjonuje system PPE, uzupełniający obowiązkową część systemu emerytalnego, który działa tylko w kilku tysiącach firm w Polsce?

Widzimy, że z każdym kolejnym rokiem zwiększa się wskaźnik partycypacji w tym, dodatkowym systemie oszczędzania na emeryturę. Bo działa siła przykładu. Skoro koledzy uczestniczący w PPE zyskują, to zachęca, by ci nieprzekonani do tego systemu do niego przystępowali.

W podobnym systemie do naszego PPK w Nowej Zelandii początkowo partycypacja była na poziomie poniżej 20%, ale po kilku kolejnych latach urosła do ponad 70% obecnie. Można zatem i w naszym PPK wskaźnik uczestnictwa też będzie rosnąć... Chciałbym jeszcze prosić o komentarz nt. ostatnich wyników wymiany towarowej z zagranicą. Według GUS obroty towarowe handlu zagranicznego w styczniu 2023 r. wyniosły w cenach bieżących 131,1 mld zł w eksporcie oraz 124,3 mld zł w imporcie. Dodatnie saldo ukształtowało się tym samym na poziomie 6,8 mld zł. W dolarach także ukształtowało się dodatnie saldo - na poziomie 1,5 mld USD. Od 2020 r. saldo było ujemne. Czy to oznacza, że obserwujemy trwałą tendencję do tworzenia się dodatniego salda w obrotach naszego handlu zagranicznego?  

Jest to statystyka, którą można interpretować na różne sposoby. Z jednej strony faktycznie eksport rośnie szybciej od importu. Jednak dynamika przyrostu zarówno eksportu, jak i importu w porównaniu z poprzednimi miesiącami i kwartałami, generalnie rzecz biorąc hamuje. Tyle, że eksport hamuje wolniej. Zatem widać, że jest to świadectwo tego, że nasza gospodarka mierzy się wciąż z poważnymi wyzwaniami, hamuje. I podobna sytuacja panuje u naszych partnerów handlowych, którzy zgłaszają mniejszy popyt na nasze produkty. Wobec tego dynamika wzrostu naszego eksportu jest relatywnie mniejsza. Dodajmy także, iż statystyki, dotyczące wymiany handlowej z zagranicą bardzo mocno zakłócał wzrost cen energii. 

Importowana ropa naftowa, gaz czy węgiel, a także dobra związane z energią – podrożały w ogromnym stopniu i wpłynęły bardzo mocno na wskaźniki handlu zagranicznego. Niestety przy tym ceny tego, co importujemy, zwiększyły się szybciej niż ceny eksportu. Był to bardzo poważny problem, który skutkował tym, że nasza wymiana handlowa przez wiele miesięcy wyglądała dość słabo.

Jak to wygląda obecnie?

Ostatnie miesiące są lepsze. Wiązałbym to z malejącymi cenami energii. Magazyny gazu i innych surowców energetycznych nie zostały przy tym opróżnione. Jesteśmy więc w dużo bardziej bezpiecznej sytuacji niż jeszcze w październiku czy listopadzie. Wtedy przecież coraz wyższe ceny były napędzane rosnącymi obawami o faktyczne niedobory tych surowców. Ale sytuacja okazała się lepsza. I to poprawiło ogólne nastawienie do ewentualnego wzrostu cen. Ceny importu znowu zaczęły maleć.

Czy w kolejnych miesiącach wielkość eksportu będzie dalej rosła?

Wbrew wcześniejszym obawom rosnący wciąż eksport stabilizował dynamikę naszego PKB. Tak może faktycznie dalej pozostać. Bowiem konsumpcja indywidualna obecnie hamuje, ale za to mamy dodatni wkład we wzrost PKB w postaci zmiany zapasów – choć w tym roku ten czynnik zacznie zanikać. Bo firmy zgromadziły na tyle dużo zapasów, że będą w końcu opróżniać swoje magazyny. 

Źródło

Skomentuj artykuł: