[NASZ WYWIAD] Kozłowski: Bezrobocie może się podnieść, ale raczej nie więcej niż o 1-2 pkt. procentowe

Kiedy przyjdzie pogorszenie koniunktury, firmy będą musiały ograniczać koszty prowadzonej działalności po to, by utrzymać się na rynku i zachować płynność finansową. Wówczas nieuchronnie będą zmuszone do redukcji poziomu zatrudnienia, lub też skala spadku zamówień w przedsiębiorstwach, spadku popytu w gospodarce, będzie na tyle duża, że faktycznie będzie przekładało się to na obniżenie popytu na pracę. I to w tak dużym stopniu, że bezrobocie zacznie rosnąć. Z Łukaszem Kozłowskim, głównym ekonomistą Federacji Przedsiębiorców Polskich, rozmawia Maciej Pawlak

W Polsce mamy drugie najniższe bezrobocie w krajach UE. W maju wyniosło 2,7 proc. - poinformował Eurostat. Stopa bezrobocia, liczona według metodologii Eurostatu, spadła rok do roku o 0,9 pkt. proc. z 3,6 proc. w maju 2021 r. Niższa jest w UE tylko w Czechach. Podobna sytuacja panuje już od szeregu miesięcy. Jak jeszcze długo potrwa taka dobra sytuacja na rynku pracy?
Perspektywy na rynku pracy w najbliższych miesiącach i kwartałach będą dosyć niepewne. Niewątpliwie czeka nas spowolnienie gospodarcze. Prawdopodobnie już w II połowie br. wejdziemy w okres recesji. Istnieją dwie teorie, jak zachowa się w tej sytuacji rynek pracy. Część ekspertów uważa, że nie będzie to miało silnego przełożenia na rynek pracy, ponieważ mam tak dużą liczbę wolnych miejsc pracy w gospodarce, że nie odbije się to osobach, które obecnie maja już pracę. Bowiem popyt na pracę nie spadł do aż tak niskiego poziomu, by obecny poziom wakatów nie mógł zaabsorbować szoku gospodarczego związanego ze spodziewanym pogorszeniem koniunktury. Taki rozwój sytuacji w gospodarczej ma zresztą swoje odbicie w pesymistycznie niskich odczytach wskaźnika PMI obrazujący kondycję naszego przemysłu.

A więc bezrobocie, według tego poglądu pozostanie stabilne?
Tak. Miałoby ono pozostawać na niskim poziomie. Jednak funkcjonuje też drugi pogląd, według którego to, że obecnie istnieje duża liczba wakatów, nie ma większego znaczenia. Kiedy bowiem przyjdzie pogorszenie koniunktury, firmy będą musiały ograniczać koszty prowadzonej działalności po to, by utrzymać się na rynku i zachować płynność finansową. Wówczas nieuchronnie będą zmuszone do redukcji poziom zatrudnienia, lub też skala spadku zamówień w przedsiębiorstwach, spadku popytu w gospodarce, będzie na tyle duża, że faktycznie będzie przekładało się to na obniżenie popytu na pracę. I to w tak dużym stopniu, że bezrobocie zacznie rosnąć. Chyba więc nie uda się uniknąć wzrostu bezrobocia. Natomiast myślę, że niekoniecznie musiałoby dojść do tego zjawiska w jakiejś dużej skali. Zapewne więc poziom bezrobocia może się podnieść do wyższych poziomów niż obecnie, ale raczej nie więcej niż o 1-2 pkt. procentowe. Nie dojdzie więc do takich efektów, jakie można było obserwować choćby w okresie międzynarodowego kryzysu finansowego sprzed 14. lat, kiedy
odczuł go bardzo boleśnie rynek pracy. Borykaliśmy się wówczas - przypomnę - z kilkunastoprocentowym bezrobociem. Tak więc moim zdaniem taka sytuacja nie wróci. Natomiast myślę, że już pod koniec tego roku nastaną nieco gorsze czasy na rynku pracy. Jednocześnie siła inercji jest tu na tyle duża, że nie powinno się to przekładać na sytuację samych pracowników, których siła przetargowa pozostaje duża. Ponadto dynamika wzrostu wynagrodzeń jest solidna, kilkunastoprocentowa w ujęciu nominalnym.

Co to oznacza dla rynku pracy?
Nie sądzę, by miał on w tej sytuacji wyhamować w sposób gwałtowny. Zawsze reaguje z pewnym opóźnieniem na napięcia pojawiające się w gospodarce. Myślę, że końcówka roku okaże się okresem, kiedy pewne negatywne efekty - także po stronie poziomu bezrobocia - jednak zaczniemy obserwować w związku z przewidywanym pogarszaniem się koniunktury w naszej gospodarce.

Wskaźnik PMI dla przemysłu w Polsce spadł w czerwcu do 44,4 pkt wobec 48,5 pkt w maju - podała agencja S&P Global. Odczyt ten jest istotnie niższy od średniej prognoz ekonomistów, która zakładała poziom 48 pkt. Czerwcowy odczyt jest najniższy od 25 miesięcy. Jak może to wpłynąć na politykę RPP w zakresie dalszych podwyżek stóp procentowych? Czy spodziewane w kolejnych miesiącach podwyżki stóp będą nieco niższe niż wcześniej zakładano?
Jak do tej pory decyzji RPP nie udawało się zbyt często precyzyjnie przewidzieć. Czasami wprowadzane podwyżki okazywały się wyższe, ale i niejednokrotnie niższe od oczekiwań ekspertów. Wydaje mi się, że ostatni odczyt PMI może wpływać na ograniczenie skłonności Rady do dalej idącego podnoszenia stóp procentowych. Jest to bowiem bardzo wyraźny sygnał, świadczący o gwałtownym pogarszaniu się koniunktury gospodarczej. Przemawiałby on więc za tym, by wzrosty stóp ograniczać. Ponieważ w perspektywie kilku miesięcy gospodarka może bardziej potrzebować pewnego rodzaju stymulacji dla podtrzymania koniunktury, a nie - zacieśniania polityki i ograniczania dostępu do kredytów. Z drugiej strony RPP musi brać pod uwagę kontekst polityki wiodących banków centralnych świata, jak również sytuację na rynkach finansowych. Jeśli więc Rada nie dostarczy takich podwyżek, jakie są spodziewane przez uczestników światowego i krajowego rynku finansowego, to niestety należy liczyć się z tym, że może dojść do gwałtownej reakcji w postaci słabnięcia kursu walutowego złotówki. Byłoby to zdecydowanie niepożądane - mogłoby pogorszyć w perspektywie krótkoterminowej kształtowanie się inflacji, poprzez wzrost kosztów dóbr importowanych, a także np. surowców. Zatem myślę, że RPP będzie starała się znaleźć równowagę. Z jednej strony dalsze podwyżki przez nią stóp procentowych są przesądzone, ale zakładam, że będą niższe niż w ostatnich miesiącach, tj. na poziomie - nie jak ostatnio 0,75 pkt. proc., ale 0,5 pkt. Skoro stopa referencyjna wynosi obecnie okrągłe 6 proc. - to także po to, by przygotować grunt pod podwyżki o „okrągłe” 0,5 pkt. Rzecz jasna - zastrzegam - to tylko moje przypuszczenie. Zobaczymy też, co pokaże spodziewana wkrótce kolejna, lipcowa projekcja inflacyjna NBP. To też zapewne będzie warunkować decyzje o dalszych podwyżkach stóp przez członków RPP.

Inflacja według szybkiego szacunku GUS w czerwcu 2022 r. w porównaniu z czerwcem ub. roku wzrosła o 15,6%, a w stosunku do maja br. - o 1,5%. Dotyczy to zwłaszcza nośników energii (wzrost o 135,3%) i paliwa do prywatnych środków transportu (wzrost o 146,7%). Czy to szczyt tegorocznej inflacji? Czy jest szansa na jej stopniowy spadek przynajmniej od jesieni?
Wygląda na to, że szczyt inflacji nastąpi w okresie wakacyjnym. Nie można przesądzać czy już w czerwcu, czy też w lipcu, lub sierpniu. Jest to uwarunkowane rozwojem sytuacji na rynkach surowcowych. Ponieważ czynnikiem, który w największym stopniu odpowiada za wahania stopy inflacji są ceny energii, a w szczególności - paliw. Te ostatnie podrożały przecież, tylko w porównaniu do maja, aż o 9,4%. Niestety mamy do czynienia z dużą skalą oddziaływania tego ważnego komponentu koszyka inflacyjnego. Wobec tego podbija on w znaczącej skali ogólny wskaźnik inflacji. Przy tym kolejne ruchy cenowe ropy naftowej na rynkach światowych nie są zbyt łatwe do przewidzenia. Nie wiemy, czy bardziej przeważą efekty związane z oczekiwaniami spowolnienia w gospodarce światowej, a więc także z ograniczonym popytem na energię, ropę naftową. A z drugiej strony wydaje się, że aktywność gospodarcza w Chinach będzie rosła - po okresach bardzo surowych lockdownów i zamykania całych miast, co przekładało się w ostatnich miesiącach na duże ograniczenie popytu w tym kraju w tym kraju. Na to nakładają się jeszcze wahania kursowe naszej waluty, ponieważ w ostatnim czasie złoty się nieco osłabiał. Ale były przecież także takie okresy, kiedy łapał oddech i odrabiał część swoich straty wobec walut światowych. Trzeba tu jeszcze dorzucić efekty bazowe, które działają niekorzystnie w odniesieniu do bazy statystycznej w okresie wakacyjnym. Tak więc niewykluczone, że tych 15,6% będzie szczytem inflacji, ale pojawiają się jednocześnie sygnały, że inflacja bazowa, z wyłączeniem cen żywności i energii, zaczyna się delikatnie obniżać. Należy to umieścić w perspektywie schłodzenia popytu w gospodarce, co będzie działać w kierunku osłabienia inflacji - w komponentach nie związanych z energią czy żywnością. I to może przemawiać za tym, że faktycznie znajdujemy się już na szczycie, lub bardzo blisko szczytu inflacji.

Eksport towarów z Polski wzrósł w I kw. 2022 r. o 16,5% do prawie 77 mld euro, zaś import wzrósł jeszcze więcej - o 31,7% r/r do 83,5 mld euro, wynika z danych przedstawionych przez NBP. Pod jakim warunkami i kiedy wielkość wzrostu eksportu w kolejnych kwartałach będzie przewyższała wielkość wzrostu importu?
Oddziałują na to dwa czynniki. Po pierwsze: kiedy ustąpią napięcia przede wszystkim związane z cenami surowców energetycznych oraz związane z zakłóceniami w łańcuchach logistycznych, które warunkują ceny. Mamy tu do czynienia z problemem pogarszających się tzw. terms of trade dla Polski. A więc tym, że ceny importowanych dóbr rosną szybciej niż ceny dóbr, które eksportujemy. To właśnie podstawowy czynnik, który oddziałuje negatywnie na pogorszenie naszego salda wymiany handlowej i powoduje jej deficyt. A przecież na świecie podrożała zwłaszcza energia, od której importu jesteśmy uzależnieni. Drugi element to sytuacja, w jakiej znalazł się nasz eksport. Do tej pory sytuacja w tym zakresie wyglądała całkiem nieźle. Ale pojawiły się już przecież pierwsze oznaki jej pogorszenia - przejawiające się choćby we wspomnianym wcześniej pogorszeniem się wskaźnika PMI. Wskazuje to na to, że zmniejszyła się ostatnio liczba zamówień w przemyśle. Przez pewien czas pocieszaliśmy się tym, że pewne zaległości produkcyjne oznaczały, że popyt w przemyśle utrzyma się przez dłuższy czas. Ale niestety te zamówienia znikają. Tak więc to, czego nie udało się dotąd wyprodukować, teraz nie da się już nadrobić.

Dlaczego?
Bo okazuje się, że nabywcy części zamówień, które nie zostały wcześniej zrealizowane z uwagi na wąskie gardła w procesach produkcyjnych, po prostu rezygnują. Dzieje się tak z uwagi na osłabienie popytu na dostawy na całym świecie, w tym również u naszych głównych odbiorców eksportowych. Niestety musimy się liczyć z perspektywą słabnięcia popytu zagranicznego i tym samym możliwości zwiększania eksportu. Więc na to, jak saldo naszego handlu zagranicznego będzie się zmieniać zależeć będzie od obu czynników. Gdy rynek zacznie się stabilizować - a będzie to perspektywa dopiero przyszłego roku - to myślę, że saldo naszej wymiany handlowej zacznie się poprawiać i znajdzie się bliżej równowagi.

 

Źródło

Skomentuj artykuł: