[NASZ WYWIAD] Kozłowski: Odmrożenie gospodarki wiąże się z eksplozją popytu

Odbudowa gospodarki powinna postępować zarówno od strony popytowej, jak i podażowej. Wobec tego inwestycje wynikające z takich programów, jak Krajowy Plan Odbudowy, na pewno mają znaczenie i mogą w istotnym stopniu przyczynić się do utrwalenia ożywienia gospodarczego, którego jesteśmy obecnie świadkami - z Łukaszem Kozłowskim, głównym ekonomistą Federacji Przedsiębiorców Polskich, rozmawia Maciej Pawlak.

W jednym z ostatnich wywiadów prasowych premier Mateusz Morawiecki przyznał, że jego zdaniem 58 mld euro z Krajowego Planu Odbudowy dla naszego kraju otrzymamy prawdopodobnie na przełomie obecnego i 2022 roku. O ile tak się stanie jak bardzo wpłynie to na wzrost PKB w przyszłym roku? Czy będzie miało to też wpływ na rozmiary przyszłorocznej inflacji? 

Zdecydowanie te środki z KPO mają znaczenie dla gospodarki w przyszłym roku i w latach późniejszych. Znajdzie to odzwierciedlenie w kolejnych prognozach makroekonomicznych. Choć wiemy, że wypracowany projekt ustawy budżetowej na przyszły rok nie uwzględnia tych środków. Zatem można zakładać, że prognozy makroekonomiczne ministerstwa finansów w zakresie wielkości przyszłorocznego PKB i rozwoju gospodarki, po napłynięciu pieniędzy z KPO, zostaną skorygowane w górę. I trzeba zakładać, że faktycznie KPO finalnie będzie realizowany. Przy czym, biorąc pod uwagę jego skalę finansową: 58 mld euro, z czego około połowę stanowią środki o charakterze bezzwrotnym, będą miały duże znaczenie. Będą to przy tym środki przeznaczone na realizację rozmaitych programów, w tym o charakterze inwestycyjnym, które mają w założeniu pobudzić rozwój gospodarki polskiej, jak innych krajów UE w okresie ożywienia po wyjściu z pandemii. Choć generalnie gospodarka wróciła na tory wysokiego rozwoju, jest to jednak wzrost pobudzany głównie przez konsumpcję. 

Jakie są tego konsekwencje?

Tym co hamuje wzrost naszej gospodarki jest niedostateczna podaż. Stąd zjawiska inflacyjne zaczynają się nasilać. Zatem odbudowa gospodarki powinna postępować zarówno od strony popytowej, jak i podażowej. Wobec tego inwestycje wynikające z takich programów, jak Krajowy Plan Odbudowy, na pewno mają znaczenie i mogą w istotnym stopniu przyczynić się do utrwalenia ożywienia gospodarczego, którego jesteśmy obecnie świadkami.

Wdrożenie środków z KPO bardziej wpłynie na zwiększenie wzrostu PKB, czy też może na utrwalenie, bądź zmniejszenie obecnej relatywnie wysokiej inflacji?

W sytuacji, gdy środki z KPO mają być przeznaczone przede wszystkim na inwestycje, ale sam fakt tak dużego transferu finansowego, zawsze może być inflacjogenny. Nie jest to jednak oczywiste. Natomiast w perspektywie bardziej długofalowej inwestycje mogą zapewnić trwalszy wzrost gospodarczy, który będzie związany z niższym poziomem inflacji. Czym innym jest efekt krótkoterminowy. Natomiast siłą rzeczy, biorąc pod uwagę czas realizacji inwestycji związanych z wykorzystywaniem środków z KPO, efekty, o których mówimy, nie będą natychmiast występować. Zatem w krótkim okresie KPO może inflację podbijać. Najważniejsze będzie, że te środki w końcu do Polski napłyną i będą zwiększać dochody poszczególnych firm, samorządów, a pośrednio - sektora gospodarstw domowych, co siłą rzeczy będzie napędzało inflację, choć w krótkim terminie. 

Kolejne dane GUS pokazują, że inflacja CPI wzrosła w sierpniu w porównaniu do sierpnia ub.r. w Czechach do relatywnie wysokiego poziomu: 4,1%, na Węgrzech - 4,9%, a u nas 5,4%. Jaka jest przyczyna tak dużych wzrostów cen akurat w naszym regionie Europy?

Ma na to wpływ szereg czynników - związane jest to ze wzrostem cen surowców i paliw, które odnotowują wysoką, kilkudziesięcioprocentową dynamikę.

Dla Czechów zapewne spore znaczenie ma także wzrost cen samego piwa w tym kraju (o 6,3%)?

Tak. Poza tym te wzrosty cen wynikają z efektów bazowych. W ub. roku bowiem ceny paliw i energii były znacząco niższe, wobec tego efekty niskiej bazy napędzają obecny wzrost inflacji. Nakładają się na to z drugiej strony czynniki związane z ograniczeniami po stronie podażowej. Zatem odmrożenie gospodarki wiąże się z eksplozją zwiększonego popytu związanego z rekompensowaniem niezaspokojonego popytu z okresu, gdy trwały lockdowny. Spowodowało to, że w gospodarce zaczęły występować niedobory pracowników, podaży pracy. To też spowodowało presję na podnoszenie wynagrodzeń. Po to, by pozyskiwać pracowników. Widzimy też, że dynamika wynagrodzeń również, przynajmniej nominalnie, uzyskuje stosunkowo wysokie wartości. Pozostaje pytanie, czy nie będziemy mieć do czynienia za jakiś czas z efektem drugiej rundy?

Co to znaczy w praktyce?

Także na skutek wzrostu oczekiwań inflacyjnych, obecna inflacja może się dłużej utrzymywać. Ponadto może to wywoływać w konsekwencji zwiększone oczekiwania płacowe. A z drugiej strony - powodować wzrost cen. Bowiem przedsiębiorcy, aby sfinansować swoim pracownikom podwyżki wynagrodzeń również mogą podnosić ceny. Takie zjawisko w tym momencie co prawda jeszcze nie występuje na dużą skalę. Jest to jednak czynnik ryzyka, który należy brać pod uwagę na przyszłość w sytuacji, gdyby obecna inflacja miała się dłużej utrzymywać. Ale istnieją powody, by sądzić, że pomimo tych efektów bazowych związanych z rosnącymi cenami paliw i energii, także czynniki krajowe w coraz większym stopniu zaczną oddziaływać na wzrost cen.

Powrócę do pytania: dlaczego obecnie inflacja jest relatywnie wyższa w krajach Europy środkowo-wschodniej niż na zachodzie naszego kontynentu?

Różnimy się. Kraje naszego regionu Europy mają jedne z najniższych wskaźników bezrobocia w UE. Tworzy to tym samym klimat proinflacyjny. Ponieważ, gdy stopa bezrobocia jest relatywnie niska tworzy to warunki do bardziej dynamicznego wzrostu płac. A w konsekwencji także powoduje to wyższy wzrost cen.

Utrzymująca się od miesięcy dobra sytuacja na naszym rynku pracy, tj. stosunkowo niskie bezrobocie i wzrastająca liczba wakatów, będzie trwała jeszcze przez najbliższe miesiące czy potrwa dłużej?

Nie ma powodów, by sądzić, że ta sytuacja miałaby się zmienić na gorsze, przynajmniej w 
krótkim okresie. Już teraz ujawniły się braki kadrowe. Zeszliśmy na ścieżkę ożywienia gospodarczego. Do tej pory udało się powrócić do tego samego poziomu PKB, jaki mieliśmy przed pandemią. Natomiast wyzwaniem na kolejne kwartały, a być może lata, będzie powrót na tę wcześniejszą ścieżkę 4-5% realnego corocznego wzrostu gospodarczego, z której wytrąciła nas pandemia. W tej sytuacji wydaje się, że nasza gospodarka ma potencjał do wzrostu. Na pewno sprzyjać temu będzie także pakiet środków finansowych z UE, mających dodatkowy komponent, tj. środki na realizację Krajowego Planu Odbudowy. Zatem wygląda na to, że przed nami perspektywa dobrej koniunktury gospodarczej w nadchodzącym czasie. A to z kolei wskazuje, że nie ma oznak, by koniunktura na rynku pracy miała się pogarszać.

Postawmy pytanie, czy przy tej koniunkturze nie zmieniły się jednocześnie warunki strukturalne w gospodarce?

No tak, przy pogarszaniu się koniunktury wskutek pandemii bezrobocie istotnie się nie zwiększało. Porównując to z sytuacją, jaką mieliśmy jeszcze 10 lat temu oznacza to dużą zmianę. Mamy jednak obecnie zmiany demograficzne - coraz niższy przyrost naturalny. W związku z tym nasz rynek pracy po prostu się kurczy, bo maleje liczba osób w wieku produkcyjnym. Z kolei rosnąca gospodarka generuje stosunkowo dużo nowych miejsc pracy. Wobec tego rośnie zapotrzebowanie na pracowników z zagranicy i pojawiające się luki na rynku pracy pokrywane są przez cudzoziemców. Mamy więc do czynienia ze zmianami strukturalnymi, które sprzężone są ze zmianami demograficznymi. 

Na czym jeszcze polega ta nowa struktura naszej gospodarki?

To także długofalowy trend, który się wiąże z rosnącą rolą sektora przemysłowego w gospodarce, tworzącego nowe miejsca pracy. Zmienia się również równowaga zewnętrzna - utrzymują się permanentne nadwyżki w handlu zagranicznym i dodatnie saldo rachunku obrotów bieżących. Zatem wszystko wskazuje na to, że ta nowa struktura polskiej gospodarki, która kształtowała się od lat, sprzyja niższemu poziomowi bezrobocia. Polska zresztą nie jest w tym wypadku wyjątkiem - podobne tendencje zachodzą w krajach naszego regionu Europy, choć może mają one nieco niższą inflację, czy wyższe bezrobocie. Jesteśmy więc na podobnej ścieżce wzrostu. Z drugiej strony rynek pracownika w naszej gospodarce, z którym mamy obecnie do czynienia, był sytuacją dość rzadko spotykaną we wcześniejszych latach. 

Ceny mieszkań w największych miastach, według danych portalu Bankier.pl spółki Cenatorium, rosną obecnie o ok. 15-20% szybciej niż przed pandemią. Część ekspertów określa tę sytuację jako narastającą bańkę spekulacyjną. Kiedy i pod jakim warunkami ta bańka może pęknąć?

Prognozowanie tych zjawisk jest trudne. Wygląda na to, że te obecne tendencje cenowe będą się utrzymywały przynajmniej dopóki warunki kredytowe nie będą się zaostrzały w związku z ewentualną podwyżką stóp procentowych, która ograniczy siłę nabywczą potencjalnych nabywców nieruchomości i nie będzie wówczas paliwa do wzrostu ich cen. Z drugiej strony w warunkach wyższych stóp procentowych być może część osób, które do tej pory swoje oszczędności lokowały w nieruchomościach byłaby bardziej skłonna do inwestowania w lokaty bankowe czy obligacje. W takich warunkach więc obecne wzrosty cen lokali mogłyby zostać zahamowane. Jednak obecnie mamy do czynienia z tak gwałtownymi zmianami na naszym rynku mieszkaniowym, jak miało to miejsce w latach 2006-2007, a więc tuż przed ówczesnymi bardzo dużymi zaburzeniami w 2009 r. 

Jaki to wywoła skutek?

Moim zdaniem nieuchronnie czeka nas spadek cen w podobnej skali, co przed dekadą. Analizując zatem, jak zmienia się relacja wzrostu wynagrodzeń względem wzrostu cen mieszkań, widzimy, że zmiany te nie są tak gwałtowne, jak kilkanaście lat temu. Podobnie też wygląda sytuacja na rynku kredytów mieszkaniowych - nie widać obecnie warunków, by mógł się on załamać. Tyle, że trzeba mieć pokorę wobec faktów. Jak wspomniałem, przewidywanie przyszłości w odniesieniu do dalszego kształtowania się cen na rynku nieruchomości obarczone jest ogromną nieprzewidywalnością.

Źródło

Skomentuj artykuł: