„Obserwujemy ogromny wzrost zamówień. Zwykle rosły one corocznie o 10-15%, co było przecież bardzo dobrym wynikiem. Tymczasem w samym grudniu ub.r. okazały się wyższe aż o 50% niż rok wcześniej. Zatem pula zamówień jest przeogromna. W tej sytuacji należy się zastanowić, czy to wszystko uda się wyprodukować? Czy będzie odpowiednio dużo surowców, czy znajdą się ludzie do praktycznej realizacji zamówień i czy producenci zdążą dokupić maszyn, by nadążyć z realizacją zamówień?” - z Piotrem Soroczyńskim, głównym ekonomistą Krajowej Izby Gospodarczej, rozmawia Maciej Pawlak
Inflacja według szacunków GUS wyniosła w styczniu br. 9,2%, a więc wzrosła od grudnia kiedy wyniosła 8,6%. Czy przekroczy w kolejnych miesiącach barierę 10%, a może jednak zacznie wreszcie się zmniejszać?
Według naszych, najbardziej uaktualnionych prognoz, w lutym może jeszcze wzrosnąć do 9,8%, a potem powinna zacząć spadać. Rzecz jasna jest tu pewien margines błędu, ale myślę, że niewielki. Natomiast co do samej styczniowej inflacji to po pierwsze dobrze się stało, że my - jako analitycy - zaczęliśmy ją z w miarę dobrze przewidywać. Bo jeszcze kilka miesięcy temu kolejne dane podawane przez GUS okazywały się wyższe niż najwyższe prognozy z całego rynku - powyżej tego, co myśleli najwięksi pesymiści. A obecnie dane GUS okazały się minimalnie poniżej konsensusu. Nie zmienia to przy tym faktu, że inflacja wciąż rośnie. Cały czas znajdujemy się pod wpływem czynników, które maja prawo ją zwiększać. Bo my wciąż dostrzegamy bardzo silną presję na koszty wytwarzania - w odniesieniu do surowców, płac, przygotowania do zmieniającego się otoczenia prawnego, czy nakładanych dodatkowych danin, które wpływają na ostateczną cenę towarów, za które płaci konsument. To jeszcze trochę potrwa. Oczywiście dobrze, że zaczęły działać Tarcze antyinflacyjne. I w danych za styczeń było widać to, co władze zrobiły w grudniu przede wszystkim w odniesieniu do cen paliw (w danych grudniowych to jeszcze nie było widoczne, mimo, że zmiany w wysokości VAT na paliwa weszły już w ostatnich dniach grudnia).
A co w lutym?
Dane lutowe, które będziemy znali za miesiąc, będą rosły. Ale urosłyby znacznie bardziej, gdyby nie kolejna fala Tarczy antyinflacyjnej - bo ona zetnie czubek inflacji na niższy poziom. I być może pozwoli to, by inflacja od marca zaczęła spadać. Rzecz jasna jej wysokość jest wciąż spora - ona nie zacznie szybko i spektakularnie zmniejszać swej wysokości. Część jej przyczyn ustąpi, ale pojawią się nowe, zwłaszcza w odniesieniu do żywności. Musimy bowiem wziąć pod uwagę fakt, że ostatnio środki produkcji roślinnej potwornie zdrożały i część producentów już podnosi ceny. Bo wie, że się nie będzie w stanie spiąć finansowo z kolejnymi produktami, by je wyprodukować na opłacalnym dla siebie poziomie. Przyzwyczajają także w ten sposób swoich klientów, że wciąż będą produkować drożej.
Zerowy VAT na nawozy sztuczne to w takim razie wciąż mało, by w poważnym stopniu obniżyć koszty produkcji żywności?
To dobrze, że taka decyzja władz została podjęta. Ale jeśli nawozy są i tak trzy razy droższe niż rok temu, to zerowy VAT na nie zmniejsza ich cenę dla klientów nie więcej niż o 1/6. Jest jeszcze taki kłopot, że ceny środków produkcji roślinnej, które wytwarzane są obecnie na potrzeby kampanii wiosennej, niestety będą uwzględniały obecnie wysokie ceny gazu. I gdy nawet gaz stanieje w kwietniu, to ta obecna produkcja już ustanie. Zatem ceny żywności odzwierciedlą obecny szczyt cenowy gazu, prądu, paliw itd. Zatem proces kształtowania się cen będzie się stopniowo odwracał. Ale mamy nadzieję, że pójdzie w końcu w dobrą, tj. niższą stronę.
PKB niewyrównany sezonowo (w cenach stałych średniorocznych roku poprzedniego) wzrósł realnie w IV kw. o 7,3% w porównaniu z analogicznym okresem roku poprzedniego (w III odpowiednio o 5,3%). W całym 2021 - o 5,7%. Jakie będą największe motory napędzające PKB w tym roku?
Stawiam przede wszystkim na produkcję przemysłową. Bo obserwujemy ogromny wzrost zamówień. Zwykle rosły one corocznie o 10-15%, co było przecież bardzo dobrym wynikiem. Tymczasem w samym grudniu ub.r. okazały się wyższe aż o 50% niż rok wcześniej. Zatem pula zamówień jest przeogromna. W tej sytuacji należy się zastanowić, czy to wszystko uda się wyprodukować? Czy będzie odpowiednio dużo surowców, czy znajdą się ludzie do praktycznej realizacji zamówień i czy producenci zdążą dokupić maszyn, by nadążyć z realizacją zamówień? Bo rzecz jasna część zakładów dysponuje pewnymi rezerwami, ale przecież nigdy nie trzyma się rezerw na poziomie 40-50%, bo to byłoby co najmniej nierozsądne. Tak więc, powtórzę, bardzo mocnym motorem rozwoju powinna być produkcja przemysłowa i zatrudnienie w przemyśle, które pozwoli w miarę dobrze się rozwijać innym sektorom gospodarki. Bo gdy pracownicy sektora przemysłu dobrze zarobią, przemysł będzie kupował rozmaite usługi, nie tylko surowce, to tym samym pomoże zarabiać reszcie gospodarki. Mam też nadzieję, że po szoku związanym ze zmianą systemu otoczenia prawno-gospodarczego odblokowane zostaną, przynajmniej w części, inwestycje, które były planowane. Proszę pamiętać, że firmy przy dużych zamówieniach muszą zainwestować. Z drugiej strony, gdy dostrzegają chaos i niepewność, boją się zainwestować. Mówimy przy tym wszystkim już o normalnym wzroście gospodarki, a nie jedynie o odrabianiu pandemicznych strat.
Przemysł, eksport i inwestycje będą głównymi motorami rozwoju gospodarki w br. A jakie będą kolejne?
Na przyzwoitym poziomie powinna okazać się konsumpcja. Z tym, że nie demonizowałbym jej. Z natury rzeczy bowiem jest tak, że w gospodarce popyt konsumpcyjny jest istotny. Bo zapewne ok. 70% PKB stanowią nasze wydatki na codzienne utrzymanie. Natomiast może się okazać, że nie będzie tak łatwo z jej dynamicznym wzrostem. Nominalnie ona będzie wzrastać, bo ceny wciąż rosną, ale w ujęciu realnym może się okazać, że ta fala będzie pomału opadać. Będzie jeszcze podbita w I kwartale br. tym, że w porównaniu z nim I kwartał w ub.r. przypadał na okres obostrzeń pandemicznych (nie działał w pełni handel, restauracje czy hotele), a więc obecnie nadrabiamy tamten dołek. Natomiast w kolejnych kwartałach będzie trudniej o wzrosty, bo wejdziemy już w tryby normalnego roku. Poza tym dojdzie jeszcze jeden element. Jeszcze w tej chwili gospodarstwa domowe nie reagują zbyt istotnie na wzrosty cen, bo po części jeszcze korzystają z zachowanych wcześniej oszczędności. Ale za jeden - dwa kwartały okaże się, że te oszczędności się skończą i z niektórych przyjemności trzeba będzie zrezygnować. I to zjawisko może w II połowie roku ścinać dynamikę wzrostu.
Subindeks Barometru EFL na I kwartał br. dla branży budowlanej wyniósł 49,4 pkt., o 2,6 pkt. mniej niż kwartał wcześniej. To najniższy wynik od roku. W styczniu 2021 r. odczyt był porównywalny i wynosił 48,8 pkt. Na odczyt największy wpływ miały nieliczne plany inwestycyjne. Tylko 1% firm budowlanych prognozuje nowe przedsięwzięcia, a zdecydowana większość (85%) nie spodziewa się w tym obszarze żadnych ruchów. Jaki wpływ na poziom inwestycji w tym roku miałoby ewentualne dalsze wstrzymywanie się UE z wypłatą Polsce należnych środków z Krajowego Planu Odbudowy?
To są bardzo poważne środki. Byłbym daleki od tego, by je lekceważyć. Natomiast były one przez większość analityków - i słusznie - traktowane jako pewien dodatek, typu: spodziewamy się pewnego wzrostu i jego zdynamizowania o te dodatkowe środki. Więc to nie jest tak, że gdyby ich zabrakło, to bardzo mocno to negatywnie odczujemy. W tym kontekście zastanówmy się, co może się dziać w trzech podstawowych sektorach inwestycyjnych. Po pierwsze w naszym kraju inwestuje szeroko rozumiane państwo: władze centralne i samorządy. Obecnie w odniesieniu do inwestycji infrastrukturalnych doszło do ewidentnie do nadrabiania pewnych zapóźnień, m.in. z powodów kryzysu pandemicznego. Np. w końcówce ub. roku mieliśmy do czynienia z istnym wysypem rozmaitych dróg oddawanych do użytku. A także wielu innych projektów infrastrukturalnych. A jeśli popatrzymy na aktualne plany oddawania do użytku tego typu inwestycji, m.in. przekop Mierzei Wiślanej, to widać, że będą fakturowane liczne prace. Zatem w tej branży nie spodziewałbym się jakiegoś załamania, nawet, gdybyśmy jeszcze długo nie otrzymali środków unijnych na podstawie KPO. Za to nieco się niepokoję o to, w co będą w stanie zainwestować samorządy, bo pamiętajmy, że one w wyniku wprowadzenia nowego systemu naliczania składek finansowo sporo stracą. Bo gdy będzie płaconych do budżetu państwa więcej składek zdrowotnych, a mniej - PIT-u, to samorządy będą miały sporo mniejsze dochody uzyskiwane od budżetu państwa z tego tytułu. Może się więc okazać, że samorządy będą ostrożne i zachowawcze w podejmowaniu nowych inwestycji, bo się będą obawiały, jaki będzie ostateczny stan ich budżetów. Jest przy tym zapewnienie ze strony władz centralnych, że część tych ubytków zostanie zapełniona. Ale jeszcze nie wiadomo, czy wszystkie samorządy otrzymają po równo, czy jednak część z nich dostanie proporcjonalnie mniej niż pozostałe. I to może wstrzymać chęć do inwestowania przez ich część.
Na jakie jeszcze inne inwestycje może negatywnie wpłynąć brak otrzymania środków z Krajowego Planu Odbudowy?
Chodzi tu o inwestycje ludności w zasoby mieszkaniowe. Ten rynek już się nieco wysycił, a poza tym istnieje obawa, że ceny mieszkań będą dalej rosły, a kredyty będą jeszcze droższe. Więc może się okazać, że ta fala wzrostowa obserwowana w ostatnich miesiącach na tym rynku, nie będzie tak silna, jak do tej pory. Nie chodzi mi przy tym o nadejście jakiegoś załamania na tym rynku, ale o to, że jego wzrost nie będzie już tak dynamiczny, jak do tej pory. Jest jeszcze jeden element wpływający na ogólny obraz inwestycji - inwestycje dokonywane przez przedsiębiorstwa w rozbudowę i unowocześnianie mocy produkcyjnych. A potrzeby w tym zakresie są ogromne. Jeśli, jak mówiliśmy, zamówień jest o 50% więcej niż rok temu o tej porze, to inwestycje przedsiębiorstw wzrosną o co najmniej 20% - bo jeśli nie wykonają one złożonych zamówień, to następnych już nie otrzymają. Także ze względu na spore zamieszanie z przepisami i podatkami związanymi z Polskim Ładem, może się to okazać dodatkowym czynnikiem, który obniży spodziewaną dynamikę inwestycji, choć i tak - jak mówiłem będzie ona stosunkowo wysoka.
Obroty towarowe handlu zagranicznego w 2021 r. wyniosły w eksporcie 285,8 mld euro, a w imporcie 286,4 mld euro (wzrosły odpowiednio w eksporcie o 19,1%, a w imporcie o 24,8%). Ujemne saldo wyniosło 0,6 mld euro, podczas gdy w 2020 10,5 mld euro. Naszym najważniejszym partnerem w eksporcie pozostają Niemcy - przypadły na nie 28,7% eksportu wyrażanego w euro (wobec 29,0% w 2020 r.). Ich udział w strukturze naszego eksportu spada w ostatnich latach. Dlaczego? Na rzecz jakich krajów?
Trzeba po pierwsze powiedzieć, że wyniki handlu zagranicznego za ubiegły rok, i to niezależnie od tego, w jakiej walucie (złotych, dolarach czy euro) liczone, okazały się wręcz rewelacyjne, jeśli porównamy je do poziomu koniunktury u naszych głównych partnerów. Bo tak wysoki wzrost zazwyczaj miałby miejsce, kiedy u nich koniunktura byłaby rzeczywiście wysoka. A przecież większość z nich wciąż przeżywała poważne kłopoty. Oni wyniki porównywalne z tymi z 2019 r. osiągnęli dopiero w III czy IV kwartale ub. roku. A w całym ub. roku są wciąż jeszcze poniżej 2019 r. Zatem nasze świetne wyniki naszego eksportu świadczą o tym, że najwidoczniej musiały nastąpić jakieś strukturalne i głębokie zmiany u nas, skoro to właśnie od nas więcej importują, a z innych krajów - nie. Bo te kraje odnotowały z pewnością niższy ogólny poziom importu niż we wcześniejszych latach, a jednocześnie nasz udział w wymianie handlowej z nimi urósł.
A jak wytłumaczyć malejący udział Niemiec wśród krajów, do których kierujemy nasz eksport?
W ten sposób krok za krokiem ziszcza się nasze marzenie, byśmy nie byli tak bardzo skoncentrowani na wymianie handlowej z krajami Unii Europejskiej. Bo jeśli generalnie kraje unijne mocno przeżyły kryzys pandemiczny, to zwiększa nasze problemy z eksportem do nich. A na całym rynku europejskim (łącznie z krajami pozaunijnymi, jak Wlk. Brytania, Norwegia czy Szwajcaria) plasujemy przeszło 80% naszego eksportu. Kolejnych kilka proc. naszego eksportu przypada na Rosję, Białoruś czy Ukrainę. Tymczasem stopniowo zwiększamy nasz eksport do krajów pozaeuropejskich, w tym do wysoko rozwiniętych: USA, Japonii, Korei. Przy czym z USA ostatnio nauczyliśmy się handlować i zawarliśmy z tym krajem kilka większych porozumień na wymianę większej ilości towarów. Zaś jeśli chodzi o Japonię i Koreę korzystamy w tej chwili z niedawno podpisanych umów między Unią Europejską, a tymi krajami o rozszerzaniu współpracy gospodarczej - i to zaowocowało dużą dynamiką w naszym handlu zagranicznym z nimi. Może bardzo dużo towarów jeszcze tam nie sprzedajemy, ale możemy już mówić o początku nasycania tamtych rynków naszymi towarami, podobnego do tego, z czego jesteśmy znani w Europie. Co ważne ta nasza ekspansja dotyczy także pozaeuropejskich krajów rozwijających się. I w tym przypadku dynamika handlu z nimi znacząco wzrosła - jeszcze bardziej niż w odniesieniu do naszej całej wymiany gospodarczej z zagranicą. Stąd udział Niemiec, chociaż wciąż naszego partnera nr 1, w całości handlu zagranicznego nieco spadł. I to wcale nie dlatego, że zmniejszyliśmy do nich nasz eksport (on wzrósł o 18%), ale wynikło to z faktu, że nasz eksport do innych krajów wzrósł jeszcze bardziej.