Oczywiście może się zdarzyć, że stosunkowo ciężej będziemy przechodzili spowolnienie gospodarki w najbliższych miesiącach. Wówczas podwyższone parametry bezrobocia mogą być około lutego troszeczkę wyższe od obecnie zakładanych - może o 0,1-02 pkt procentowego. Ale raczej na razie jeszcze tego nie zakładam. Myślę, że osłabienie koniunktury raczej będziemy odczuwali w późniejszych miesiącach. Z Piotrem Soroczyńskim, głównym ekonomistą Krajowej Izby Gospodarczej, rozmawia Maciej Pawlak
Stopa bezrobocia w październiku 2022 r. wyniosła 5,1 proc. wobec 5,1 proc. we wrześniu - podał Główny Urząd Statystyczny. To dobrze, że stopa bezrobocia pozostała niska i nie wzrosła, czy jednak najbliższe zimowe miesiące nie spowodują wzrostu bezrobocia?
Myśląc o danych o bezrobociu trzeba pamiętać, że podlegają one silnym zmianom sezonowym. W tym kontekście można mówić o dwóch fazach: jedna to jesień i zima, kiedy bezrobocie rośnie, a druga od wiosny, przez lato do wczesnej jesieni. Wówczas bezrobocie spada, a potem się stabilizuje na dobrym poziomie. Teraz znajdujemy się w minimum na 5,1 proc. i prawdopodobnie w grudniu będziemy mieli gdzieś 5,3 proc., a szczyt pewnie będzie w lutym 2023 r. - na 5,6 proc. Tak jak teraz mamy 796 tys. bezrobotnych, to pewnie w grudniu będzie 835 tys. i pewnie ok. 850-860 tys. w lutym.
Z czego wynikają te sezonowe różnice w poziomie bezrobocia?
Ta zmiana jest kalkulowana na podstawie tego co się dzieje normalnie sezonowo. Jest przecież różnica w popycie na prace sezonowe w miesiącach cieplejszych - tu najczęściej się jednym tchem wymienia rolnictwo, budownictwo i usługi turystyczne. Zimą jest oczywiście mniejszy popyt na tego typu prace. Do tego podbija stopę bezrobocia widoczną na przełomie roku fakty, że wówczas firmy nierzadko tworzą nieco inny skład załogi. Część jest zwalniana, ktoś jest nowo zatrudniony i przez jakiś czas tych ludzi widać w rejestrach bezrobocia. Te posunięcia w lutym i styczniu podbijają stopę bezrobocia i składają się na sezonowość w poziomie zatrudnienia. Potem, w zależności od tego jaka pogoda następuje w marcu, stopa bezrobocia jest nadal relatywnie wyższa, albo już zaczyna pomału spadać. Oczywiście może się zdarzyć, że stosunkowo ciężej będziemy przechodzili spowolnienie gospodarki w najbliższych miesiącach. Wówczas podwyższone parametry bezrobocia mogą być około lutego troszeczkę wyższe od obecnie zakładanych - może o 0,1-02 pkt procentowego. Ale raczej na razie jeszcze tego nie zakładam. Myślę, że to osłabienie koniunktury raczej będziemy odczuwali w późniejszych miesiącach.
Podaż pieniądza M3, tj. najszerszego tzw. agregatu monetarnego wyliczanego przez NBP, wzrosła w październiku o 7 proc. wobec października 2021 r., wynika z danych NBP. Jednak po uwzględnieniu inflacji podaż pieniądza M3 spadła o blisko 10% r/r. Czy w związku z wysoką inflacją podaż pieniądza M3 nadal będzie spadać? Co może odwrócić ten trend?
Podaż pieniądza M3 obejmuje wszystkie środki, jakimi dysponuje sektor niefinansowy. A więc te, których używa ludność, firmy, samorządy oraz wszelkie inne instytucje i firmy pozabankowe. Do tego dochodzi gotówka w obiegu poza bankami, w dyspozycji społeczeństwa. Do całkiem niedawna wielkość podaży gotówki bardzo szybko rosła, bo społeczeństwo uznawało obecne czasy za niespokojne. A to przeżywaliśmy okres pandemii, a to od lutego trwa wojna u naszych wschodnich granic. Wobec tego obrót gotówkowy był przejawem rozsądnego zachowania. Zarówno społeczeństwo, jak i firmy, woleliśmy zachować taki bufor płynności po prostu na wszelki wypadek.
A jak sytuacja wygląda obecnie?
Teraz ten bufor płynności zaczął się kurczyć, tzn. ilość gotówki w obiegu prawie nie przyrasta, nawet, o ile dobrze pamiętam, to ostatnio w październiku nastąpiła minimalna korekta w dół. To może być przejaw zmniejszania się w społeczeństwie tych dotychczasowych obaw związanych z pandemią i wojną w Ukrainie. Oczywiście dobrze jest porównać tę roczną dynamikę podaży pieniądza - choć nawet niekoniecznie ze zmianami wielkości inflacji. Proponowałbym np. porównać tę dynamikę np. do całego PKB. Jeżeli PKB w ujęciu nominalnym pewnie średnio wzrośnie w br. - w stosunku do 2021 r. ok. 4 proc., to przy średniorocznej inflacji ok. 12%, widzimy, że PKB powinno nominalnie wzrosnąć o 16-17 proc., może nawet mocniej. Tymczasem podaż pieniądza wzrosła o 7 proc. Oznacza to, że o pieniądz jest trochę ciężej na rynku i że oczywiście taki stan rzeczy studzi gospodarkę. To jest jeden z elementów, którym też władze monetarne starają się walczyć z rozbuchaną inflacją. Przydusiły podaż pieniądza i tak naprawdę patrzą co będzie się działo w gospodarce realnej, kiedy ten pieniądz nie jest tak bardzo dostępny, jak był.
Jak to odbije się na sytuacji w kolejnych miesiącach?
To oczywiście wpływa na zbijanie cen przyszłościowo, ale też niestety na osłabianie koniunktury gospodarczej. To jest pewnego rodzaju kłopot. Z danych szczegółowych, o podaży pieniądza wynika m.in., że społeczeństwo znacznie większy kawałek wynagrodzeń, niż kilka kwartałów temu, zużywa na podtrzymanie konsumpcji. Musimy przecież mieć z czego żyć. Wobec tego część depozytów idzie na podtrzymanie konsumpcji, a część depozytów przy wciąż niskim oprocentowaniu, idzie do innych form oszczędzania.
Według GUS w listopadzie odnotowano poprawę zarówno obecnych, jak i przyszłych nastrojów konsumenckich w stosunku do poprzedniego miesiąca. Bieżący wskaźnik ufności konsumenckiej wyniósł 44,0 i był o 1,5 p. proc. wyższy w stosunku do poprzedniego miesiąca. Z kolei wyprzedzający wskaźnik ufności konsumenckiej wzrósł o 1,9 p. proc. w stosunku do poprzedniego miesiąca i ukształtował się na poziomie -33,8. Czy to tylko chwilowe wahnięcie obu wskaźników? Z jakiego powodu nastroje konsumenckie mogły się nieco poprawić?
Od dłuższego czasu, od kilku ładnych kwartałów zdajemy sobie sprawę, że weszliśmy w obecny rok z bardzo wysoką koniunkturą i ona będzie spadać. Szykujemy się podskórnie, że może być kryzysowo w pierwszym, drugim kwartale przyszłego roku. Natomiast tempo schodzenia z obecnej dynamiki PKB jest trochę wolniejsze, niż w prognozach wcześniejszych. Jak wszyscy się na strasznie ciężki czas nastawili, to widzą, że jednak przychodzi on troszkę wolniej i w troszkę słabszym wymiarze. To rzecz jasna nie znaczy, że my mamy świetne nastroje i stwierdziliśmy, że teraz hulaj dusza, piekła nie ma. Ale zdajemy sobie sprawę jako konsumenci, że to najgorsze nie przychodzi tak szybko i nie jest tak złe, jak żeśmy się obawiali. Choć w sumie mamy do czynienia z takim muśnięciem poprawy. I to wcale nie oznacza, że te wskaźniki przeszły już ze złych na dobre. W końcu w porównaniu z listopadem ub. roku ten bieżący jest niższy o 20 p. procentowych, a wyprzedzający - o 15 takich punktów.
Według GUS sprzedaż detaliczna w cenach stałych w październiku 2022 r. była wyższa niż przed rokiem o 0,7 proc. W porównaniu z wrześniem 2022 r. notowano wzrost sprzedaży detalicznej o 0,3 proc. W okresie styczeń-październik 2022 r. sprzedaż wzrosła r/r o 6,0 proc. Jakie widzi Pan szanse na utrzymanie się wzrostów sprzedaży detalicznej w kolejnych miesiącach?
Warto pamiętać, że w ostatnich miesiącach, dochodziło do realnych wzrostów ok. 3-4 proc. Zatem to 0,7 proc. oznacza ewidentne wyhamowanie. Choć to oczywiście wzrost, bo jeszcze realnego spadku nie ma. Widać też po tych danych, że jako społeczeństwo na czym się da oszczędzamy. Dostrzegam tu dwa główne elementy. Że staramy się oszczędzić na dobrach trwałego użytku, typu samochody, AGD, RTV, bo to są przecież nie najbardziej niezbędne rzeczy. Ponadto dokonujemy wciąż zapasów w żywności, kosmetykach, farmaceutykach i tak naprawdę ewidentnie oszczędzamy na paliwie. Rzecz jasna statystycznie nominalnie wydaliśmy o 20% więcej, ale jak się uwzględni ceny to w rzeczywistości zakupów dokonujemy o 20% mniej, niż przed rokiem. Widać, po tym wszystkim, że jednak jako społeczeństwo szykujemy się do trudnych czasów, bo chcemy mieć pieniądze przy sobie. Jeszcze jedna rzecz, którą warto uwzględnić.
To znaczy?
Proszę zobaczyć, że analizujemy te twarde dane o sprzedaży detalicznej, ale analizując całą konsumpcję zastanawiamy się, co się dzieje z usługami. Zazwyczaj jest tak, że wydatki na usługi hamują jeszcze szybciej, niż cała konsumpcja w sklepach, bo z usług nam najłatwiej, najszybciej zrezygnować. Zatem, gdy przyjdą dane o całym PKB, w tym o konsumpcji, to może się okazać, że w październiku już nie ma wzrostu gospodarczego i prawdopodobnie cały czwarty kwartał będzie na minusie, jeżeli chodzi o realną konsumpcję. Ewidentnie widać, że oszczędzamy.