[NASZ WYWIAD] Soroczyński: Gdy ludzie dostrzegają szybki wzrost cen na rynku, zaczynają domagać się podwyżek

„Wielu pracodawców boi się odchodzenia swoich pracowników z kluczowych stanowisk i zaczyna podnosić im płace. Może nie jest to klasyczna rewaloryzacja, jaka miała miejsce na początku lat 90. ub. wieku, kiedy inflacja co roku była bardzo duża i niejako „z automatu” konieczne było dokonywanie podwyżek płac o bieżący wskaźnik inflacji. Jednak widać obecnie, że podnoszenie płac w przedsiębiorstwach ma faktycznie miejsce” -  Z Piotrem Soroczyńskim, głównym ekonomistą Krajowej Izby Gospodarczej, rozmawia Maciej Pawlak

Według danych ogłoszonych przez GUS inflacja w listopadzie w porównaniu z listopadem ub.r. wyniosła 7,8%. W stosunku do października ceny towarów i usług wzrosły o 1,0% Kiedy i pod jakimi warunkami zacznie trwale spadać? 

Wzrost inflacji za listopad okazał się wyższy niż tego oczekiwało wielu ekspertów - szacowali, że urośnie maksymalnie do 7,6%. O tym, że wciąż jeszcze będzie przez jakiś czas rosła, przekonują dane dotyczące wzrostu cen produktów przemysłowych. Bowiem szybko przekłada się to na wzrost cen towarów nabywanych w handlu detalicznym. Ceny przemysłowe dziś to zatem ceny hurtowe jutro, pojutrze - a następnie to ceny detaliczne w sklepach. Stąd widząc, że znajdujemy się wciąż na wznoszącej fali w cenach produktów przemysłowych, oczekujemy, że ceny w handlu detalicznym także będą rosły. Będą także rosły ceny energii i to wpływa na wysokość inflacji. Trzeba pamiętać również o tym, że stoimy przed szczególnym okresem: przełomem roku. a wówczas tradycyjnie wiele instytucji wprowadza nowe cenniki. Oprócz energii dotyczy to np. wysokości czynszów za mieszkania itd. We wcześniejszych latach obserwowaliśmy w tych przypadkach stosunkowo umiarkowane wzrosty. Ale tym razem w obecnych warunkach podwyższonej inflacji, na jej wzrost będzie wpływać fakt, że jeszcze kolejni wytwórcy towarów lub usług zdecydują się na podwyżki cen, bo koszty wytwarzania na tyle im wzrosły w poprzednim okresie, że inaczej nie są w stanie dopiąć kosztów funkcjonowania swoich firm.

Skąd jednak oczekiwania wielu ekspertów, że inflacja w końcu zacznie spadać pod koniec I kwartału 2022 r.?

Ponieważ w 2021 r. było kilka silnych impulsów przyczyniających się do wzrostu inflacji, a obecnie wejdziemy w echo podwyższającej się bazy. Zatem w ten sposób istnieje szansa na to, że kolejne wskaźniki ulegną pewnej korekcie. Pierwszą z takich okazji będzie marzec. Potem nastąpią kolejne - między innymi w końcówce roku. Bowiem obecnie obserwowany gwałtowny wzrost inflacji, o ile w ciągu całego 2022 roku nie wydarzy się nic gwałtownego, powinien przyczynić się do tego, że za rok o tej porze nie urośnie ona aż tak bardzo jak teraz - w porównaniu z końcówką ub. roku. Rzecz jasna w pewnym sensie musimy trzymać kciuki za taki rozwój sytuacji, bo przecież do końca nie wiemy, czy to się uda. Jednak przede wszystkim nie wiemy, jaki będzie szczytowy poziom inflacji. Zatem, zakładając, że skuteczne okażą się obecne i zapowiadane na najbliższe miesiące posunięcia władz w ramach pakietów antyinflacyjnych, które przynajmniej czasowo powinny zbić możliwy maksymalny poziom inflacji, liczymy na to, że inflacja na poziomie ponad 8% będzie miała swój szczyt w lutym 2022 r., a potem zacznie nieco spadać. 

Płace w przedsiębiorstwach zatrudniających co najmniej 10 pracowników wzrosły w listopadzie o 9,8% (i wyniosły 6022,49 zł brutto). Czy oznacza to nakręcanie spirali płacowo-cenowej? Jakie są w tym kontekście szanse na spadek inflacji w całym 2022 r., nawet, jak to założono w projekcie budżetu na przyszły rok, do 3,3%?

Faktycznie od pewnego czasu płace rosły trochę szybciej niż inflacja. Działo się tak, ponieważ przedsiębiorcy potrzebowali płacić pracownikom więcej niż dotąd, po to, by można było ich utrzymać w firmach. Bo przy stosunkowo małej liczbie pracujących starano się przyciągać pracowników z firm konkurencyjnych. Obecnie obserwujemy to, co w miarę wzrostu inflacji ekonomiści określają jako „efekt drugiej rundy”. A więc zjawisko polegające na tym, że gdy ludzie dostrzegają szybki wzrost cen na rynku, zaczynają domagać się podwyżek. Zazwyczaj, gdy inflacja rosła i analitycy spodziewali się owych „efektów drugiej rundy”, to tak naprawdę nie było ich widać. I oto po raz pierwszy od ponad 20 lat, odkąd na bieżąco zajmuję się analizowaniem zjawisk ekonomicznych, widzę, że efekty drugiej rundy zaczęły działać.

Jak to się przejawia w praktyce?

Wielu pracodawców boi się odchodzenia swoich pracowników z kluczowych stanowisk i zaczyna podnosić im płace. Może nie jest to klasyczna rewaloryzacja, jaka miała miejsce na początku lat 90. ub. wieku, kiedy inflacja co roku była bardzo duża i niejako „z automatu” konieczne było dokonywanie podwyżek płac o bieżący wskaźnik inflacji. Jednak widać obecnie, że obecnie podnoszenie płac w przedsiębiorstwach ma faktycznie miejsce. Zatem jeśli chodzi o sam listopad, przestrzegałbym przed nadmiernym oczekiwaniem, co nastąpi dalej, bo wskaźnik rocznego wzrostu płac poprawił się z 8,4% w październiku do 9,8% w listopadzie. Uważam bowiem, że stało się tak po części wskutek przypadku. Bierze się to stąd, że listopad i grudzień to okres, kiedy wypłaca się sporo rozmaitych dodatków do pensji, typu premie gwiazdkowe, „barbórkowe” itd. I dla części branż wypłaty tego typu wypadają na ostatnie dni listopada, a dla części - w grudniu. Powoduje to, że często takie tradycyjne zwiększenia wypłat przypadające zwykle na grudzień, częściowo zaczyna się ujawniać już w listopadzie. W tym roku okazało się jednak, że do tych listopadowych wypłat doszło w większym rozmiarze niż zwykle. Więc tych grudniowych - będzie odpowiednio mniej. Tak czy inaczej dynamika wzrostu płac na poziomie 8-9% będzie się jeszcze utrzymywać w najbliższym czasie. Ona będzie jeszcze podwyższona oczekiwaniami inflacyjnymi, ale nie tylko.

Co jeszcze będzie miało wpływ na dalsze podwyżki płac?

Proszę zwrócić uwagę na fakt, że do podwyżek płac dochodzi nie tylko w sektorze przedsiębiorstw, zatrudniających co najmniej 10 pracowników, ale i w firmach najmniejszych. A to za sprawą urzędowego podnoszenia płacy minimalnej. Wystarczy przypomnieć, że na początku 2020 r., kiedy jeszcze nic nie zapowiadało koronakryzysu doszło do wzrostu płacy minimalnej na poziomie ponad 16%. Od początku 2021 r., jeszcze zanim w pełni nie wyszliśmy z kryzysu, doszło do jej kolejnej podwyżki - o kolejne 7%. To też ma wpływ na ogólny wzrost płac. Przecież nie dotyczy to tylko płacy minimalnej. Jeśli przedsiębiorcy chcą utrzymywać rozsądne zróżnicowanie płac wśród swoich pracowników, to - skoro urzędowo rosną te najniższe - również i inne musi podnosić już oni sami. Także i sama administracja publiczna przewiduje rozmaite rewaloryzacje. Wcześniej, gdy inflacja była 2-3-procentowa, płace na wielu stanowiskach były zwiększane - ale nie skokowo, raczej w stosunkowo niewielkim stopniu i nie wszędzie na tym samym poziomie. 

Czy przyszłoroczna inflacja, założona przez rząd w projekcie budżetu na 2022 r. na średniorocznym poziomie 3,3%, nie okaże się zbyt optymistyczna?

Proszę pamiętać o specyfice prac nad budżetem. Minister finansów oblicza rozmaite parametry przydatne przy tworzeniu budżetu na kolejny rok. Pokazuje je w relatywnie ostrożnej wersji. W praktyce wygląda to tak, że na przykład w projekcie budżetu zakłada, iż przyszłoroczny wzrost PKB będzie o 1% niższy się tego faktycznie spodziewa. Z tym, że obecne założenie w projekcie budżetu na 2022 r., że inflacja miałaby wynieść 3,3%, podczas gdy większość rynku spodziewa się, że będzie to ok. 6-6,5%, oznacza, że ministerstwo poczyniło zbyt duży „zapas bezpieczeństwa”. Z tego mogą wyjść problemy. Bowiem, jeśli właśnie tylko o 3,3% będą zwiększane czy też rewaloryzowane rozmaite wskaźniki dotyczące np. płac, emerytur czy depozytów, to przy rzeczywistym poziomie wzrostu cen, okaże się że realnie będą spadać. O ile generalnie jestem za tym, by minister finansów dokonywał ostrożnej wyceny inflacji czy wzrostu PKB - nieco poniżej tego, czego się faktycznie spodziewa, to jednak różnica pomiędzy 3,3% założonego wzrostu inflacji, a faktycznym jej wzrostem ok. 6%, jest zbyt duża.

Według nowych stawek zatwierdzonych przez URE ceny prądu wzrosną o 24% miesięcznie dla prawie 2/3 odbiorców indywidualnych. Z kolei w ramach tzw. tarczy antyinflacyjnej ustawodawca przewidział obniżenie w pierwszym kwartale 2022 r. stawki VAT na sprzedaż energii z 23 do 5 proc. oraz zwolnienie gospodarstw domowych z akcyzy na energię do końca maja 2022 r. Znaczna grupa odbiorców będzie również mogła w 2022 r. skorzystać z dodatków osłonowych. W jakiej mierze te działania osłabią proinflacyjny skutek urzędowych wzrostów energii?

Tego typu działania antyinflacyjne ze strony władz, wprost i od początku mają ograniczony zasięg czasowy. A więc mają obowiązywać w czasie, gdy - jak się wszyscy spodziewają - inflacja osiągnie najwyższy pułap, będzie wyjątkowo dotkliwa. I chodziło przede wszystkim o to, by w tym najbardziej trudnym okresie łagodzić jej skutki społeczne. Zwłaszcza w miejscach, w których gospodarstwa domowe są najbardziej czułe na podwyżki. A więc chodzi przede wszystkim o wzrost cen energii, czynszów za mieszkania i żywności. Są to przecież podstawowe wydatki ponoszone przez większość społeczeństwa. Nie uciekniemy od nich na zasadzie rezygnacji z luksusowych wakacji na rzecz wakacji „zwykłych”. Rzecz jasna zakres komu i w jakiej skali będzie udzielana ta zapowiedziana przez rząd ta pomoc jest siłą rzeczy ograniczona, nie jest przeznaczona dla wszystkich - budżet nie jest z gumy. 

Czy przyniesie ona jedynie doraźne skutki?

Oczekujemy, prawdopodobnie władze także, iż szaleństwo cen na niektórych rynkach surowcowych minie prędzej czy później. Obecnie w Europie dyskutuje się o drożyźnie głównie w kontekście cen gazu. A w okolicach maja ten problem przestanie być już tak istotny, bo przecież zima już wtedy minie. A kolejną zimą będziemy martwić się raczej nie wcześniej niż w listopadzie. To też będzie powodowało, że ceny dostaw spotowych na giełdach towarowych będą niższe. Nie będzie wtedy też aż tak dużo krzyku o to, co się dzieje z inflacją. 

Ponadto Polska do końca przyszłego roku ma według planów uwolnić się od importu gazu z Rosji wskutek oddania wówczas do użytku dwóch ważnych inwestycji: rozbudowy gazoportu w Świnoujściu i norwesko-duńsko-polskiego gazociągu Baltic Pipe.

Tak. Pamiętajmy jednak przy tym, że ze względu na taki, a nie inny układ cen, obecnie dolegliwości podwyżek cen gazu nie odczuwamy aż tak bardzo, jak kraje zachodnioeuropejskie. Bo u nas podwyżki tego paliwa sięgają 30-40%, a w tamtych krajach kilkaset %. To jest zupełnie inny poziom cenowy. Tym bardziej, że u nas udział w dostarczaniu energii przez elektrownie gazowe jest stosunkowo niewielki. To też sprawia, że na podwyżki błękitnego paliwa nie jesteśmy tak bardzo narażeni, jak na Zachodzie naszego kontynentu. Tam, ze względu na większy niż u nas udział elektrowni gazowych w wytwarzaniu prądu, wzrost cen gazu jest bardzo dotkliwy. Jednak i u nas skutki drogiego gazu są przecież odczuwalne.

Eksport według danych GUS w styczniu-październiku br. wyniósł 232,5 mld euro, a import 231,5 mld euro (tym samym w porównaniu ze styczniem-październikiem ub. roku eksport wzrósł o 18,5%, a import o 23,3%). Czy eksport będzie nadal rósł? Które branże mogą szczególnie liczyć na większą sprzedaż na eksport?

Duża część tej bardzo wysokiej dynamiki związana jest z efektem niskiej bazy sprzed roku. zwłaszcza w II kwartale, gdy nastąpił początek pandemii. Stąd ten tegoroczny wzrost kilkunastoprocentowy. Mimo to w całym obecnym roku wielkość naszego eksportu powinna okazać się wyższa od poziomu, jakiego się wcześniej spodziewaliśmy. Lepiej odnajdujemy się na międzynarodowych rynkach, zwłaszcza w takim czasie, gdy poszukiwani są bliżej dostawcy dla Europy, bo już nie wszystko zamawiane jest w krajach Dalekiego Wschodu. Dlatego, że istnieje ryzyko, że w razie konieczności zamawiania towarów z wyprzedzeniem na kilka kwartałów naprzód, nie wiadomo do końca, jaki będzie po tym czasie realny popyt na te zamówione towary. Dlatego obecnie część towarów zamawia się w dwóch transzach - na zasadzie, że zostawia się rezerwę jedno-dwumiesięczną, kiedy w razie czego można będzie dokupić towary, co do których powstaje na ostatnią chwilę pewność, że się sprzedadzą. I to okazało się istotną niszą, w którą weszło relatywnie wielu naszych eksporterów. Przy czym, rzecz jasna stopniowo ta wysoka dynamika wzrostu eksportu spada, bo także część wytwórców europejskich dochodzi do siebie po kryzysie pandemicznym. I nas powoli doganiają. 

Ale i wyniki samego października (wzrost o 6,7% w porównaniu z październikiem ub.r.) okazały się całkiem niezłe.

Jednak nieco słabsze, niż się tego się spodziewaliśmy. Być może zresztą jeszcze nastąpią jakieś przesunięcia w wynikach miedzy październikiem, a listopadem, w którym wyniki eksportu okażą się lepsze od październikowych. Jeśli ktoś chciał się dotąd zorientować jaki będzie faktyczny popyt na nasze towary eksportowe, dowiadywał się, jaka będzie wysokość wzrostu PKB w kraju, do którego miał nastąpić eksport i mnożył ten wskaźnik przez trzy. Wówczas wiadomo było, że w takiej mniej więcej wysokości powinien rosnąć nasz eksport do tego państwa. Zaś obecnie kraje, będące dla nas podstawowymi rynkami eksportowymi odnotowują ok. 2% wzrostu PKB, zatem nasz eksport do nich powinien wzrosnąć o 6 - może trochę więcej %. A skoro w pierwszych 10 miesiącach br. eksport wzrósł o ponad 18%, widać że rozwinął się dużo lepiej niż można było oczekiwać. Okazało się więc, że coś się zmieniło strukturalnie na lepsze. Rzecz jasna nie należy się spodziewać, że tak wysoką dynamikę wzrostu eksportu uda się utrzymać także w przyszłym roku i w kolejnych latach. Myślę, że w 2022 r. eksport okaże się wyższy od tegorocznego o ok. 10%. 

Które branże powinny wówczas szczególnie poprawić wyniki eksportowe?

Złoży się nań eksport ze strony branż, które jeszcze obecnie odnotowują problemy z produkcją i dostępem do surowców. Np. automotive, producenci sprzętu AGD i RTV, meblarstwo.

Białoruś, jeden z głównych odbiorców naszych jabłek, zapowiedziała, że w całym I półroczu 2022 r. wstrzyma import z prawie wszystkich krajów UE, w tym z Polski oraz kilku innych, pozaeuropejskich. Czy będzie to miało jakieś większe znaczenie dla przyszłorocznych wyników naszego handlu zagranicznego?

Należy na to spojrzeć z dwóch perspektyw. Po pierwsze biorąc pod uwagę nasz cały eksport. Ten kraj jest tu dla nas do tej pory dość istotny - znajduje się w drugiej dziesiątce naszych największych partnerów w handlu zagranicznym, nie jest to jednak znaczenie dominujące. Zatem z punktu widzenia całej naszej gospodarki to czy oni się na nas obrazili i nic nie będą od nas kupować, jest umiarkowanie dotkliwe. Z drugiej strony firmy, które dotąd były wyspecjalizowane w dostawach właśnie na Białoruś i dotyka je właśnie wprowadzane embargo, odczują ten krok niezwykle boleśnie. Jednak ich właściciele powinni pamiętać, że jest to kraj obarczony sporym ryzykiem politycznym. I z tym zawsze należy się liczyć. Fakt, że do tej pory, Białoruś była m.in. nieformalnym reeksporterem naszych jabłek, które sprzedawała dalej - w Rosji, objętej sankcjami. Oficjalnie wysyłali tam polskie jabłka jako swoje. A teraz to się skończy. 

Źródło

Skomentuj artykuł: