Piekarz: Udało się uniknąć potężnej drugiej fali pandemii z zamykaniem przemysłu

Może dojść do jednorazowego uderzenia w rynek pracy. Czy głębokiego - tego jeszcze nie widać. O ile miałoby dojść do upadków firm - to na przełomie obecnego i przyszłego roku. A potem sytuacja powinna się stabilizować, z możliwością lekkiego wzrostu. Z dr Dawidem Piekarzem, wiceprezesem Instytutu Staszica, rozmawia Maciej Pawlak.

Według ostatniego komunikatu jednej ze światowych agencji ratingowych Standard & Poor’s, polski PKB spadnie w br. nieco mniej niż wcześniej przewidywała (nie o 3,5 proc., ale 3,0 proc.), ale w 2021 r. wzrost naszego PKB będzie niższy: Zamiast 4,5 proc. wyniesie 3,8 proc. Czy jest to realny scenariusz?

W tej chwili widać, że jednak skutki spadku PKB są mniejsze niż się pierwotnie wydawało. Bierze się to zapewne w dużej mierze z tego, że mamy gospodarkę mocno przemysłową, a w mniejszym stopniu - usługową, a jednocześnie pracującą na potrzeby przemysłu zachodnioeuropejskiego (funkcjonuje u nas stosunkowo firm podwykonawczych wobec zachodnich koncernów). To nas w obecnej sytuacji ratuje. Bo jednak udało się uniknąć potężnej drugiej fali pandemii, która skutkowałaby zamknięciem zakładów przemysłowych. Zmniejsza to tegoroczne spadki w naszym rozwoju gospodarczym. Co do zmian w spodziewanym mniejszym odbiciu PKB w przyszłym roku, to myślę, że stanowi to w dużej mierze statystyczny efekt bazy. A więc, gdy mamy do czynienia z początkowym mocniejszym spadkiem, to następnie występuje większe odbicie. I odwrotnie. S&P bierze być może także pod uwagę fakt, że programy pomocowe wobec naszych przedsiębiorców są relatywnie mniejsze niż w najbogatszych krajach zachodnich.

Standard & Poor’s zakłada, że ostatecznie do polskiego weta w sprawie kształtu budżetu unijnego nie dojdzie. Gdyby jednak okazało się, że weto stanie się faktem jak może to wpłynąć na ratingi Polski w ocenach międzynarodowych agencji ratingowych, a także na sytuację na warszawskiej giełdzie?

Na pewno znalazłoby to swoje odbicie w ratingach. Zwróćmy uwagę na to, że bardzo często kraje dostają w nich oceny dodatnie bądź ujemne za stabilność sytuacji politycznej. Żeby daleko nie szukać weźmy choćby historię ostatnich wyborów w USA. Okazało się, że zwycięstwo Bidena poprawiło rating tego kraju. Choć z drugiej strony można by się zastanawiać, jakie to ma w tej chwili bezpośrednie znaczenie dla gospodarki amerykańskiej. Być może w oczach agencji ratingowych miałoby się to przekładać na większą stabilizację tego kraju i mniej „awantur” na arenie międzynarodowej z udziałem tego kraju? Generalnie w razie dojścia do skutku naszego weta „oberwiemy” za dwie rzeczy. Pierwsza - nie merytoryczna - czyli założenie: za mniejszą stabilność polityczna. Zatem za to, że - zdaniem agencji ratingowych - konflikt polityczny zawsze jakoś się przekłada na gospodarkę. A po drugie w związku z założeniem, że Fundusz Odbudowy, z którego zapewne bylibyśmy w mniejszym lub większym stopniu i tak wyłączeni i dlatego Bruksela znalazłaby sposób, by dać nam mniej pieniędzy, a więc „ukarałaby” za nasze weto. Wówczas siłą rzeczy przełożyłoby się to na wolniejsze odbudowywanie w okresie po pandemii naszej gospodarki i w związku z tym jej mniejszy potencjał. Tak więc, w razie zaistnienia naszego weta, znajdzie to odbicie w ratingach.

GUS opublikował wyniki listopadowej edycji badania wpływu pandemii na naszą koniunkturę gospodarczą. Wynika z nich m.in. że doszło w ostatnich tygodniach do spadku poziomu zatrudnienia w branżach najbardziej dotkniętych lockdownem: hotelarstwie i w gastronomii, ale także w małych firmach, niezależnie od branży. Czy kolejne miesiące pokażą, że poziom zatrudnienia w polskich firmach będzie znacząco spadać?

W sposób znaczący raczej nie. Natomiast może się okazać, że doszło do jednorazowego spadku, który się będzie utrzymywał. Z prostego powodu. Zapewne jest jakaś część małych i średnich przedsiębiorstw, które dwóch lockdownów w jednym roku nie przeżyją. Pierwszy przeżyły, bo Tarcze antykryzysowe były wówczas dość hojne, a ponadto pierwsza fala pandemii dość szybko się skończyła. Sytuacja w okresie letnich wakacji wróciła do jakiej takiej normy. Ale w ostatnich tygodniach doszło do ponownego lockdownu w wielu branżach. W dodatku już wiadomo, że w czasie ferii zimowych gastronomia i hotele mają być wciąż być zamknięte. Zatem w tych branżach oznaczać to będzie kolejny, trzeci miesiąc lockdownu. I może się okazać, że część z tych firm albo zredukuje zatrudnienie, albo w ogóle zakończy działalność. A więc zatrudnieni w nich stracą pracę. I pewnie branże te zbyt szybko się nie odrodzą. Wiele jeszcze zależy od tego czy dojdzie do trzeciej fali pandemii przewidywanej przez część ekspertów na przełom stycznia i lutego. Spadki zatrudnienia są generalnie punktowe w kilku branżach. Z kolei w innych - spadki te są płytsze, na zasadzie cięcia przez przedsiębiorców „na wszelki wypadek” kosztów działalności w obecnym, trudnym czasie. A więc może dojść do jednorazowego uderzenia w rynek pracy. Czy głębokiego - tego jeszcze nie widać. O ile miałoby dojść do upadków firm - to na przełomie obecnego i przyszłego roku. A potem sytuacja powinna się stabilizować, z możliwością lekkiego wzrostu.

To samo badanie GUS potwierdza wzrost udziału pracy zdalnej w obecnym okresie pandemii w wielu branżach. W których branżach e-praca ma szansę się jeszcze rozwinąć w okresie po pandemii?

Chodzi o branże, w których mniejsze znaczenie ma praca zespołowa. E-praca ma szansę rozwijać się w back-office. Wszędzie tam, gdzie wymagane jest korzystanie z komputera czy laptopa, i wystarczy, że pracujący w domu ma odpowiednią łączność z kierownictwem firmy. Okazuje się, że np. ZUS jest stanie pracować na tej zasadzie - jego urzędnicy pracują zdalnie z domu. Tego typu zajęcia mają więc w pełni szansę rozwijać się także w czasach popandemicznych. Z kolei branże, w których wymagana jest większa kreatywność i gdzie jest potrzeba podejmowania wspólnych, grupowych działań, będą szybko wracały do pracy w biurach.

GUS napisał, także, iż nieco wzrasta optymizm dotyczący przewidywań rozwoju inwestycji w naszym kraju w tym roku. Zresztą niemal gołym okiem można dość łatwo przekonać się, że - zwłaszcza duże inwestycje publiczne - są kontynuowane mimo pandemii. Jak to wytłumaczyć?

Jeśli mówimy o inwestycjach drogowych czy kolejowych, to po pierwsze są one realizowane w mniejszym czy większym stopniu ze środków unijnych, bo w br. się kończy obecna unijna perspektywa budżetowa (za lata 2014-2020). W związku z tym po prostu trzeba te przedsięwzięcia kontynuować. A ponadto okazało się, i to już na wiosnę, że generalnie branża budowlana jest odporna na pandemię - nie dochodzi do poważniejszych ognisk zakażania jej pracowników koronawirusem. Trzeba też spojrzeć na to w ten sposób, że mamy do czynienia z branżą budowlaną, pracującą według konkretnych harmonogramów, przewidujące rozmaite kary umowne za opóźnienia czy przestoje. A ponieważ pandemia nie przetrzebiła tej branży wszyscy z nią związani starają się pracować na zasadzie „business as usual”.

Źródło

Skomentuj artykuł: