„Połowa I półrocza jest już za nami i źle nie wyglądała”. Bartkiewicz: II kwartał będzie lepszy

III i IV kwartał będą już bardzo dobre - powinniśmy odnotowywać wówczas wzrosty powyżej 2-procentowe kwartał do kwartału. Zaś średniorocznie w całym 2021 r. celujemy we wzrost 4,5% w stosunku do 2020 r. Z Piotrem Bartkiewiczem, ekonomistą Banku Pekao SA, rozmawia Maciej Pawlak.

W wydanym wyroku Trybunał Sprawiedliwości UE, w odpowiedzi na pytania prejudycjalne Sadu Okręgowego w Gdańsku dotyczące kredytów frankowych, uznał, że to sądy w poszczególnych krajach UE maja dokonywać rozstrzygnięć w tych sprawach. Czy orzeczenie TSUE jest bardziej po myśli kredytobiorców czy banków?

Zostało to odebrane jako raczej korzystne dla sektora bankowego, o czym świadczą choćby wzrosty banków na giełdzie po ogłoszeniu tego wyroku. Zwłaszcza, że TSUE nie odniósł się do sprawy korzystania w kontekście kredytów frankowych przez banki z wynagrodzenia za korzystanie z kapitału. Zatem piłka jest dalej w grze. W Polsce czekamy ponadto na - wciąż nie ogłoszone - stanowisko Sądu Najwyższego w sprawach kredytów frankowych. Z kolei patrząc na wspomniane korzystne notowania banków na giełdzie, na kurs złotego czy rynki opcyjnie, widać, że część inwestorów zapewne obstawiała wyrok TSUE idący mniej po myśli banków.

Zielona polityka Unii pociąga za sobą potężne wydatki, zwłaszcza w takich krajach, jak Polska, wciąż opierająca się w większości na energetyce węglowej. Mocno rosną ustalane przez UE ceny uprawnień do emisji CO2, które jeszcze rok temu wahały się w okolicach 20 euro/tonę, a obecnie dochodzą już do 50 euro/t. Czy polski budżet to wytrzyma?

Raczej zastanawiałbym się czy nasze firmy energetyczne są w stanie się dostosować do takich rosnących wydatków. Są to oczywiście kwoty, które trafiają do budżetu państwa i mają być w zamierzeniu rozdysponowane na transformację energetyczną czy też kompensację tym firmom wydatków związanych z ich przekształceniami w zielonym kierunku. Tak więc o budżet bym się specjalnie nie martwił. Od strony firm wygląda to tak, że wydatki na uprawnienia do emisji, stwarzają bodziec do tego, by przechodzić na technologie mniej emisyjne. I jeśli firmy będą te zielone technologie wprowadzały, wówczas ponoszone na ten cel koszty będą mniejsze. Związane jest to z dynamicznie postępującym w ostatnich latach postępem technologicznym w tej dziedzinie. Tak więc koszty rosnących uprawnień do emisji CO2 trzeba ponieść, ale w dużej mierze i tak by do tego musiało dojść, bo w naszym kraju mamy dość wiekowy stan naszej energetyki i technologii w niej wykorzystywanych. Powinniśmy wobec tego postawić pytanie: w jakie technologie powinny inwestować polskie firmy energetyczne?, a nie: czy mają w ogóle inwestować? Odejście od węgla obserwujemy praktycznie na całym świecie - jest to trend powszechny.

W tym kierunku, jak rozumiem, idzie ostatnie posunięcie rządu, który zdecydował o przeniesieniu wszystkich tzw. aktywów węglowych z państwowych spółek energetycznych do jednej, po to, by same spółki mogły koncentrować się na rozwijaniu „zielonych” technologii.

Tak. Zakładam, że na tym polegało to posunięcie. W każdym razie inwestorzy giełdowi odebrali ten krok z entuzjazmem.

W jak dużym stopniu Krajowy Plan Odbudowy (KPO), którego projekt nasz rząd przesyła do Brukseli 30 kwietnia, może przyczynić się do spodziewanego odbicia naszej gospodarki po ustaniu epidemii koronawirusa?

W pierwszej fazie jeszcze wcale. Wówczas bowiem nastąpi otwieranie możliwości działania poszczególnych branż, a konsumenci będą realizować odroczony wskutek lockdownu popyt. To czeka nas, według zapowiedzi w najbliższych tygodniach i miesiącach, choć co najmniej kilka krajów, takie, jak USA, Izrael czy Wielka Brytania, otworzyło się nieco wcześniej. My pewnie będziemy przeżywać ten sam proces, ale - początkowo - nie będzie miał on nic wspólnego z KPO. Natomiast, jeśli mówimy o kolejnych latach: 2022-2023 to środki z KPO będą miały wówczas miały wpływ na sytuację. Łącznie, jak szacujemy, w tym czasie środki unijne mogą wpłynąć na wzrost naszego PKB o 1-1,5%. W tym czasie można się spodziewać, że będzie ich wydatkowanych najwięcej. I rzecz jasna jest to fakt jednoznacznie pozytywny. Rozstrzygnięcie tego, czy - jak już niektórzy to określają - KPO okaże się „II Planem Marshalla”, pozostawiam publicystom. Jest to rzecz jasna projekt w historii UE przełomowy i zapewne dzięki niemu istnieje duża szansa, by kraje członkowskie przeszły transformację cywilizacyjną, wydając środki, które i tak musielibyśmy wydać, żeby się „wszystkim lepiej żyło”, mówiąc górnolotnie. Jest to jednocześnie regularne przedłużenie środków UE, poprzez spięcie ich z konkretnymi celami, w tym pogłębienie procesów digitalizacyjnych czy zielonej transformacji.

Jak ostatnie decyzje władz o łagodzeniu obostrzeń w maju w poszczególnych segmentach naszej gospodarki mogą się przełożyć na jej wyniki w II kwartale i całym I półroczu br.?

Połowa I półrocza jest już za nami i źle nie wyglądała. Szacujemy, że PKB Polski spadło wówczas o 1,4% w porównaniu z I kwartałem ub. roku. II kwartał będzie lepszy - tutaj celujemy w naszych szacunkach na naprawdę wysokie dynamiki wzrostu, głównie dlatego, że w II kwartale 2020 r., przypadającym na początek pandemii, odnotowano duże spadki dynamiki PKB, który się skurczył o 9%. W związku z tym II tegoroczny kwartał w dużej mierze będzie statystycznym efektem tzw. niskiej, ubiegłorocznej bazy. Patrząc jednak na to, co się będzie działo, to harmonogram majowego otwierania gospodarki zasadniczo jest zgodny z tym, czego się spodziewaliśmy już miesiąc-półtora temu. Usługi, których strat wskutek lockdownu nie można tak łatwo nadgonić, jak sprzedaży towarów, będą otwierane wtedy, kiedy się tego spodziewaliśmy. Z tego względu wyniki II kwartału powinny okazać się, w porównaniu z II kw. 2020 r., na dużym plusie. Choć, gdy będziemy porównywać jego wyniki z I kwartałem br., zapewne okażą się one wyższe o 1-1,5%. Natomiast III i IV kwartał będą już bardzo dobre - powinniśmy odnotowywać wówczas wzrosty powyżej 2-procentowe kwartał do kwartału. Zaś średniorocznie w całym 2021 r. celujemy we wzrost 4,5% w stosunku do 2020 r.

Czy, jeśli chodzi o ten całoroczny wynik, można się spodziewać jeszcze większej, pozytywnej niespodzianki?

Zobaczymy. Na razie wynik 4,5% tegorocznego wzrostu przewidujemy od kilku miesięcy. Będziemy obserwować, jak w praktyce gospodarka zareaguje na to zapowiedziane jej otwieranie w najbliższych tygodniach.

Jak po zniesieniu lockdownu będzie wyglądała sytuacja branż usługowych, które od miesięcy pozostają zamknięte, takich, jak hotelarstwo, gastronomia, fitness czy organizacja targów i wystaw? Czy są w stanie się szybko odrodzić?

Jeśli firmom udało się przehibernować i nie upaść, to nic nie stoi na przeszkodzie, by mogły swoją działalność rozpocząć ponownie. Zapewne w większości przypadków tak to wygląda. Zwykle dysponują jakimś lokalem, mogą ponownie zatrudnić personel, więc prędzej czy później wrócą do normalnego funkcjonowania. Rzecz jasna dużo też zależy od tego, w jakim stopniu będzie odradzał się popyt na ich usługi. Może też jednak dojść do tego, że część firm jeszcze upadnie, bo po odmrożeniu może się okazać, że konkurencja jest na tyle duża, lub nie odzyskają klientów tak szybko, jak się spodziewała. Takie ryzyko należy brać pod uwagę. Na szczęście w ostatnich miesiącach fala upadłości firm usługowych nie była bardzo duża. Mimo to zapewne jeszcze przez kilka miesięcy część firm pewnie będzie żyć w niepewności, co do swej przyszłości. Ponadto pamiętajmy, że nie wiemy obecnie na 100% czy np. na jesieni nie dojdzie do kolejnej fali pandemii i nie dojdzie w związku z tym do ponownych lockdownów. I to pomimo faktu, że tempo szczepień wyraźnie postępuje. Tak więc jesień niestety może jeszcze wywrócić te pozytywne scenariusze rozwoju sytuacji.

Nie wiadomo także np., czy faktycznie klienci wszystkich firm usługowych, dotąd zamkniętych, zechcą gremialnie ponownie zacząć korzystać z usług każdej z nich.

O to akurat tak bardzo się nie boję. Wydaje mi się bowiem, że ludzie - jak to można było obserwować przez ostatni rok - najbardziej chcieliby żyć, tak, jak wcześniej. I będą chcieli chodzić do restauracji czy korzystać z siłowni. Ludziom tego po prostu brakuje. Z drugiej strony w poszczególnych wypadkach może to wyglądać, jak w przypadku np. restauracji, w których przez ostatnie pół roku lockdownu kelnerzy nie byli potrzebni, ale istniało zapotrzebowanie na dostawców czy kurierów. A obecnie sytuacja się odwróci i nie wiadomo, czy kelnerzy, którzy ponownie będą potrzebni, faktycznie się znajdą.

Źródło

Skomentuj artykuł: