Roszkowski: Optymizm w kolejnych branżach naszej gospodarki powraca

Gospodarka stopniowo przyzwyczaiła się do sytuacji pandemicznej, ale też Polacy ciężko pracują. Wobec tego optymizm w naszych codziennych zachowaniach zaczyna wracać. Tak wysoki wzrost sprzedaży to dobry sygnał. Wciąż część handlu detalicznego jest zamknięta, jednak duża część sklepów przystosowała się do nowych warunków, działa dalej i odnosi sukcesy. Z Marcinem Roszkowskim, prezesem Instytutu Jagiellońskiego, rozmawia Maciej Pawlak.

Z ostatnich danych Eurostatu wynika, że nasz kraj należy do stosunkowo najmniej zadłużonych w UE: w 2020 r. na poziomie 57,5% wielkości PKB (jeszcze w 2019 r. było to 45,6%). Tymczasem kraje południa Europy są zadłużone o ponad 100% w stosunku do swoich PKB (w tym rekordziści: Grecja - ponad 200%, Włochy - 180%). Nawet u naszego największego partnera handlowego, Niemiec, wskaźnik ten wynosi 80%. Czy tak poważne zadłużenie nie sprawi, że wychodzenie z koronakryzysu potrwa dłużej i będzie trudniejsze niż się dziś wydaje?
Wychodzenie z recesji spowodowanej kryzysem pandemicznym wiąże się z tym, że część sektorów gospodarki dotąd nie działała. Większość krajów unijnych wspierała płynnościowo swoich przedsiębiorców. Wynikły z tego dwa poważne efekty dla gospodarek tych państw. Po pierwsze powstałe zadłużenie trzeba będzie kiedyś spłacić. A żadne państwo nie wytrzyma na dłużej sytuacji, gdy utrzymuje długiem całość lub poważną część swojej gospodarki. A po wtóre na rynku pojawiło się bardzo dużo pieniędzy - a siłą rzeczy nie wytwarzamy w związku z pandemią tak wiele usług i towarów. Wówczas pojawia się inflacja. Oba problemy wywołują, a następnie napędzają recesję czy - szerzej: problemy gospodarcze. W naturalny sposób będzie to ograniczało tempo wychodzenia z kryzysu. Jest to więc zagrożenie, które należy brać pod uwagę, niezależnie od tego, że znajdujemy się w relatywnie lepszej sytuacji niż Niemcy (mamy m.in. niższe od nich bezrobocie, wskaźnik zadłużenia czy spodziewane szybsze tempo wzrostu PKB w br. i w kolejnych latach). Ale długofalowo to wysokie zadłużenie Polski i innych krajów unijnych stanowi dość istotne zagrożenie dla rozwoju gospodarki w krajach UE.

Zapadła wstępna decyzja prezydencji portugalskiej i europarlamentu o zgodzie na wyznaczenie do 2030 r. celu zmniejszenia o 55% w porównaniu z 1990 r. w całej UE emisji CO2, za co w dużej mierze odpowiedzialność ponosi węgiel spalany w domowych piecach. Tymczasem w marcu, wg danych PSE, prawie ¾ prądu wyprodukowano u nas z elektrowni węglowych. Czy Polska jest w stanie spełnić cel wyznaczony przez Unię?
Znajdujemy się w najgorszej, lub w jednej z najgorszych, sytuacji pod tym względem wśród krajów unijnych. I przekłada się to bezpośrednio na ceny u nas energii elektrycznej. W rezultacie cena energii dla przemysłu jest w Polsce wyższa niż np. w Niemczech. To, że cele ograniczenia emisji CO2 zostały ostatecznie nieco zmniejszone (proponowano początkowo ich 60% poziom) z punktu widzenia kierunku, który powinien być podjęty w Polsce, nie ma już większego znaczenia. Dlatego, że i tak emisja CO2 u nas jest duża, a ponadto już teraz jesteśmy spóźnieni z osiąganiem kolejnych celów redukcji tego gazu. Wobec tego będzie nam bardzo ciężko wypełnić kolejne cele w tym zakresie wyznaczane przez Brukselę. Rzecz jasna im bardziej ich niewypełnianie jest obłożone rozmaitymi sankcjami, tym oznacza to wyższy koszt dla polskiej gospodarki. Warto przy tym pamiętać, że w energetyka funkcjonuje na innych zasadach niż polityka. W polityce posłowie do parlamentu czy prezydenci wybierani są na cztery czy pięć lat. Po czym kończy się ich kadencja. A taki okres jest zbyt krótki na decyzje w energetyce. W niej bowiem podejmuje się decyzje co najmniej na 10-15 lat. U nas procesy związane z transformacją energetyki z węglowej na zieloną są więc mocno opóźnione i niełatwe.

Co to w praktyce oznacza?
Efekt jest taki, że mamy, jak wcześniej powiedziałem, już obecnie bardzo wysokie ceny energii, które w dodatku wciąż będą rosły. Ich wzrost wynika także z faktu, że nie dostosowujemy się do tego, co już zostało zapisane w prawie unijnym i stąd ten problem. Już obecnie bowiem nie spełniamy celów redukcji CO2 aktualnie obowiązujących w krajach UE. W przypadku Polski miało być to zmniejszenie emisji tego gazu w 2020 r. o 14% w stosunku do 2005 r. (w zamożniejszych krajach UE redukcje miały sięgać nawet 20%).

Sprzedaż detaliczna wg danych GUS wzrosła u nas w I kwartale b. w stosunku do I kw. ub.r. o 17% - najwięcej od 13. lat. Czy w kolejnych miesiącach czekają nas podobnie wysokie wzrosty tego wskaźnika?
Gospodarka stopniowo przyzwyczaiła się do sytuacji pandemicznej, ale też Polacy ciężko pracują. Wobec tego optymizm w naszych codziennych zachowaniach zaczyna wracać. Tak wysoki wzrost sprzedaży to dobry sygnał. Wciąż część handlu detalicznego jest zamknięta, jednak duża część sklepów przystosowała się do nowych warunków, działa dalej i odnosi sukcesy. Zatem pojawiła się przestrzeń wyrażająca pierwsze symptomy optymizmu. Zaś w kolejnych miesiącach, o ile nie nastąpią jakieś nieprzewidziane trudności w wychodzeniu z pandemii, ten optymizm nie powinien spadać, a wraz z nim kolejne wzrosty sprzedaży detalicznej.

Produkcja budowlano-montażowa okazała się według GUS w marcu br. niższa o 10,8% niż w marcu 2020 r. Ale jednocześnie w stosunku do lutego br. wskaźnik ten wzrósł aż o 34%. Jak szybko budownictwo, zwłaszcza mieszkaniowe, będzie rozwijać się w kolejnych miesiącach?
Na pierwszą fazę pandemii przypadł okres oddawania do użytku inwestycji mieszkaniowych przez deweloperów i inwestorów indywidualnych. A obecnie dobre wyniki branży potwierdza m.in. wskaźnik koniunktury PMI. Oznacza to, że rośnie poziom optymizmu w budownictwie. Związane jest to także z tym, że na rynku znajduje się dużo pieniędzy. A jednocześnie - w związku z wciąż trwającą pandemią - trafiają do przedsiębiorstw rozmaite środki pomocowe, m.in. z kolejnych Tarcz. Trafiają też do pracowników, choć może nie w sposób równomierny. Tak czy inaczej wskutek dużej ilości gotówki, która pojawiła się na rynku, a także wystąpienia zbliżającej się do 4% inflacji, występuje duża presja, by inwestować. A nieruchomości wydają się w tej sytuacji dość naturalnym rozwiązaniem i stąd niemalejący popyt na rynku mieszkaniowym.

Branża budowlano montażowa obejmuje także m.in. budownictwo infrastrukturalne. Ten segment wpływa także na sytuację całej tej branży?
Obejmuje przede wszystkim inwestycje państwa, które przecież - mimo pandemii - nie były wstrzymywane. Tym bardziej, że nie działało to procyklicznie. Nie miało więc bezpośredniego związku z aktualną polityką kredytową banków, co ma akurat istotne przełożenie na sytuację w segmencie mieszkaniowym.

Sam ten segment odnotował także bardzo dobre wyniki. Mimo dość ostrej tegorocznej zimy w I kwartale br. ilość rozpoczętych budów wzrosła w porównaniu do I kw. 2020 r. o ponad 21%, o 7,4% wzrosła w tym czasie liczba mieszkań oddanych do użytku, a na budowę 42% więcej wydano wówczas pozwolenia. Na ile jest to dobry prognostyk dla całego 2021 r.?
To są wszystko sygnały, które odbijają dane wspomnianego indeksu koniunktury PMI, dokładnie pokazują to, że optymizm w kolejnych branżach naszej gospodarki powraca. Ważnym elementem w tym przypadku jest m.in. chęć podejmowania ryzyka przez przedsiębiorców. Przekłada się to, o czym mówiliśmy, także na niemalejący popyt na kupowanie mieszkań. Zatem skoro ta chęć się pojawia, pozytywnie nakręca wyniki, które podaje GUS. 

Źródło

Skomentuj artykuł: