Ustawa sankcyjna została przyjęta bez zbędnej zwłoki, podpisana przez prezydenta i już obowiązuje. Daje realne narzędzia w blokowaniu podmiotów, które wspierają - pośrednio lub bezpośrednio - rosyjską agresję na Ukrainę. Ponieważ regulacje dały urzędnikom olbrzymie kompetencje, a kryteria siłą rzeczy są nieostre, warto zwrócić uwagę, że niezbędna jest ogromna rozwaga w jej stosowaniu - stwierdza na swym blogu na naszeblogi.pl Maciej Pawlak.
Komisja Europejska debatuje i debatuje, a skutek jest taki, że po niemal dwu miesiącach od bandyckiej napaści Rosji na niepodległą Ukrainę sankcje na poziomie unijnym wciąż są w najlepszym razie półśrodkami. Co więcej, część państw, jak na przykład Holandia, procedowało tak ospale, że rosyjscy oligarchowie zdołali spokojnie „przeparkować” swój kapitał w bezpieczne miejsca.
Zwróćmy przy tym uwagę, że Polska, w odróżnieniu od kilku europejskich państw, nie jest i nie była zapleczem dla putinowskich firm. Dzisiaj nie widać żadnej dużej spółki, która spełniałaby kryteria polskiej ustawy sankcyjnej - to znaczy zarabiane przez nią i przez jej beneficjentów rzeczywistych pieniądze szły do Rosji.
Ba, chociaż osławiony Mosze Kantor ma niecałe dwadzieścia procent udziałów w naszych Azotach, to jego aktywa zostały zamrożone, nie otrzymuje dywidendy, nie był i tym bardziej nie jest beneficjentem rzeczywistym.
Część europejskich firm po wybuchu wojny skutecznie zamroziła aktywa Rosjan. Nie mają oni wpływu na zarządzanie firmami, nie otrzymują pieniędzy - a zwykła konfiskata ich udziałów, póki co nie jest prawnie możliwa.
Ostatnio dołączenie do grupy bojkotujących działalność w Rosji - jednak na innych zasadach niż tych, o których mowa w polskiej ustawie „sankcyjnej” - firm zapowiedział austriacki koncern budowlany Strabag, który wraz z jego głównym akcjonariuszem (Haselsteiner Familien Privatstiftung) nie tylko zdecydowali o zakończeniu aktywności firmy na terenie Rosji, ale także podjęli skuteczne działania na rzecz odcięcia od firmy jej mniejszościowego akcjonariusza, Rasperia Trading Ltd, kontrolowanej przez rosyjskiego oligarchę, Olega Deripaskę.
Na 5 maja firma, na wyraźne żądanie jej głównego akcjonariusza, zwołała posiedzenie Rady Nadzorczej. Jedynym punktem porządku obrad będzie uchwała w sprawie odwołania z tego ciała Hermanna Melnikova i Thomasa Bulla, powiązanych z Deripaską.
Powróćmy tymczasem do polskiej ustawy sankcyjnej. Otóż firma, która trafi na polską „czarną listę”, nie będzie mogła ubiegać się o zamówienia publiczne i zostanie wykluczona z tych postępowań, w których już otworzono oferty.
Dla tych spółek, które nie ubiegają się o tego rodzaju zamówienia, nie jest to dotkliwa sankcja, ale np. już dla przedsiębiorstw z branży infrastrukturalnej - bardzo.
Ustawa stanowi, że sankcje mogą objąć podmioty, w których wspierający konflikt beneficjent rzeczywisty figurował w dniu 24 lutego, dniu rosyjskiej agresji. Ten zapis jest zrozumiały, bowiem - jak wspomniano wyżej - wiele tygodni debat o sankcjach oligarchowie związani z Kremlem wykorzystali na nominalne pozbycie się udziałów.
Jednak urzędnicy MSWiA powinni brać pod uwagę całokształt: czyli nie tylko, czy formalnie udziałowcem jest nadal podmiot powiązany z Rosją, ale też to, czy otrzymuje on środki i ma jakikolwiek wpływ na firmę.
Tak jak w przytoczonym modelu Azotów - nie da się po prostu zabrać udziałów Kantorowi, ale nie zarabia on na spółce i nie ma nic do powiedzenia.
Minister spraw wewnętrznych i administracji bierze na swoje barki wielki ciężar. Ciężar odpowiedzialności. Będzie musiał korzystać z szerokich prerogatyw w sposób rozsądny. Wierzę, że wszelkie wątpliwości nie tyle będą rozstrzygane na korzyść wziętej pod lupę firmy, co dokładnie badane, zgodnie z celem ustawy. A jest nim nie tyle wpisanie automatycznie każdego podmiotu, który 24 lutego spełniał jej kryteria, co odcięcie od pieniędzy polskiego podatnika tych osób i przedsiębiorstw, które teraz wspierają moskiewskiego satrapę.