Upadłość konsumencka - NAJNOWSZE DANE

W I półroczu br. zbankrutowało 7339 konsumentów, pokazują dane Centralnego Ośrodka Informacji Gospodarczej. 

W przypadku większości, bo 4694 z nich, problemy finansowe były widoczne na długo przed oficjalną upadłością. Więcej niż co drugi upadły konsument widniał w Krajowym Rejestrze Długów na dwa lata wstecz. W dniu ogłoszenia niewypłacalności ten odsetek wzrastał do 64%, a skala zaległości do 205,8 mln zł. Średnio każdy z bankrutów miał do oddania 43 840 zł.

Liczba upadłości konsumenckich w porównaniu z I połową 2021 r. spadła o 19%. Jednak, tak samo jak w poprzednich latach, większość bankrutów była notowana za długi w momencie ogłoszenia niewypłacalności. Ponad połowa (52%) widniała wtedy w KRD już przynajmniej od dwóch lat. Im bliżej dnia upadłości, tym ten odsetek rósł.

- Większość dłużników, którzy popadają w kłopoty, nadal aktywnie zaciąga kolejne zobowiązania. Jak widać na przykładzie tych bankrutów, którzy wcześniej byli notowani w KRD, robią to do ostatniej chwili przed ogłoszeniem upadłości. Informacja o ich problemach z płatnościami jest dostępna, jednak nie wszyscy z niej korzystają. Brak weryfikacji to kłopot nie tylko dla wierzyciela, który będzie szczęśliwy, jak uda mu się odzyskać choć część należności. To także powiększanie problemów dłużnika. Ogłoszenie upadłości nie anuluje długu, umorzenie obejmuje tylko jego część. Ale majątek dłużnika idzie na licytację, a jeśli to za mało, aby uregulować jego zaległości, to sąd może nakazać bankrutowi aby spłacał brakującą kwotę nawet przez kolejne 7 lat. Gdyby przerwać to zadłużanie się wcześniej, to dłużnik szybciej stanąłby na nogi

- zwraca uwagę Adam Łącki, prezes Krajowego Rejestru Długów.

Prawie 4,7 tys. dłużników, wobec których sądy ogłosiły upadłość w I półroczu br. nazbierało zaległości na prawie 205,8 mln zł. Wśród bankrutów liczebnie nie przeważała wyraźnie żadna z płci. Mężczyźni wygenerowali jednak znacznie wyższe zaległości, sięgające 118,4 mln zł, podczas gdy kobiety 87,3 mln zł.

Największe nieopłacone sumy pozostawili po sobie upadli konsumenci z województw: śląskiego (35,3 mln zł), mazowieckiego (25,1 mln zł), dolnośląskiego (20,2 mln zł) i kujawsko-pomorskiego (19,6 mln zł). Najniższe kwoty do oddania mieli natomiast bankruci z Świętokrzyskiego (4,4 mln zł) oraz Lubuskiego i Podlasia (po 4,8 mln zł). 

- Najczęściej niewypłacalność ogłaszali dłużnicy mający od 36 do 45 lat. W I półroczu 2022 r. było ich 1307 i zostawili po sobie długi na 60,8 mln zł. To również grupa wiekowa najmocniej obciążona różnymi zobowiązaniami finansowymi, jak kredyty czy pożyczki. Duże zobowiązania, obciążenia i wydatki powodują, że nie zawsze są w stanie poradzić sobie potem z ich spłatą. A jak wiadomo, tonący brzytwy się chwyta - branie kolejnych pożyczek czy po prostu niepłacenie swoich zobowiązań może sprawić, że taka osoba zapędzi się w finansową ślepą uliczkę. Znacznie lepszym rozwiązaniem jest próba zawarcia porozumienia z wierzycielami, gdy tylko zaczną się kłopoty, a nie dopiero wtedy, gdy wysokość długów przekroczy wartość majątku

- informuje Jakub Kostecki, prezes Kaczmarski Inkasso.

Ekspert KRD przypomina też, że od 2020 r. czas na rozliczenie się z wierzycielami został wydłużony z 3 do 7 lat. W mocy pozostały natomiast zapisy, mówiące o tym, że niektóre zobowiązania nie mogą zostać umorzone. Są to zaległości z tytułu alimentów czy naprawienia szkody wynikającej z przestępstwa lub wykroczenia.

Najwięcej od upadłych konsumentów, bo 129,6 mln zł, do odzyskania mają firmy windykacyjne i fundusze sekurytyzacyjne. To podmioty specjalizujące się w odzyskiwaniu należności i skupują w tym celu długi od innych. Kolejne 60,48 mln zł długów przypada w udziale instytucjom finansowym, przede wszystkim bankom. Spore są również zaległości alimentacyjne (4 mln zł), za czynsz, prąd, wodę, gaz - 2,52 mln zł, wobec telekomów i dostawców internetu i telewizji (1,8 mln zł). 856 tys. zł to niezapłacone grzywny i opłaty sądowe.

- Spadek liczby upadłości w I półroczu tego roku nie powinien w żaden sposób uspokajać, że wcale nie jest tak źle. Efekt zderzenia z drożyzną, rosnącymi odsetkami od kredytów czy cenami energii poznamy za rok, dwa lata

- komentuje Adam Łącki.
Źródło

Skomentuj artykuł: