Jak nigdy wcześniej szukamy promocyjnych bankowych lokat. Wszystko po to, aby zarobić dodatkowe promile i chociaż częściowo ograniczyć niekorzystne działanie inflacji - stwierdza spółka HRE Investments.
Ci z nas, którzy zakładają bankowe lokaty, przede wszystkim angażują swoje pieniądze na krótko - do trzech miesięcy - sugerują najnowsze dane NBP. W sumie trudno się dziwić. W tym gronie znaleźć przecież możemy depozyty promocyjne, w przypadku których można liczyć na odsetki nawet na poziomie 2-3% w skali roku.
Nie miejmy jednak złudzeń. Na takich warunkach przeważnie nie zainwestujemy więcej niż 10-20 tys. zł. Do tego może się okazać, że będziemy musieli spełnić szereg dodatkowych wymagań - być nowym dla banku klientem, wpłacić nowe środki lub skorzystać z produktów dodatkowych.
Jeśli nie spełniamy tych warunków lub mamy do zainwestowania więcej, to bank nie będzie nas już rozpieszczał wysokim procentem, a co najwyżej promilami. Jak bowiem wynika z danych NBP nawet lokaty trzymiesięczne Polacy zakładali w grudniu na skromne 0,74%. W praktyce oznacza to, że przez trzy miesiące do kwoty 10 tys. zł. bank dopisze 18,5 zł odsetek. Z tego skromnego wynagrodzenia fiskus zabierze 3,52 zł, więc do nas trafi faktycznie jedynie 14,98 zł odsetek.
Znacznie gorzej jest w przypadku lokat rocznych, sześciomiesięcznych czy nawet kilkuletnich. Te zakładane w grudniu były przeciętnie oprocentowane na zaledwie 0,1-0,3% w skali roku. Jeśli na przykład ktoś w grudniu założył przeciętny półroczny depozyt i wpłacił do banku 10 tys. zł, to po 6. miesiącach otrzyma jedynie 8,51 zł odsetek po opodatkowaniu. Gorzej jest w przypadku depozytów rocznych. Po 12 miesiącach nie dadzą bowiem one nawet dwa razy większych odsetek niż depozyt półroczny. Od 10 tysięcy przez rok naliczy nam się przeciętnie mniej niż 13 zł odsetek. Nie jest tajemnicą, że inflacja w tym czasie będzie znacznie szybciej niszczyła siłę nabywczą oszczędności niż banki będą dopisywały odsetki do kapitału. Regułą jest, że depozyty „kuszą” raczej skromnym oprocentowaniem. W sumie więc trudno się dziwić, że Polacy raczej za nimi nie przepadają.
Przedłużająca się sytuacja, w której oprocentowanie w bankach jest rachitycznie niskie, a rosnące ceny w sklepach powodują, że siła nabywcza oszczędności topnieje, skłania niemałą rzeszę Polaków do poszukiwania innego sposobu na inwestycje. To dlatego Minister Finansów cieszy się z rekordowych zakupów obligacji skarbowych, dystrybutorzy złota sprzedają rekordowe ilości kruszcu, do funduszy inwestycyjnych płyną co miesiąc po 2-4 mld zł świeżych środków, a deweloperzy nie narzekają na brak zainteresowania ze strony kupujących mieszkania.