Średnio raz w tygodniu w Polsce ze sprzedaży wycofywane są produkty – także żywnościowe – zawierające szkodliwe substancje. Choćby bakterie, czy chemikalia… W Europie do takich przypadków każdego roku dochodzi tysiące razy. Z kolei przedsiębiorców, którzy wypuścili na rynek trefny towar, tego typu sytuacje kosztują miliony.
Rzadko które komunikaty państwowych instytucji regularnie cieszą się tak ogromnym zainteresowaniem, jak jest w przypadku informacji publikowanych przez Główny Inspektorat Sanitarny, a formalnie sygnowane jako: „Ostrzeżenie publiczne dotyczące żywności”.
Chyba można przyjmować zakłady, że po każdy takim ostrzeżeniu wiele osób natychmiast przegląda lodówkę lub kuchenne szafki z zapasami, aby sprawdzić, czy nie ma w nich wskazanych przez GIS produktów. Z reguły bowiem chodzi o artykuły spożywcze, w których wykryto niebezpieczne dla zdrowia składniki.
Niestety, nie są to sytuacje incydentalne…..
Można poczuć niepokój
Dziennikarz serwisu FilaryBiznesu.pl przejrzał twitterowy profil Głównego Inspektoratu Sanitarnego – sporym zaskoczeniem było odkrycie, że tylko w ostatnich tygodniach wydano kilka takich ostrzeżeń. Mogących wywołać niepokój…
Chociażby w środę 24 maja dowiedzieliśmy się o wycofaniu ze sprzedaży partii wafli wyprodukowanych przez znaną firmę. Powód? Ich składnikiem była kukurydza, a w niej stwierdzono niedozwoloną obecność środka ochrony roślin chlorpiryfosu.
„Ze względów ostrożnościowych i w celu ochrony zdrowia konsumentów, producent wafli - Good Food Product Sp. z o.o. podjął decyzję o wycofaniu z rynku partii produktów, w których wykryto obecność tego pestycydu” – potwierdził GIS.
Tego samego dnia poinformowano, że w partii hamburgerów wieprzowych wyprodukowanych przez firmę z Nowego Sącza wykryto obecność bakterii listeria monocytogenes. GIS przyznał, że spożycie żywności w ten sposób zanieczyszczonej może prowadzić do choroby tzw. listeriozy.
A nieco wcześniej Główny Inspektor Sanitarny został poinformowany poprzez System Wczesnego Ostrzegania o Niebezpiecznej Żywności i Paszach (RASFF) o prowadzonym przez firmę Zwergenwiese Naturkost GmbH wycofaniu kilku partii produktów zawierających oregano, w którym stwierdzono przekroczenie dopuszczalnego poziomu alkaloidów pirolizydynowych.
Na końcu niemal każdego ostrzeżenie pojawia się kluczowa uwaga:
„Nie należy spożywać produktu z partii objętej komunikatem”.
Problem w całej Europie
Od razu trzeba zastrzec, że takie sytuacje nie są problemem jedynie w Polsce, a występują w dowolnym kraju. Jeśli chodzi o Europę, to stosowne dane gromadzone są przez wspomniany już RASFF, czyli System Wczesnego Ostrzegania o Niebezpiecznej Żywności i Paszach (ang. Rapid Alert System for Food and Feed).
„Służy do wymiany informacji pomiędzy organami urzędowej kontroli w Europie będącymi członkami tego systemu. Do systemu wprowadzane są informacje o żywności, paszach i materiałach do kontaktu z żywnością, potencjalnie niebezpiecznych dla zdrowia ludzi, zwierząt lub środowiska i działaniach następczych w wyniku zidentyfikowania takich produktów” – tłumaczy rządowy serwis gov.pl.
Jak często RASFF otrzymuje tego typu informacje? Niestety, liczby przyprawiają o ból głowy. W zeszłym roku w ramach systemu wydano niemal 4,5 tysiąca alertów. To oznacza, że tysiące artykułów żywnościowych, które trafiły na rynek zawierało niepożądane składniki, czy wręcz niebezpieczne dla zdrowia konsumenta.
A w Polsce? Z danych udostępnionych przez Główny Inspektorat Sanitarny wynika, że incydentów stwierdzono w pierwszych miesiącach tego roku aż 19; czyli średnio jeden tygodniowo! Zdecydowana większość dotyczyła żywności (17), i po jednym dla produktów mających kontakt z żywnością i kosmetyków. Pamiętaj jeszcze należy, że dane nie obejmują ostrzeżeń wydanych w końcówce maja.
Jakie koszty?
W informacji przygotowanej przez brokera ubezpieczeniowego EIB S.A, przeanalizowano również koszty jakie ponoszą producenci, którzy wypuścili na rynek skażony lub zanieczyszczony produkt. W opinii ekspertów zawsze jest mowa o kilku, a nawet kilkunastu milionów złotych.
Dlaczego aż tyle? Bo takie incydenty wywołują reakcję łańcuchową; największy koszt to oczywiście wartość wycofanych z rynku produktów, ale trzeba wziąć pod uwagę także zatrzymanie produkcji, transport, utylizację, nierzadko zerwanie kontraktów, straty wizerunkowe.
„Warto podkreślić, że powyższe dane nie obejmują kosztu szkód osobowych, do których może dojść w wyniku incydentu. Gdy do nich dochodzi – koszty rosną lawinowo i wywracają każdą statystykę do góry nogami” – tłumaczy EIB S.A
Chodzi o zdarzenia, gdy ktoś kupił i spożył skażony produkt zanim został ściągnięty ze sklepowych półek, doznał uszczerbku na zdrowiu i musiał się poddać leczeniu. Wtedy dochodzi kwestia odszkodowań, czy zadośćuczynienia, których nie sposób oszacować, bo to indywidualna ocena różna w każdym przypadku.
Dmuchanie na zimne…
Każda firma dba, aby jej produkt był jak najlepszej jakości, ale nie zawsze można przewidzieć wszystkie sytuacje., które mogą doprowadzić do zanieczyszczenia lub skażenia. Dlatego producenci żywności coraz częściej ubezpieczają się na taki wypadek.
- Praktycznie każda, rozsądnie zbudowana polisa OC działalności, pokryje koszty roszczeń konsumentów, którzy ucierpią na skutek skażenia produktu. Wiele polis uwzględnia też roszczenia kolejnych producentów i dystrybutorów, którzy kupili produkt dotknięty wadą. Niektóre polisy zapewnią uznanie kosztów odszukania wadliwego produktu, poinformowania konsumentów, transportu, sortowania i utylizacji. Inne pokryją nawet koszty pomocy w organizacji tego procesu – bo przecież nie każda firma ma zasoby pozwalające na jego samodzielne i sprawne przeprowadzenie. To świetnie, że tego rodzaju ubezpieczenia są nie tylko dostępne, ale i wdrożone w prawie każdej firmie
Trudno jednak liczyć, że OC obejmie wartość skażonych produktów, bo ubezpieczyciel zapewne uzna, iż to koszt reklamacji, które stanowią ryzyko biznesowe.
Ale rozwiązaniem jest – jak wyjaśnia EIB SA. - ubezpieczenie skażenia produktu (CPI – Contaminated Product Insurance), dedykowane podmiotom z branży spożywczej, ale i farmaceutycznej czy kosmetycznej.
- Jest to ubezpieczenie, które pozwala pokryć wartość skażonego produktu i koszty obrony reputacji marki. Kompensuje też utracone kontrakty i zysk, który nie zostanie wypracowany w momencie czasowego zamknięcia zakładu lub jego części przez władze. Potrafi pokryć również negatywny wpływ na wielkość zdarzenia w przyszłości – dodaje Kita.