Berlin pomieszał plany Timmermansa?

7 marca miała zapaść ostateczna decyzja dotycząca niemal całkowitej eliminacji rejestracji nowych samochodów z silnikami spalinowymi po 2035 r. Głosowanie zostało jednak przełożone na nieokreślony czas za sprawą sprzeciwu Berlina. Jeśli Niemcy – a także Włochy, Polska oraz Bułgaria – nie poprą unijnego projektu, może to być jego praktyczny koniec, ponieważ perspektywa jego renegocjacji już dziś wydaje się urzędnikom UE prawdziwym wyzwaniem.

14 lutego Parlament Europejski przyjął głosami 340 europosłów osiągnięte z Radą Europejską porozumienie dotyczące nowych celów w zakresie redukcji emisji CO2 w ramach szerokiego pakietu FitFor55.  Porozumienie to zakłada, że od 2035 r. wszystkie nowe samochody osobowe i dostawcze będą musiały być wyposażone w napędy zeroemisyjne. Celem pośrednim na rok 2030 r. jest wymóg bezemisyjności napędów 50 proc. nowych dostawczaków oraz 55 proc. nowych osobówek. Od 2025 r., co dwa lata, Komisja Europejska ma przedstawiać sprawozdania, w jakim stopniu realizowany jest plan dochodzenia do zeroemisyjności.

O problemach związanych z realizacją zakładanego przez UE planu pisaliśmy na naszych stronach wielokrotnie, wskazując m.in. na braki w infrastrukturze, wciąż niskim udziale pojazdów bezemisyjnych w ruchu drogowym, a także – na kwestie bezpieczeństwa.

Dziś media informują o tym, że zaplanowane na 7 marca 2023 r. finalne głosowanie w tej sprawie ambasadorów państw członkowskich UE zostało przełożone na bliżej nieokreślony termin.

Cytowany przez Reutersa przedstawiciel rządu Szwecji, która sprawuje prezydencję w Radzie Europejskiej, stwierdził, że ambasadorowie wrócą do sprawy „we właściwym czasie”.

Powodem przesunięcia głosowania jest wycofanie się Niemiec z poparcia dla projektu redukcji produkcji aut o silnikach spalinowych. Jak podaje portal politico.eu, niemiecki minister transportu, Volker Wissing, złamał niepisane zasady w UE i ostrzegł, że wstrzyma poparcie. Zazwyczaj nie dzieje się tak, gdy projekty są wynegocjowane wspólnie przez PE i RE oraz zyskują poparcie jednej z izb. Próbę zablokowania projektu uważa się w unijnych kuluarach wręcz za bezprecedensową.

 

 

„Wissing [reprezentujący koalicyjne ugrupowanie FDP] powiedział, że stosowanie paliw syntetycznych powinno pozostać możliwe po 2035 i wezwał Komisję Europejską do przedstawienia wniosku, by tak się stało”

- czytamy.

W podobnym tonie wypowiadał się także lider FDP i minister finansów RFN, Christian Lindner, który wskazał, że ich celem jest „umożliwienie rejestracji nowych samochodów z silnikami spalinowymi po roku 2035”.

Jak zaznacza „Politico”, politycy FDP chcą dopuszczenia do użytku paliw syntetycznych, których właściwości mają być niemal identyczne jak paliw tradycyjnych. Paliwa syntetyczne, oparte na bazie wodoru, tworzone są w reakcji chemicznej z wykorzystaniem w produkcji dwutlenku węgla, co ma stanowić o ich emisyjnej neutralności. Dodatkowo, ich produkcja miałaby następować przy wykorzystaniu energii z odnawialnych źródeł. Od pewnego czasu paliwa syntetyczne postrzegane są jako „ostatnia deska ratunku” dla silników spalinowych w Unii Europejskiej. 

Niemieccy politycy oczekują, że Komisja Europejska w nowym przepisach uwzględni lukę, która pozwoli na dopuszczenie rejestracji nowych aut wykorzystujących paliwa syntetyczne. „Politico” wskazuje, że KE zwodzi nieco Niemcy w sprawie „przyjrzenia się możliwościom włączenia e-paliw” do projektu zeroemisyjności. Wissing miał oskarżać Komisję o to, że najpierw obiecywała zajęcie się tą sprawą, a potem tego nie robi. 

Warto dodać, że w wynegocjowanej w październiku 2022 r. treści projektu o zeroemisyjności znalazł się zapis dotyczące e-paliw. Zgodnie z nim, KE do 2026 r. ma przygotować raport dotyczący efektywności paliw syntetycznych w dojściu do neutralności klimatycznej. Problem polega jednak na tym, że zapis ten znalazł się nie w głównej treści projektu, ale w jego preambule i oznacza to, że nie jest wiążący. Niewykluczone, że o to właśnie grają obecnie Niemcy. Jeśli nie będzie możliwości wprost zmiany treści dokumentu, to Wissing miałby oczekiwać od Komisji Europejskiej konkretnych gwarancji dotyczących realizacji zapisu o paliwach syntetycznych.

Niemcy starają się ratować flagową branżę dla swojego przemysłu - motoryzację. Choć ostatnie lata, przede wszystkim za sprawą pandemii i problemów z łańcuchami dostaw, były dla niemieckiego przemysłu motoryzacyjnego dość trudne i w 2021 r. wyprodukował on nieco ponad 3 mln aut (najmniej od ponad 40 lat), to w ostatnich miesiącach znów obserwowane jest odbicie. VDA , niemieckie stowarzyszenie przemysłu motoryzacyjnego, od wielu miesięcy wskazuje, że wymóg elektromobilności nadmiernie odbije się na klientach, a obecna infrastruktura jest niedostosowana do ambitnych celów Unii Europejskiej. W ubiegłym roku VDA twierdziła, że przyjęcie przepisów zabraniających rejestracji nowych aut z silnikami spalinowymi po 2035 r. to "decyzja przeciwko obywatelom, rynkowi, innowacjom i nowoczesnym technologiom".

Swoje obiekcje do przepisów unijnych mają także Włosi, gdzie przemysł motoryzacyjny także stanowi istotną dziedzinę gospodarki. Warto dodać, że za sprawą włoskich deputowanych w zapisach przyjętego przez PE prawa znalazła się tzw. „poprawka Ferrari”, Zakłada ona wyłączenie po 2035 r. spod obowiązujących limitów producentów "odpowiedzialnych za [produkcję pojazdów], których liczba rejestracji w danym roku kalendarzowym wynosi mniej niż 1000". To rozwiązanie premiujące przede wszystkim luksusowe marki, takie jak właśnie Ferrari, Bugatti czy Lamborghini.

Zarówno Niemcy, jak i Włosi, argumentują także, że kategoryczna zmiana profilu przemysłu motoryzacyjnego spowoduje znaczące zwolnienia, sięgające dziesiątek tysięcy osób w skali kraju.

Nie dziwi więc, że Włosi są obecnie głównym koalicjantem Niemiec w kwestii sprzeciwu wobec nowym regulacji. Głośno mówi o tym również włoski rząd – Matteo Salvini, stojący na czele ministerstwa finansów, ze sprzeciwu dla unijnych rozwiązań uczynił jeden z kluczowych elementów swojej polityki, a premier Giorgia Meloni jasno wyartykułowała, że regulacje są „głęboko szkodliwe dla sektora produkcyjnego” we Włoszech. Cytowany przez „Politico” Gilberto Pichetto, włoski minister środowiska, ocenił, że przełożenie kluczowego głosowania „słusznie odzwierciedla silny opór części krajów członkowskich”.

Możliwe jest również, że nowych przepisów nie poprą Polska oraz Bułgaria. Przedstawiciele polskiego rządu wielokrotnie krytycznie wypowiadali się o unijnych regulacjach. Zdaniem Anny Moskwy, minister klimatu i środowiska, plan UE jest „nierealny”, a na szereg problemów wynikających z jego wprowadzenia wskazywał również Sebastian Kaleta, wiceminister sprawiedliwości. 

Jeśli wspomniane cztery kraje nie zgodzą się na przyjęcie przepisów z pakietu FitFor55, może być problem z uzyskaniem dla projektu tzw. większości kwalifikowanej. „Politico” wskazuje, że aby zablokować projekt potrzebny jest próg reprezentacji 35 proc. populacji Unii Europejskiej. Polska, Włochy, Niemcy i Bułgaria – osiągają łącznie poziom 42 proc. 

Scenariusz odrzucenia projektu jest zatem bardzo realny. Aby ratować sytuację, szefowa Komisji Europejskiej ma w niedzielę udać się do Niemiec, by rozmawiać z rządem o przyszłości regulacji.

Jeśli jednak projekt nie przejdzie przez Radę Europejską, zostanie poddany renegocjacjom, które – jak już dzisiaj zapowiadają unijni urzędnicy – mogą być trudne. UE obawia się jednak nie tylko „zrzucenia” planu redukcji produkcji samochodów spalinowych, ale też tego, że niemiecki sprzeciw  będzie stanowił precedens możliwy do wykorzystania w przyszłym prawodawstwie unijnym.
 

Skomentuj artykuł: