Ponad 41 mld złotych wynosi roczny koszt programu Rodzina 500+. Zdaniem ekspertów, teraz rząd nie zmieni tego rozwiązania, żeby przesunąć środki na walkę ze skutkami pandemii. To oznaczałoby zubożenie ludzi mających problemy z finansami. Bardziej realne jest podnoszenie podatków czy zwiększanie zadłużenia państwa. I jak dodają, Polacy sami nie zrezygnują z otrzymywania świadczenia, żeby ratować koniunkturę. Ale można rozpocząć dyskusję nt. ograniczenia liczby beneficjentów programu. Z kolei wstrzymanie go np. na rok spowodowałoby spadek konsumpcji. A obecnie w gospodarce brakuje popytu.
W przestrzeni publicznej wciąż pojawiają się pytania o to, czy rząd tymczasowo wstrzyma realizację programu Rodzina 500+. Mówi się również, że ewentualnie może ograniczyć liczbę jego beneficjentów. Zaoszczędzone w ten sposób środki można byłoby przesunąć na walkę z gospodarczymi skutkami pandemii.
– Sytuacja jest kryzysowa. W tym roku przyrost długu publicznego wyniesie między 200 a 300 mld zł. Natomiast roczny koszt programu Rodzina 500+, obejmującego ok. 6,5 miliona dzieci, to 41,2 mld zł, czyli ok. 2% PKB. Gdy dodamy do tego trzynastą emeryturę, wypłacaną dla prawie 10 mln Polaków, to łącznie mamy ok. 3% PKB. A dla rządu to są 2 flagowe projekty, dzięki którym zdobył spore poparcie. Teraz ich nie zmieni, bardziej już poszuka środków poprzez podniesienie podatków – komentuje prof. Stanisław Gomułka, główny ekonomista BCC i były wiceminister finansów.
W żadnym programie politycznym nie ma mowy nawet o ograniczaniu 500+, co podkreśla prof. Witold Modzelewski, były wiceminister finansów. I zaznacza, że program ten stanowi pewnego rodzaju umowę społeczną. Oczywiście ktoś może powołać się na klauzulę rebus sic stantibus. Oznacza ona, że umowa była, ale trzeba ją zmodyfikować, bo są absolutnie inne okoliczności. Jednak zdaniem eksperta, w takiej sytuacji należałoby jednoznacznie określić, co to znaczy walka ze skutkami pandemii. Dopóki nie będzie szczegółowej propozycji, to alternatywa jest bezprzedmiotowa.
– To fantastyka ekonomiczna, żeby doszło do zamrożenia 500+. Jeśli będzie trzeba, to rząd zwiększy zadłużenie, bo dziś tak robi cały świat. Natomiast od zawsze uważałem, że zamiast na ten program, środki powinny być sensownie przeznaczone na ochronę zdrowia. Przez te kilka lat byłoby to ok. 200 mld zł. Teraz wstrzymywanie czy odbieranie świadczenia oznaczałoby zubożenie ludzi, którzy i tak w wielu przypadkach mają duże problemy
Jak zaznacza prof. Elżbieta Mączyńska, prezes Polskiego Towarzystwa Ekonomicznego, ewentualne zamrożenie programu 500+ to fatalny pomysł. Wiele rodzin z dziećmi bowiem w bardzo dużym stopniu i z intensywnością doświadcza groźnych materialnych i pozamaterialnych następstw pandemii. Według eksperta, zabranie czy wstrzymanie świadczenia byłoby dla nich bardzo krzywdzące i zwiększające ryzyko rozmaitych negatywnych skutków społecznych. Także odbiór społeczny byłby prawdopodobnie wysoce negatywny.
– Od początku nie zgadzałem się na to, żeby każda rodzina otrzymywała świadczenie. Najbogatsi powinni być wyłączeni z programu. Natomiast Polacy z zasady są roszczeniowi. Gdyby więc doszło do referendum w tej kwestii, to z pewnością większość uczestników powiedziałaby, że chce otrzymywać 500+. Nawet jeżeli środki te nie są niezbędne do ich funkcjonowania. Wciąż pokutuje przekonanie, że jak coś dają, to trzeba brać – podkreśla ekonomista Marek Zuber.
Piotr Kuczyński również nie wierzy w to, że Polacy zgodzą się zrezygnować z tego świadczenia. Musieliby otrzymać alternatywne rozwiązanie. Ponadto widzą, że rząd skutecznie pozyskuje setki miliardów złotych m.in. z PFR, Funduszu Przeciwdziałania COVID-19 czy z BGK.
– Oczywiście szlachetność bardzo bogatych wyrażałaby się w tym, gdyby uznali, że chcą się zrzec świadczenia. Przyjmowanie zasiłku 500+ nie jest przymusowe. Dla zasobnych rodzin ta pomoc z pewnością nie ma tak wielkiego znaczenia jak dla uboższych. Jednak prawdopodobne jest to, że takich przypadków rezygnacji ze świadczenia nie byłoby zbyt wiele. Tym samymi nie miałoby to istotnego znaczenia dla wielkości środków służących przeciwdziałaniu następstwom pandemii
500 zł miesięcznie na dziecko to kwota nieistotna dla maksymalnie 12% beneficjentów programu. Tak wynika z różnych szacunków, o czym informuje prof. Modzelewski. Zdaniem byłego wiceministra finansów, to dobry moment na rozpoczęcie dyskusji na temat pewnych modyfikacji. To znaczy, czy w grupie osób z najwyższymi dochodami należy utrzymywać to rozwiązanie. Nie ma wątpliwości, że świadczenie spowodowało wyjście rodzin wielodzietnych ze skrajnego ubóstwa.
– W lutym 2015 roku UE ostro wytknęła nam w ocenie semestralnej zaniedbania problemów społecznych, stanowczo rekomendując pilne działania na rzecz zmniejszania ubóstwa. Wówczas statystyki Eurostatu wykazywały, że w naszym kraje aż 30% dzieci i 25% rodzin było zagrożonych ubóstwem. Program 500+ przynajmniej w pewnym stopniu umożliwił poprawę sytuacji. Niestety, pandemia prowadzi do narastania nierówności dochodowo-majątkowych i ubóstwa. Wiemy, że np. niektóre dzieci zniknęły z systemu szkolonego, bo nie mają sprzętu komputerowego czy Internetu i w związku z tym pozbawione zostały edukacji zdalnej – dodaje prezes PTE.
Jak zaznacza Marek Zuber, rządowy program był jednym z czynników wzrostu konsumpcji w Polsce. Jednak nie był głównym powodem, ponieważ najważniejsza okazała się poprawa sytuacji w gospodarce na skutek wzrostu eksportu. I tak było we wszystkich krajach Europy Środkowo-Wschodniej, nie tylko u nas. Ale jeśli świadczenie nie będzie wypłacane, to z pewnością zmniejszy się konsumpcja. Dziś ograniczanie tych środków nie byłoby do końca sensowne. Teraz częściej mówi się o zwiększaniu nakładów na gospodarkę, żeby ją ratować.
– Jeśli mamy podejmować działanie antyrecesyjne, to powinniśmy zwiększyć wydatki konsumpcyjne. Pieniądze z 500+ są w większości wydatkowane bezpośrednio. Jeżeli program byłby wstrzymany np. na rok, to z poziomu konsumpcji zniknęłoby ok. 40 mld zł. A takiego negatywnego impulsu antypopytowego to chyba sobie nikt nie wyobraża. Dziś w gospodarce brakuje popytu konsumpcyjnego. Im większy on będzie, tym szybciej wyjdziemy z tego kryzysu
Natomiast według prof. Gomułki dodaje, że w ciągu 2-3 lat nie grozi nam kryzys finansów publicznych na dużą skalę. Ale istnieje ryzyko znacznego pogorszenia się sytuacji, jeżeli nie dokona się reformy wydatków socjalnych. Rząd prognozuje na najbliższe lata wzrost nakładów na zdrowie o ok. 2% PKB. Później będą spore wydatki na przebudowę całego systemu energetycznego itd. Dlatego w ciągu 5-10 lat konieczne będzie zmniejszenie tych transferów socjalnych.