Zaskakujące jest to, że inflacja skoczyła do poziomu bliskiego 3,5 proc. już w grudniu. Spodziewaliśmy się skoku inflacji, ale w pierwszym kwartale 2020 r. Jednak jak na razie NBP nie ma podstaw do podnoszenia stóp procentowych - mówi dr Jakub Sawulski z Polskiego Instytutu Ekonomicznego.
PAP: Czy wzrost inflacji w świetle ostatnich danych jest zaskakujący?
Sawulski: Zaskakujące jest to, że inflacja skoczyła do poziomu bliskiego 3,5 proc. już w grudniu. Spodziewaliśmy się skoku inflacji, ale w pierwszym kwartale 2020 r., a nie już pod koniec 2019 r. To prawdopodobnie skutek tego, że firmy wyprzedziły to, co miały zrobić w styczniu, czyli podniosły ceny już w grudniu.
Zaskoczyła bardzo inflacja bazowa, po wyłączeniu cen żywności i energii, najwyższa od wielu lat, będąca blisko historycznego maksimum. Ceny żywności są mocno zależne od czynników pogodowych, jak i szalejącej na świecie choroby ASF, podnoszącej ceny mięsa, a ceny energii są zależne od tego, co dzieje się na rynkach światowych. Jednak inflacja bazowa pomija te czynniki, czyli mówi o rzeczach, które strukturalnie zmieniają się w gospodarce. I w takim świetle niespodziewany wzrost inflacji bazowej pokazuje, że wzrost cen może być zjawiskiem trwalszym, niż nam się wydawało do tej pory.
Czy w takim razie powrót do celu inflacyjnego NBP jest nadal w naszym zasięgu?
Wyniki inflacji zaskakują większym wzrostem niż spodziewany już od pół roku, ale to było spowodowane rosnącymi cenami żywności. Całe poprzednie półrocze ceny żywności rosły ok. 6 – 7 proc. miesięcznie, co się przekładało na inflację. Na wzrost cen owoców i warzyw miały wpływ czynniki pogodowe, na ceny wieprzowiny miał wpływ ASF, szerzący się w Polsce i na świecie. W grudniu do rosnących cen jedzenia doszły inne czynniki, jak np. wzrost cen biletów lotniczych czy wzrost cen ubezpieczeń.
Spodziewaliśmy się że wzrost inflacji nastąpi, ale dopiero w I kwartale, w związku ze wzrostem płacy minimalnej i kosztami związanymi z zarządzaniem nieruchomościami, jak np. wzrost cen za odpady oraz cen energii elektrycznej. Oczekiwaliśmy, że w pierwszych miesiącach 2020 r. inflacja osiągnie 4 proc., ale w drugiej połowie roku będzie spadała. Dlatego, że szybki wzrost cen żywności w 2019 r. zbudował wysoką bazę na inflacji na 2020 r. Trudno spodziewać się, że w drugiej połowie 2020 r. te ceny będą jeszcze wyższe niż w drugiej połowie 2019 r. i to uzasadnia oczekiwania, że inflacja powróci do celu inflacyjnego NBP.
Jednak w ostatnich latach czynniki pogodowe, wpływające na ceny żywności, często przybierały nienaturalną formę, jak susze, czy powodzie. Więc jeśli tego typu zjawisk byłoby w 2020 r. więcej, wtedy możemy mieć problem z inflacją, stale utrzymującą się powyżej górnej granicy odchyleń od celu NBP, czyli 3,5 proc.
Czy w świetle tych wątpliwości nie należy pomyśleć o poniesieniu stóp procentowych, czy korekcie prognoz makroekonomicznych na 2020 r.?
Scenariusz, o którym mówię, jest mniej prawdopodobny, a w polityce monetarnej powinniśmy zakładać scenariusze bardziej prawdopodobne, czyli o spadku inflacji w II połowie 2020 r. Cały czas zakładamy, że taki wzrost inflacji, jaki obserwujemy teraz, to sytuacja przejściowa. Tak więc NBP nie ma podstaw – jak na razie – do rewizji stóp procentowych, zwłaszcza że ich podniesienie może wpłynąć na jeszcze większe spowolnienie gospodarcze, niż się spodziewamy obecnie. Swoją drogą zauważmy, że coraz częściej nie mówimy już o celu inflacyjnym NBP równym 2,5 proc., a o celu przedziałowym, wynoszącym od 1,5 do 3,5 proc.
Od kilku miesięcy sytuacja międzynarodowa jest niepewna, borykamy się m.in. z brexitem, wojną handlową USA – Chiny, czy możliwym konfliktem zbrojnym na Bliskim Wschodzie. Jaki to może mieć wpływ?
Spowolnienie gospodarcze na świecie nie jest wywołane strukturalnymi problemami gospodarczymi, tylko właśnie czynnikami politycznymi, które rodzą niepewność. A niepewność zawsze źle wpływa na gospodarkę. W 2020 r. możemy oczekiwać, że niestabilność związana zarówno z brexitem, jak i napięciami między USA i Chinami będzie się zmniejszać, jednak nie jesteśmy w stanie przewidzieć jak się potoczy sytuacja na Bliskim Wschodzie. Ogólna niepewność wynikająca z polityki będzie się prawdopodobnie utrzymywać, co będzie nadal miało wpływ na spowolnienie gospodarcze.
Czy sytuacja na naszym rynku pracy zmieni się w Polsce, w związku z tym co dziej się u naszych sąsiadów?
Z punktu widzenia pracodawcy w 2020 r. problem z brakiem rąk do pracy się pogłębi. W Polsce z powodów demograficznych co roku o 100 – 150 tys. więcej osób opuszcza rynek pracy, niż na niego wchodzi. To trwa od 2015 r., a do tej pory problem rozwiązywała imigracja. Wiele wskazuje, że napływ imigrantów - przede wszystkim z Ukrainy – się zatrzyma, a nawet może spadać.
Jednak wpływ tego procesu na gospodarkę nie musi być negatywny. Problem pracodawców z niedoborem pracowników wzmacnia pozycję tych drugich i może skutkować dalszym zmniejszeniem bezrobocia. To w dłuższym okresie może zmobilizować pracodawców do inwestycji w automatyzację procesów i robotyzację. Musimy się przygotować na zmianę strukturalną w naszej gospodarce, w ramach której firmy powinny intensywnie inwestować w zamianę pracy ludzkich rąk na pracę maszyn.