Polacy znów potwierdzili, że mają wielkie zaufanie do naszego państwa - w październiku kupili obligacje skarbowe warte ponad 2,7 mld zł. - To drugi najlepszy wynik w historii - podkreśla Bartosz Turek, główny analityk HRE Investments. Co ważne - z danych resortu finansów wynika, że inwestorzy zagraniczni też mają wielki apetyt na polskie papiery.
- Na komitecie wszystkich ministrów finansów UE (spotkaniu Rady ECOFIN - przyp. red.), w którym uczestniczyłem w kwietniu tego roku, dostałem zalecenie, by poprawić praworządność, by Polska była lepsza dla inwestorów. A to było dwa tygodnie po tym, jak Polska wyemitowała obligacje skarbowe, gdzie uplasowaliśmy je na rynku z ujemną rentownością. Więc to było troszeczkę bez sensu - ocenił w programie "Gość Wydarzeń" Polsatu minister finansów, funduszy i polityki regionalnej Tadeusz Kościński.
Jego zdaniem świadczy to o tym, że urzędnicy w Brukseli są "trochę" oderwani od rzeczywistości. Jest to też mocny dowód, że premier Mateusz Morawiecki ma rację w sprawie braku zgody na wprowadzenie w UE mechanizmu powiązania dostępu do środków unijnych z przestrzeganiem zasad praworządności.
- Nie może być tak, że najpierw nam dają marchewkę, mamy pieniądze, a później mówią, że nie możemy mieć tych pieniędzy, bo coś tam im się nie podoba. Kto zdecyduje, że jest praworządność, czy nie ma praworządności? - pytał Kościński. Z danych resortu finansów wynika, że popyt na polskie obligacje nadal jest duży na rynkach międzynarodowych, a sytuacja gospodarcza w kraju stabilizuje się - Polska jest w czołówce krajów, które najszybciej wyjdą z recesji. Potwierdza to UE, a mimo to KE atakuje nasz kraj.
Polacy najwyraźniej jednak nie reagują na polityczne gierki w Brukseli, bo przez 10 miesięcy br. Minister Finansów sprzedał już papiery warte prawie 24 mld złotych.
- To więcej niż w całym - dotychczas rekordowym - 2019 rok. Wtedy łupem rodaków padły obligacje warte 17,3 mld złotych - wylicza Bartosz Turek. Jego zdaniem nie jest jednak tak, że Polacy w październiku raptem zaczęli znacznie bardziej doceniać zalety rządowych papierów.
- Dobre październikowe dane wynikają w dużej mierze z operacji zamiany - wyjaśnia. - Chodzi o to, że wiele osób, których obligacje zapadały, a więc kończył im się okres inwestycji i dostałyby pieniądze z powrotem na konto, postanowiły inwestować dalej i kupiły obligacje nowych emisji. Bez tego październikowy wynik sprzedaży byłby tylko trochę lepszy niż we wrześniu. To dzięki zamianie starych obligacji na nowe w październiku ministrowi udało się sprzeda obligacje warte ponad 711 mln złotych. Zamiana odpowiadała więc za ponad ¼ całej sprzedaży. Z tego tytułu sprzedaż była wyższa o 300-400 milionów niż w „normalnym” miesiącu - dodaje.
Przypomina, że dokładnie w listopadzie 2015 roku sprzedawane były 11-miesięczne papiery skarbowe oprocentowane na 2% w skali roku. - Nawet wtedy oferta ta została uznana przez Polaków za atrakcyjną. Sprzedaż tych papierów opiewała wtedy na 879 mln złotych - podkreśla Turek. - Jak łatwo obliczyć koniec inwestycji przypadał w tym wypadku na październik 2016 roku. Wtedy większość inwestorów postanowiła znowu zamienić zapadające papiery na nowe. Pomogło w tym trzykrotnie wyższe dyskonto – można było kupić nowe obligacje po cenie o 30 groszy niższej za sztukę. Większość inwestorów wybrała wtedy obligacje dwuletnie. Jak łatwo się domyślić, powtórkę mieliśmy dwa lata później, czyli w październik 2018 roku. Znowu do zakupu nowych obligacji kusiły dotychczasowych inwestorów niższe ceny nowych papierów. Tym razem minister był jednak mądrzejszy o doświadczenie i zaproponował starym inwestorom dyskonto, ale tym wyższe, im na dłuższy horyzont inwestycji się zgodzą. Wtedy też łupem inwestorów padły przede wszystkim obligacje dwuletnie, ale popularnością cieszyły się też „czterolatki” i „dziesięciolatki”. Te pierwsze kończyły się właśnie w październiku - dodaje.
Jego zdaniem nie bez znaczenia jest też to, że minęło 6 miesięcy od kwietnia – miesiąca, w którym minister zaliczył rekord wszechczasów sprzedaży obligacji skarbowych. - W ciągu miesiąca sprzedał papiery za ponad 5,4 mld złotych - przypomina Turek. - Wszystko dlatego, że był to ostatni miesiąc, w którym można było kupić papiery o wyższym niż dziś oprocentowaniu. Jeśli ktoś wtedy kupił trzymiesięczne papiery i kontynuował swoją inwestycję w lipcu, to akurat w październiku br. znowu miał okazję kupić za swoje oszczędności papiery nowej emisji. Zarówno lipcowe, jak i październikowe dane pokazują, że Polacy z tej oferty korzystali i to pomimo tego, że minister nie stosuje już ponadstandardowych zachęt – maksymalne dyskonto dla inwestorów, którzy zamieniają stare papiery na nowe wynosi 10 groszy (wartość nominalna pojedynczego papieru to 100 złotych) - dodaje.
Pieniądze płyną szerokim strumieniem na rządowe konta również z tego powodu, że oprocentowanie papierów skarbowych jest często znacznie wyższe niż to, co banki oferują na statystycznej lokacie. Z danych NBP wynika bowiem, że przeciętna roczna lokata otwierana we wrześniu była oprocentowana na zaledwie 0,16% w skali roku.
- I choć z cyklicznego monitoringu HRE najlepszych lokat i rachunków bankowych wynika, że można wciąż znaleźć takie depozyty, które kuszą 2-3% odsetek w skali roku, to niestety są to produkty wybitnie limitowane (na krótki okres, dla nowych klientów, dla ich nowych środków i to najczęściej tylko do kwoty 10-30 tysięcy) - zaznacza Turek.
- Dla porównania nawet najsłabiej oprocentowana obligacja trzymiesięczna kusi 0,5-proc. kuponem, a najlepsza obligacja 12-letnia pozwala w pierwszym roku zarobić 2%, a potem 1,5 pkt. proc. ponad inflację - dodaje.
W październiku najwięcej sprzedawało się papierów trzymiesięcznych. Na nie przypadło prawie 49% sprzedaży. Kolejne 32% kapitału skusiły obligacje czteroletnie, a prawie 14% pieniędzy popłynęło do „dwulatek”.
- Szansę na pokonanie inflacji dają papiery czteroletnie – o ile oczywiście sprawdzą się aktualne prognozy odnośnie ścieżki inflacji, a po okresie prognozy zapanuje w Polsce inflacja na poziomie 2,5% (cel inflacyjny RPP). Jeśli bowiem wzrost cen będzie wyższy, to i zyski z obligacji długoterminowych mogą zostać przekute w realne straty - wylicza ekspert. - Chodzi o to, że co prawda oprocentowanie tych papierów rośnie wraz ze wzrostem inflacji, ale w pewnym momencie nasza dodatkowa marża zysku (np. 1 pkt. proc. w przypadku obligacji dziesięcioletnich) zostanie zjedzona przez opodatkowanie. Trzeba bowiem pamiętać, że Minister Finansów od zysków z obligacji skarbowych też zażąda podatku. Aby zobrazować ten mechanizm musimy posiłkować się przykładem. Załóżmy, że mamy obligacje dziesięcioletnią, w przypadku której właśnie mija pierwszy okres odsetkowy. W drugim wiemy, że oprocentowanie będzie wyższe o 1 pkt. proc. od inflacji. Jeśli ta wyniesie 2%, to nasze oprocentowanie w drugim roku wyniesie 3%. Nawet po odjęciu podatku jest to ponad 2,4%, a więc więcej niż inflacja w poprzednim roku. Jeśli jednak inflacja wyniesie 5%, to nasze oprocentowanie co prawda będzie wysokie (6%), ale po skorygowaniu go o podatek zostanie nam 4,86%, czyli mniej niż inflacja z ostatnich 12 miesięcy. To właśnie opodatkowanie powoduje, że mechanizm indeksacji oprocentowania obligacji ma swoje ograniczenia i nie jest rozwiązaniem idealnym - wylicza.