Trochę współczuję tym, którzy muszą układać budżet. Jest w nim, jak widać, przewidziana duża rezerwa dla wsparcia przedsiębiorców. Ale jest to budżet wyjątkowy. Dane makroekonomiczne wciąż się zmieniają, jest tak dużo zmiennych - mówi w rozmowie z Maciejem Pawlakiem dla portalu filarybiznesu.pl Marcin Roszkowski, prezes Instytutu Jagiellońskiego.
Maciej Pawlak: W podpisanej przez prezydenta Dudę nowelizacji budżetu na ten rok przewidziany deficyt wyniesie niemal 110 mld zł. Dodatkowo z 200 do 500 mld zł został zwiększony obecny rok limit poręczeń i gwarancji udzielanych przez Skarb Państwa. Jak bardzo ten instrument będzie wykorzystywany?
Marcin Roszkowski: W drugiej fali pandemii programy pomocowe rządu skierowane są do niektórych branż, a nie do wszystkich, jak to miało miejsce na wiosnę. Natomiast rząd zwiększeniem tego limitu zabezpiecza większą płynność finansową tak naprawdę nie tylko na koniec obecnego, ale i na przyszły rok, bo przecież nie wiadomo, kiedy ta pandemia się skończy. Te gwarancje stanowią dodatkowe środki. Mogą zadziałać tak, że np. Polski Fundusz Rozwoju dostanie gwarancje rządowe i pod nie wyemituje obligacje, które kupi NBP czy inne podmioty. I tak de facto zostaną stworzone dodatkowe pieniądze publiczne. A zatem gwarancje SP oznaczają dla państwa dodatkowy dług. Dodam, że w przyszłorocznym budżecie został ambitnie wyznaczony 4-proc. poziom wzrostu PKB (przy tegorocznej obniżce PKB o 4,6 proc.). I to założenie zakłada znaczące zwiększenie przychodów w kolejnych miesiącach. Pamiętajmy jednak, że przecież ani rząd, ani nikt inny przecież nie wie, jak będzie faktycznie rozwijała się sytuacja epidemiologiczna, a więc także kryzys gospodarczy i kryzys polityczny. Bo takie trzy kryzysy, które się wzajemnie napędzają, występują w każdym państwie. Trochę współczuję tym, którzy muszą układać budżet. Jest w nim, jak widać, przewidziana duża rezerwa dla wsparcia przedsiębiorców. Ale jest to budżet wyjątkowy. Dane makroekonomiczne wciąż się zmieniają, jest tak dużo zmiennych. To nie jest zwykły budżet.
Rozumiem, że w tej chwili trudno także o określenie realnego scenariusza rozwoju gospodarczego. Czy to będzie czarny scenariusz z powtórką lockdownu z wiosny, czy też gospodarka jakoś da radę przetrwać ten trudny okres?
Problem polega na tym, że istnieje bardzo wiele czynników, które do tej pory nie występowały w takim nasileniu. Zatem trzeba obserwować sytuację na bieżąco. Elementem inicjującym jest pandemia, która przy tym napędza gospodarcze i polityczne elementy recesji. To trzeba obserwować. Jednak tych zmiennych jest po prostu za dużo, by dokładnie wiedzieć, co nas czeka np. za półtora roku, czy za dwa lata.
Wcześniej kilkakrotnie rząd i sam premier Morawiecki zapewniali, że lockdownu nie będzie. Jednak jego elementy, w obrębie kilku branż, już występują.
Takiego lockdownu, jak w marcu i kwietniu pewnie nie będzie. A na pewno nie będzie się tak nazywał, bo wtedy wszyscy przedsiębiorcy będą oczekiwać takiego wsparcia, jakiego rząd udzielił im na wiosnę. Natomiast nie zapominajmy, że lockdown funkcjonuje także poprzez reakcje konsumentów i samego biznesu, który sam także ogranicza swoje określone działania.
Ostatnio na giełdzie mocno zniżkują akcje PZU. Z czego to wynika? Jakie to niesie konsekwencje?
Ubezpieczyciele, w sytuacjach, gdy na rynku występuje tak dużo ryzyk i tak dużo zmiennych na rynku, nie mają łatwego życia. Bo na końcu to oni wypłacają odszkodowania. Tak więc ryzyka, występujące w związku z działalnością ubezpieczeniową materializują się na giełdzie. Myślę więc, że nie dzieje się tu nic dziwnego. Potencjał tego, że ubezpieczyciele niemal w jednym czasie będą musieli wypłacać środki z rozmaitych polis i umów ubezpieczeniowych jest dużo większy w obecnej sytuacji recesyjnej. Myślę więc, że sytuacja PZU na giełdzie nie powinna dziwić.
W tym tygodniu doszło do wzrostu euro do poziomu 4,64 zł, a więc w skali nie widzianej od 11 lat, zwyżkował też dolar. Czy te waluty będą dalej zwyżkowały?
Analiza techniczna wskazuje, że istnieje impuls, by euro wciąż się wzmacniało do złotówki. Myślę, że w następnych tygodniach można się spodziewać, że euro będzie nabierało wartości. Waluta ta zyskuje faktycznie na wartości, a złotówka traci. Myślę, że dzieje się tak wskutek impulsu zamieszania politycznego spowodowanego wybuchem pandemii oraz recesji, która przecież dotyka także nasz kraj.
Czy ewentualne dalsze umacnianie się euro spowoduje, że za tę walutę w najbliższym czasie będziemy płacić nawet 5 zł?
Pamiętajmy, że mamy własną walutę. Jeśli przyjdzie próg „bólu”, to w takiej sytuacji nasz NBP zacznie interweniować. Jednocześnie nasz bank centralny korzysta na zwyżce euro. W końcu fundusze unijne przychodzą do Polski w walucie unijnej. Zatem w razie konieczności interwencji naszego banku centralnego warto wziąć pod uwagę, jakie transze środków unijnych przychodzą do Polski.
Średnie ceny transakcyjne mieszkań - nowych i używanych nie maleją. Czy nie jest to zaskakujące, że pandemia nie wpływa na zmniejszenie popytu, że społeczeństwo nie jest ostrożne w wydawaniu znaczących kwot pieniędzy?
Na rynku pojawiło się dużo pieniędzy. Nie trafiły one równomiernie do wszystkich. Przy tym pieniądze przechowywane na kontach są realnie oprocentowane ujemnymi stopami, a więc odsetki są realnie niższe od poziomu inflacji, jest to więc duży impuls, by tych oszczędności się pozbywać i inwestować: pozbywać się gotówki, przeznaczając ją na kupno czegoś, co nie straci na wartości. A rynek mieszkaniowy jest właśnie takim miejscem. I to powoduje, że ceny mieszkań nie spadają.
Tym bardziej, że wszystko wskazuje na to, że te bliskie obecnie zeru stopy procentowe przetrwają jeszcze długo.
Utrzymają się faktycznie długo na niskim poziomie z tego względu, że waluty naszych głównych partnerów handlowych też mają stopy bliskie zeru, lub są realnie ujemne. Sytuacja jest więc trudna. Generalnie NBP zajmujący się sytuacją złotówki zajmuje się nią analogicznie jak inne banki centralne „swoimi” walutami. A żaden z banków centralnych w obecnej sytuacji nie będzie podwyższał stóp. To dobra wiadomość dla kredytobiorców, bo raty spłacanych przez nich kredytów pozostaną w związku z tym relatywnie niskie.