Covid-19. Krajobraz po bitwie

Pierwsza informacja o nieznanym wirusie z Chin pojawiła się w mediach w 2019 r. Mało kto przejmował się wtedy doniesieniami z dalekiej Azji. Kilka miesięcy później w Europie nie było już osoby, która nie słyszałaby o śmiertelnym wirusie z Wuhan. Trzy lata od tych wydarzeń nadszedł czas, aby podsumować działania europejskich rządów i WHO.

Według szacunków Covid-19 zabił blisko 7 mln ludzi na całym świecie. Dla wielu wciąż żywe są obrazy z włoskiego Bergamo, gdy przez miasto przejeżdżały wojskowe ciężarówki z trumnami. Dziś wirus wciąż jest aktywny, choć nie jest już tak niebezpieczny. To dobry moment, aby przeanalizować strategie walki z wirusem i z jego skutkami podejmowane przez państwa Europy.

Lockdown kontra brak blokad

Wiele krajów, w tym Polska, postanowiło walczyć z wirusem wprowadzając szereg obostrzeń i ograniczeń w funkcjonowaniu społeczeństwa. Zamykano przedsiębiorstwa, zakłady pracy i szkoły, apelowano o niewychodzenie z domu. Jednocześnie z budżetu państwa przeznaczono ogromne pieniądze na złagodzenie gospodarczych szkód, które wywołał lockdown.

Inną strategię przyjęli Szwedzi, którzy nie wprowadzili żadnych poważnych blokad, skupili się za to na informowaniu obywateli o zagrożeniu i konsekwencjach. Wypowiedź szwedzkiego epidemiologa, Andersa Tegnella, który stwierdził na początku pandemii, że ludzie muszą nauczyć się żyć z covidem, i że żaden lockdown nie zatrzyma wirusa, wywołała oburzenie na całym świecie. Europejska opinia publiczna oskarżyła Szwedów, że władze podpisały wyrok na własnych obywateli.

Po trzech latach w badaniu przygotowanym przez Instytut Cato, amerykański think tank, czytamy, że wskaźnik zgonów w czasie pandemii w Szwecji był najniższy w Europie. Autor badania, Johan Norberg, wskazuje też szwedzcy uczniowie szkół podstawowych nie ponieśli żadnych strat w nauce podczas pandemii w przeciwieństwie do uczniów z sąsiednich krajów.
Najbardziej rygorystycznie do walki z wirusem podeszli Chińczycy i to oni najdłużej zmagali się z wirusem.

Chaos w WHO

Wszystkie decyzje związane z lockdownem były podejmowane przez lokalnych polityków. I choć europejscy przywódcy mieli wsparcie krajowych epidemiologów, to wszyscy działali według zaleceń Światowej Organizacji Zdrowia (WHO). Czas pokazał jednak, że organizacja działała w chaosie. Do dziś nie wiadomo czy maski, do których noszenia byliśmy zmuszeni, skutecznie blokowały transmisje wirusa. Podobnie, jeśli chodzi o szczepionki. Zakładano, że zaszczepieni chronią innych, dlatego niezaszczepieni mieli nie korzystać z restauracji czy innych miejsc publicznych. Wielu, którzy obawiali się wykluczenia, musieli się więc zaszczepić.

To nie były pierwsze błędy popełnione przez WHO. W mediach znajdziemy wiele przykładów złych decyzji, m.in. dotyczących walki z wirusem Ebola i świńską grypą. W tle pojawiają się też skandale finansowe. Autorytet organizacji został wystawiony na próbę w 2019 r., gdy WHO uznała za dopuszczalne metody leczenia z pomocą chińskiej medycyny naturalnej, nie zważając na konsensus naukowy, czyli powszechnej opinii opartej na badaniach naukowych. Nie osłabiło to jednak wpływu WHO na światową opinie publiczną.

W ostatnim czasie WHO podjęła też kontrowersyjne stanowisko, w którym opowiada się przeciw tzw. alternatywnym wyrobom tytoniowym, które w założeniu mają pomagać palaczom rzucić tradycyjne papierowy. Organizacja zrobiła to na przekór sobie i własnemu badaniu, w którym czytamy m.in. że nowe wyroby tytoniowe, które są mniej toksyczne lub mniej uzależniające, mogłyby stanowić element kompleksowego podejścia do ograniczania zgonów i chorób związanych z paleniem, szczególnie wśród użytkowników tytoniu, którzy nie chcą lub nie potrafią zerwać z uzależnieniem od tytoniu.

W tym miejscu warto zwrócić uwagę jak sytuacja z paleniem wygląda we wspomnianej już Szwecji. W tym kraju pali tylko 5 proc. dorosłych, podczas gdy średnia europejska wynosi 20 proc. (w Polsce jest to 28,8 proc. - dane Polskiej Akademii Nauk). 

E-papieros – szkodzi czy pomaga?

Co ciekawe, gdy w latach 90. Szwedzi przystępowali do UE, wynegocjowali zniesienie zakazu reklamy bezdymnych produktów tytoniowych, takich jak np. sproszkowany tytoń. W tym miejscu trzeba dodać, że wskaźnik umieralności i zachorowań na raka jest niższy niż średnia europejska, odpowiednio o 38 proc. i 41 proc. Decyzje o zniesieniu zakazu reklamy, można potraktować podobnie jak brak lockdownu w czasie pandemii. Wtedy też wytykali Szwedów palcami.

Innym pozytywnym przykładem jest Wlk. Brytania. Lekarze na wyspach mają już możliwość przepisywania tzw. e-papierosów osobom w nałogu, które próbują rzucić palenie. Tym bardziej dziwi, że WHO, i to przy wsparciu Komisji Europejskiej, nadal nie widzi różnicy pomiędzy tradycyjnym, wysoko szkodliwym paleniem, a mniej szkodliwych alternatywach.
Autorytet WHO ucierpiał szczególnie w czasie pandemii Covid-19. Maseczki i paszporty covidowe, które do tej pory nie mają naukowego uzasadnienia, a teraz zakaz dla alternatywnych wyrobów tytoniowych, i to przekór własnym badaniom, oznacza, że organizacja musi przejść introspekcję.

Nikt nie zarzuca WHO, że działacze, urzędnicy czy w końcu lekarze i naukowcy zrzeszeni w organizacji nie chcą dobrze. Być może jednak powinni większą uwagę skupić na ludziach i korzystać z doświadczeń innych państw, które odważyły się pójść własną drogą.

Podczas listopadowej konferencji COP 10 w Panamie, WHO ma przedstawić nowe decyzje w sprawie ograniczeń używania tytoniu. Złym prognostykiem jest fakt, że Komisja Europejska, która ściśle współpracuje z WHO, daje państwom członkowskim tylko 10 dni na ewentualny sprzeciw.

Źródło

Skomentuj artykuł: