We Francji trwają prace nad ustawą, która ma ograniczyć rozwój tak zwanej „fast fashion”, czyli szybkiej mody. Eksperci z branży i działacze ekologiczni są zadowoleni, choć niektórzy podważają ich argumenty.
Kiedyś w roku były tylko dwa sezony modowe: wiosna-lato oraz jesień-zima. Dziś większość domów modowych wprowadza nowe kolekcje co tydzień. Niby jest to atrakcyjne dla klientów oraz producentów, jeśli jednak przyjrzeć się szczegółom tego systemu to okazuje się że jednak nie do końca.
Strategię „fast fashion” lansują przede wszystkim ci producenci, którzy nastawieni są na masowego odbiorcę. Szybko zmieniające się kolekcje mają więc za zadanie niejako wytworzenie w nich przekonania, że ubierają się modnie za stosunkowo niewielkie pieniądze.
Niestety traci na tym jakość wytwarzanych produktów, które nierzadko trzeba zastępować po kilku tygodniach czy miesiącach. Producenci jednak zgodzili się na to, gdyż sprzedaż utrzymuje się niemal przez cały rok na wysokim poziomie. Nie byłoby być może w tym nic złego, gdyby nie to, że zdecydowana większość wytworzonych ubrań wykonywana jest z materiałów sztucznych, których tak łatwo nie można zniszczyć czy przetworzyć. Poza tym szybka produkcja masowa sprawia, że wytwórcy tych ubrań przenoszą swe zakłady tam gdzie tania jest siła robocza, a więc najczęściej do krajów azjatyckich. Powoduje to silne ograniczenia w działaniu lokalnych i miejscowych producentów ubrań, którzy są zmuszani do zamykania interesu. Niewątpliwie na producentów działa też silna presja finansowa oraz chęć większego zysku.
Dlatego też uporządkowaniem tej kwestii zajął się kraj, który dużą wagę przywiązuje do mody, czyli Francja. Co do tej sprawy panuje wyjątkowa zgoda we francuskim Zgromadzeniu Narodowym. Nowe zasady mogłyby wejść w życie w ciągu najbliższych kilku miesięcy. Jednak zarówno eksperci od mody, jak i działacze na rzecz ochrony środowiska już się cieszą na myśl o tej ustawie.
Nowe zasady mają dotyczyć tych producentów, którzy codziennie wprowadzają na rynek więcej produktów niż ustalony próg. Jego wartość zostanie określona później w drodze rozporządzenia. Ustawa dotknie przede wszystkim gigantów fast fashion, takich jak założona w 2008 roku w Kantonie w Chinach spółka Shein, która kilka lat temu przeniosła się do Singapuru, czy istniejąca od dwóch lat internetowa platforma handlowa Temu z USA, która należy do chińskiej spółki PDD Holdings z siedzibą w Szanghaju.
Dzięki nowemu systemowi ekopunktów źle oceniane firmy będą płacić ekstra daninę, na początek w wysokości do pięciu euro od sprzedawanego artykułu, a od 2030 roku do dziesięciu euro. Od 2025 roku zakazana będzie również reklama przedsiębiorstw fast fashion lub ich produktów.
Gildas Minvielle, dyrektor „ekonomicznego punktu obserwacyjnego” w paryskiej szkole mody Institut Français de la Mode, uważa, że dopiero okaże się, czy metoda rządu jest właściwa. „Z prawnego punktu widzenia jest to obszar nieznany. Trzeba obserwować, co będzie funkcjonować” – mówi DW. „W każdym razie konsumenci powinni być świadomi niszczycielskiego wpływu fast fashion na środowisko” – podkreśla.