Maersk ominie polskie porty. Soroczyński: Duńczycy mogli nieco przeszarżować

Można się zastanawiać, czy Duńczycy z Maersk nieco nie przeszarżowali. Prawdopodobnie jest to związane z tym, że jeśli budowany jest port kontenerowy w Świnoujściu czy w Gdańsku, bo do Amsterdamu czy Rotterdamu jest daleko, to może się okazać, że właściciele portów w Niemczech, a być może też duńskich, poszli na układ z Maersk, że ktoś nacisnął na tę firmę mniej czy bardziej oficjalnie, by statki płynące z Azji do Europy rozładowywane były w portach niemieckich i nie docierały już do polskich. Mam jednak nadzieję, że spotka się to z mocną odpowiedzią przedsiębiorców, którzy po prostu wybiorą innego przewoźnika niż Maersk dla transportu ich towarów. I tak powinno być, bo chyba Duńczykom się w głowach poprzewracało - powiedział w rozmowie z Maciejem Pawlakiem dla portalu filarybiznesu.pl Piotr Soroczyński, główny ekonomista Krajowej Izby Gospodarczej.

Maciej Pawlak: Ursula von der Leyen, szefowa Komisji Europejskiej, zapowiedziała, że w przyszłym tygodniu komisarze unijni podejmą decyzję uwalniającą do 137 mld euro dla Polski z Funduszu Spójności i Funduszu Odbudowy. Jak ta decyzja wpłynie na polską gospodarkę?

Piotr Soroczyński: Mam wrażenie, że faktycznie chodzi tu nie tylko o fundusze z KPO. Bo przecież całkiem niedawno jeszcze nam grożono, że jak będziemy „nieładni i niegrzeczni” to zetną nam część środków z Funduszu Spójności. A przecież do tej pory to z tego źródła płynęło największe finansowanie. Bo zwykle KPO i kwoty, które miały stąd popłynąć do Polski, kojarzone były z jednorazowym strumieniem środków, ale przecież mają one nam wystarczyć na 4-5 lat. Zaś środki z Funduszu Spójności realizowane są przez wszystkie 7 lat ostatniej unijnej perspektywy finansowej. Zatem to dobrze, że nie jesteśmy już straszeni, że nie otrzymamy tych funduszy. To są przecież wszystko pokaźne kwoty. Proszę zauważyć, że cała polska gospodarka co roku inwestuje w granicach stu kilkadziesiąt mld euro - oczywiście mowa tu o wszystkich możliwych potencjalnie inwestycjach. Kwota, o której mówiła szefowa KE, rozłożona perspektywicznie na 4-7 lat jest więc znacząca. Z drugiej strony wkalkulowaliśmy już sporo tych środków, zwłaszcza z Funduszu Spójności, z założeniem, że mamy je obiecane i możemy liczyć na ich otrzymanie. Przecież dopiero stosunkowo niedawno pojawiła się nowa narracja ze strony UE, że gdy będziemy się sprawować nie tak, jak chciałaby tego Komisja Europejska, to tych środków nie dostaniemy. Zatem w większości scenariuszy makroekonomicznych, te środki z Funduszu Spójności raczej były liczone, tak, jak byśmy je już otrzymali - w większej części dotyczyły inwestycji na poziomie lokalnym niż centralnym. W każdym razie, ich znacząca większość była rozdysponowana i rozliczana już na poziomie województw. Tak więc zapowiedzi ze strony Ursuli von der Leyen to ważne deklaracje, bo też i chodzi o istotne kwoty. Możemy sobie oczywiście zadawać pytanie, dlaczego do tej pory było to blokowane, a teraz się nagle okazało, że gdy prawie nic się nie zmieniło, wszystkie środki unijne stały się dostępne. Tak czy inaczej, warto też pamiętać, że te środki z KPO i z funduszy strukturalnych, są profilowane w poszczególnych kierunkach.

To znaczy?

To nie jest tak, że są to pieniądze do dowolnego wydania. Stanowią filar i podparcie gospodarczej polityki unijnej. Są one przeznaczane na cele konkretne, w tym zwłaszcza na cele związane z szeroko rozumianą dekarbonizacją gospodarki.

Sprzedaż detaliczna liczona w cenach stałych w styczniu 2024 była o 3,0% wyższa niż przed rokiem (w porównaniu z grudniem 2023 r. notowano spadek sprzedaży detalicznej o 19,5%) – poinformował GUS. Przy czym ekonomiści spodziewali się średnio wzrostu sprzedaży tylko o 1,4% rdr. Czy to jednorazowy taki wzrost konsumpcji, czy zapowiedź dłuższej tendencji? 

Już od dłuższego czasu, co najmniej od połowy ubiegłego roku, oczekiwaliśmy na to, że nasi konsumenci się „ockną”. Bo jeszcze w marcu 2023 r. poprawiła się sytuacja finansowa świadczeniobiorców, bo wówczas nastąpiła waloryzacja emerytur i rent. A od mniej więcej połowy ub.r. pracownicy doświadczali już wzrostów płac formalnie wyższych od poziomu inflacji. W związku z tym, ekonomiści oczekiwali, że powinno się to przełożyć na rynek detaliczny. I pomału się faktycznie przekładało, ale w sposób spóźniony i niepełny. Potem w październiku pojawiła się kolejna „jaskółka nadziei”, ale wzrost konsumpcji wciąż nie następował. Wobec tego dane ze stycznia świadczą o tym, że może wreszcie następuje dłuższy trend rosnącej konsumpcji - pewnie dane za luty okażą się w związku z tym jeszcze lepsze. Zaś od marca i w kolejnych miesiącach pewnie będziemy mogli liczyć na jej dalsze stabilne wzrosty. A więc dane za styczeń pokazują spóźniona reakcję na poprawę zasobów finansowych gospodarstw domowych. I myślę, że nie jednorazową, ale trwałą.

Jedną z przyczyn styczniowego wzrostu sprzedaży detalicznej był ponad 20-proc. wzrost sprzedaży samochodów. Dlaczego Polacy zaczęli kupować akurat samochody, skoro np. w Warszawie władze zdają się robić wszystko, by ruch samochodowy ograniczać? 

Cała branża automotive „ocknęła się” w połowie ubiegłego roku i zaczęła więcej produkować. Więc te większe niż w ubiegłym roku zakupy aut w styczniu tylko to potwierdziły. Ale pamiętajmy także, iż część firm, zwłaszcza z sektora MŚP, zaczęła bardziej inwestować. Przypuszczam, że część sprzedanych właśnie w styczniu nowych samochodów osobowych może stanowić inwestycje tych naszych mniejszych firm, w tym jednoosobowych działalności gospodarczych (JDG). Pula nowych samochodów w sprzedaży nie jest co prawda specjalnie duża, bo przecież Polacy wcale nie kupują zbyt dużo nowych aut. Jeśli zatem dochodzi do sprzedaży takich samochodów, chodzi zapewne przede wszystkim o pojazdy na potrzeby firm i wykorzystywane w ramach ich działalności, a więc zaliczane do firmowej floty samochodowej. Przy tym takie pojazdy nie znajdują się w sprzedaży detalicznej, bo ich zakup jest rozliczany na innych zasadach. Wobec tego myślę, że oprócz sprzedanych w styczniu pojazdów na potrzeby firmowych flot samochodowych, pozostałe sprzedane wówczas auta przypadają po części na osoby prywatne, a także na wspomniane JDG. Może się więc okazać, że ta zwiększona sprzedaż aut w styczniu to ruch związany z przyspieszeniem inwestycji w firmach. Ale pamiętajmy przy tym, że sprzedawcy aut starali się pobudzić potencjalnych klientów do zwiększenia sprzedaży oferowanych pojazdów. Pojawiły się wyprzedzające informacje o promocyjnych cenach samochodów z obecnego rocznika, mimo, że nie sprzedano jeszcze wszystkich z 2023 r. To zapewne także pomogło zwiększyć styczniową sprzedaż aut.

Jeden z największych morskich przewoźników świata – Maersk ogłosił plan zmian swoich głównych tras przewozowych z portów azjatyckich do Europy. Od 2025 r. frachtowce tego duńskiego przewoźnika będą kończyć swoje kursy w największych portach Morza Północnego, takich jak Bremerhaven, Felixstowe, Rotterdam czy Hamburg. Tym samym nie będą docierać do polskich portów. Jak bardzo mogą one stracić na decyzji Maersk?

Przewoźnik ten to bardzo duży i poważny gracz na rynku przewozów morskich. Nie ma co lekceważyć jego znaczenia. Z drugiej strony to nie jedyny poważny gracz na tym rynku. Można się zastanawiać, czy Duńczycy nieco nie przeszarżowali. Prawdopodobnie jest to związane z tym, że jeśli budowany jest port kontenerowy w Świnoujściu czy w Gdańsku, bo do Amsterdamu czy Rotterdamu jest daleko, to może się okazać, że właściciele portów w Niemczech, a być może też duńskich, poszli na układ z Maersk, że ktoś nacisnął na tę firmę mniej czy bardziej oficjalnie, by statki płynące z Azji do Europy rozładowywane były w portach niemieckich i nie docierały już do polskich. Mam jednak nadzieję, że spotka się to z mocną odpowiedzią przedsiębiorców, którzy po prostu wybiorą innego przewoźnika niż Maersk dla transportu ich towarów. I tak powinno być, bo chyba Duńczykom się w głowach poprzewracało. Zresztą weszli oni wcześniej w zatarg z naszymi przedsiębiorcami, bo na linii z Polski do USA przewóz kontenerów podrożał ostatnio ośmiokrotnie. A nasi przedsiębiorcy zaczęli się zastanawiać czy w ogóle eksportować towary produkowane u nas do USA czy też produkować je bezpośrednio za oceanem. Widać, że ta duńska firma celuje w takich sprawach.

Produkcja budowlano–montażowa (w cenach stałych) zrealizowana na terenie kraju przez przedsiębiorstwa budowlane o liczbie pracujących powyżej 9 osób w styczniu br. była niższa o 6,1% w porównaniu z analogicznym okresem ub. roku (przed rokiem wzrost o 2,0%) i niższa aż o 63,2% w stosunku do grudnia 2023 roku. Co mogło zaważyć na aż tak dużym spadku w sektorze budowlanym?

Bardzo głęboki spadek produkcji budowlanej między grudniem a styczniem jest naturalny. Zazwyczaj wynosi co najmniej 50-kilka procent. Po pierwsze grudzień to końcówka roku, kiedy wszystkie firmy chcą wówczas dokonać zafakturowania swojej całorocznej działalności. Natomiast w rozpoczynającym nowy rok styczniu faktur do rozliczenia jest znacznie mniej. Będzie ich więcej na koniec kolejnych kwartałów: w marcu, czerwcu czy we wrześniu, ale jednak mniej niż w grudniu. A ponadto części prac budowlanych nie da się realizować zimową porą. A więc, ze względu na warunki meteorologiczne, zawsze wyniki tej branży ze stycznia i lutego są dużo niższe niż w kolejnych miesiącach, począwszy od marca. 
 

Źródło

Skomentuj artykuł: