Inflacja i ceny żywności - KIEDY możemy oczekiwać zmian na lepsze

Jeśli tylko nie dojdzie do jakiegoś armagedonu, czyli o ile nie okaże się nagle, że ropa wróci do jakichś 100-110 dol/baryłkę, a przy tym zatrzyma się recesja złotego, nie będzie też nagłych wzrostów cen surowców, to wówczas jesteśmy w stanie zejść w połowie 2023 roku do jednocyfrowego poziomu inflacji, która będzie dalej spadać - mówi portalowi FilaryBiznesu.pl Aleksandra Świątkowska, ekonomista Banku Ochrony Środowiska SA.

Inflacja według szybkiego szacunku GUS we wrześniu br. w porównaniu z wrześniem ub.r. wyniosła 17,2%, a w stosunku do sierpnia była wyższa o 1,6%. Od marca zaczęła być dwucyfrowa i wciąż rośnie z miesiąca na miesiąc. Kiedy inflacja wróci do poziomu jednocyfrowego?

Jej jednocyfrowy poziom jest osiągalny najwcześniej w połowie przyszłego roku. Przy czym paliwa do prywatnych środków transportu faktycznie już staniały. W stosunku do sierpnia - o 2,1 pkt. procentowych. A przecież były jednym z głównych czynników - obok cen nośników energii - najbardziej wpływających na wzrost inflacji. Ten wskaźnik wzrostu - w porównaniu z wrześniem ub.r. - pozostaje jednak wciąż bardzo wysoki (18,3%), ale i tak obniżył się bardzo mocno, bo jeszcze kilka miesięcy temu mieliśmy ok. 40% rok do roku. 

Dlaczego?

Spadek cen ropy robi swoje, widzimy to chociażby na stacjach paliw. Jeżeli ropa nie wzrośnie bardzo mocno, to ta dynamika będzie dalej spadać. Nośniki energii to był faktycznie jeden z głównych czynników wzrostu inflacji w sierpniu i wrześniu, także podwyżka cen węgla przez PGG bardzo zaważyła. Wiemy już, że energia elektryczna u nas nie podrożeje, o ile większość gospodarstw domowych zmieści się w limicie zużycia do 2 tys. kWh. Wobec tego wpływ tego dotychczasowego czynnika wzrostu inflacji nie powinien być bardzo duży. Teraz czekamy, jakie będą analogiczne rozwiązania zaproponowane przez rząd co do cen gazu. Wiemy o wprowadzonym ustawą programie dodatek dla podmiotów wrażliwych (m.in. dla gospodarstw domowych, szpitali, szkół itd.). Dodatek ma wynieść 40 proc. różnicy między zakładanymi średnimi rocznymi kosztami zakupu paliwa wykorzystywanego na potrzeby ogrzewania, kupionego w 2022 r., a uśrednionymi kosztami zakupu z ostatnich dwóch lat. 

Zatem jeżeli faktycznie ceny nośników energii nie wzrosną dzięki tym rozwiązaniom tak mocno jak się obawialiśmy, to także wskaźnik cen nośników energii przestanie aż tyle co do tej pory dokładać się do ostatecznego poziomu inflacji. A jeśli chodzi o ceny surowców, to widzimy ich spadki. W dłuższym horyzoncie nie zakładamy, że utrzyma się dotychczasowe wysokie tempo wzrostu ich cen. 

A co dalej z inflacją bazową (z wyłączeniem cen energii, paliw i żywności)?

Ona lekko się uspokoiła w wakacje, ale przyspieszyła w sierpniu i wrześniu. Pewnie będziemy dłużej czekać na spadek inflacji bazowej. Jednak wydaje się nam, że przy spowalniającej gospodarce, pomimo wysokich kosztów produkcji ten wskaźnik będzie się zmniejszał. Efekt makroekonomiczny w przyszłym roku powinien ograniczać inflację, bo póki co wynagrodzenia są wysokie, ale ostatnie miesiące pokazują, że one się stabilizują, zatem nie doganiają tempa wciąż rosnącej inflacji. To pewnie będzie długo trwało, ale wciąż uważam, że szansa na ograniczanie wzrostów inflacji będzie rosła wraz z wygasającym popytem, ale to jeszcze przed nami. Musimy jeszcze uwzględnić fakt, że w drugim kwartale br. doszedł jeszcze wątek migrantów z Ukrainy. To oznaczało dodatkowy popyt. Nagle pojawiły się osoby, które przywiozły pieniądze oraz mają wypłacane świadczenia społeczne. W naszej ocenie w kolejnych te wszystkie efekty jednak wygasną i inflacja bazowa zacznie w końcu spadać. Ponadto musimy uwzględnić fakt, że od marca wchodzimy w bardzo wysokie bazy odniesienia - wskutek porównań z kiepskimi danymi za pandemiczną wiosnę 2021 r. Więc jeśli tylko nie dojdzie do jakiegoś armagedonu, czyli o ile nie okaże się nagle, że ropa wróci do jakichś 100-110 dol/baryłkę, a przy tym zatrzyma się recesja złotego, nie będzie też nagłych wzrostów cen surowców, to wówczas jesteśmy w stanie zejść w połowie 2023 roku do jednocyfrowego poziomu inflacji, która będzie dalej spadać. 

A kiedy nastąpi powrót do inflacji w granicach tzw. celu inflacyjnego RPP (maks. do 3,5%)?

Niestety koszty produkcji i handlu jeszcze długo będą przerzucane na konsumentów, więc trudno będzie powrócić do normalnych poziomów inflacji, w granicach 3% rocznie. Pamiętajmy także, iż w 2023 r. nastąpi, ze względu na organizowane wówczas podwójne wybory, wstrzymanie jakichś dużych podwyżek różnych cen administrowanych, ale w 2024 już nie. Trudno jest zakładać, że jeszcze w 2024 r. ceny energii pozostaną wciąż zamrożone. 

GUS szacuje się, że zbiory zbóż w tym roku ogółem będą o ok. 4% większe od ubiegłorocznych i wyniosą ok. 36,0 mln t. Większe zbiory - także owoców i warzyw. Mniejsze niż w ub.r. będą zbiory ziemniaków i buraków cukrowych. Czy przełoży się to znacząco na ewentualny spadek/wzrost inflacji?

Sama ta informacja nie ma aż tak dużego znaczenia, bo jesteśmy bardzo mocno powiązani z rynkiem globalnym, a w skali globalnej nie będzie wyższej podaży surowców żywnościowych, co spowodowałoby obniżenie ich cen. Jeśli chodzi o sytuację na Ukrainie, to na szczęście nie okazała się tak dramatyczna, jak jeszcze się nie tak dawno temu obawialiśmy. Albowiem ruszył w końcu handel zbożem z tego kraju, choć sytuacja wciąż jest tam niepewna ze względu na wojnę.

Obecnie dostrzegany jest brak obsiewów. Nie wiadomo też, co się wydarzy w przyszłym roku, jeżeli duża część Ukrainy będzie okupowana. Nie sądzę, żeby zbiory w Polsce to zrekompensowały. Co do wpływu produkcji surowców żywnościowych na ewentualny spadek inflacji jest jednak po temu przestrzeń.

Skąd to wiadomo?

Bo np. ceny zbóż, biorąc pod uwagę wskaźniki ONZ-owskiej FAO, obniżyły się do poziomu sprzed wojny na Ukrainie. Jednakże nie nastąpił jakiś spektakularnie duży spadek. A jednocześnie globalny popyt wzrósł, biorąc pod uwagę sytuację na Ukrainie, a także to, co się dzieje w rejonie Pacyfiku. Albowiem według prognoz to będzie słabszy rok w tym właśnie rejonie w zakresie zbiorów zbóż. W rezultacie trudno oczekiwać jakiegoś wyraźnego spadku cen żywności, a do tego musimy wziąć pod uwagę aspekt kosztowy - nawozów i ziarna przeciętny klient nie kupuje, tylko chleb i bułki, a ceny energii w piekarniach ważą bardzo dużo. Z naszego punktu widzenia zatem informacja o dobrych zbiorach zbóż w Polsce nie zmieni zbytnio cen żywności, do tego bardzo potrzebujemy niższych cen energii. 

Według GUS liczba pracujących w Polsce według stanu na 30 czerwca br. wyniosła 9761,0 tys. osób. W stosunku do 30 czerwca ub.r. wrosła więc o 1,6%. Czy ewentualne dalsze żądania wzrostu płac przez pracowników spowodują, że inflacja jeszcze długo nie będzie się wyraźnie zmniejszać?

Sytuacja na rynku pracy jest solidna i o ile firmy jakoś w miarę przejdą obecne trudne miesiące, to nie powinno być jakichś gremialnych zwolnień. Pamiętajmy, że jeszcze do niedawna firmy narzekały na brak pracowników i mają to w pamięci oraz pamiętają co działo się po pandemii, jak trudno czasami było pracowników pozyskać, i ile trzeba było im zapłacić. Ponadto w dalszych prognozach nic nie wskazuje na to, by zatrudnienie miało się zmniejsza. A skoro do tego bezrobocie prawdopodobnie wzrośnie nieznacznie, to w tych warunkach nie będzie gwałtownego ograniczenia konsumpcji. Bezrobocie jest czynnikiem, który może drastycznie ograniczyć konsumpcję, ale jednocześnie jeśli zakładamy, że popyt na pracę będzie dostosowany i pracownicy nie będą zwalniani, to potencjał do generowania wyższych wynagrodzeń będzie stopniowo słabł, choć proces ten będzie przebiegał stopniowo. Widzimy w badaniach NBP, że popyt na pracę trochę słabnie, zatrudnienie z miesiąca na miesiąc nie rośnie, a tam gdzie rośnie, to w branżach takich jak motoryzacyjna, gdzie są ciągle problemy związane z globalnymi łańcuchami dostaw. Presja płacowa powinna więc słabnąć, choć płace nie zejdą na niskie poziomy, rolę grają tu dwa efekty. Demograficzny - ograniczona podaż pracy i cykliczny - powtarzających się spadków i wzrostów koniunktury. Wciąż więc będzie oddziaływał czynnik demograficzny, ale powinien słabnąć, a jednocześnie dojdzie negatywny efekt cykliczny.

Liczba turystów korzystających z miejsc noclegowych w naszym kraju wg danych GUS w lipcu 2022 r. wyniosła ogółem 4 018 542 osób. W porównaniu z lipcem ub.r. było ich więcej (wtedy 3 592 764 osób), ale – porównaniu z lipcem 2019, a więc okresem sprzed pandemii - to wciąż dużo mniej (wówczas 13 231 640). Kiedy sytuacja w branży turystycznej wróci do stanu sprzed pandemii?

Myślę że swoje robią wątki geopolityczne, cały region Europy środkowo-wschodniej w związku z wojną na Ukrainie nie jest postrzegany na świecie za całkiem bezpieczny. Zatem część potencjalnych turystów zagranicznych woli nasz kraj omijać. Z drugiej strony my sami zaczęliśmy wyjeżdżać w celach turystycznych do Europy, ale chyba na całym naszym kontynencie jeszcze nie ruszyło to pełną parą. Ponadto nie wiem, czy turystyka biznesowa - wyjazdy na rozmaite konferencje czy fora gospodarcze - wróci do poziomu sprzed pandemii. To się zapewne z czasem poprawi, ale stosowanie kanałów elektronicznych do organizacji tego typu imprez pewnie w dużej mierze trwale zastąpi takie imprezy na żywo. Zatem po pierwsze odwiedzalność rejonów atrakcyjnych turystycznie wciąż jeszcze w pełni nie ruszyła. Po drugie mamy do czynienia z wątkiem geopolitycznym (graniczymy z krajem objętym wojną), a po trzecie na powrót do sytuacji sprzed pandemii w branży turystycznej negatywnie wpływają relatywnie trwałe dostosowania w obszarze turystyki biznesowej, wynikające jeszcze z obostrzeń covidowych.

Źródło

Skomentuj artykuł: