Zamrożenie branż podczas pandemii, globalny kryzys, zawirowania z płatnościami – to stwarzało ryzyko, że przedsiębiorstwa będą miały poważne problemy z funkcjonowaniem na rynku. Tymczasem w ubiegłym roku wpłynęło znacznie mniej wniosków o upadłość firm. Zdecydowanie inaczej sytuacja wygląda w przypadku jednoosobowych działalności gospodarczych.
Gdy skumulowały się rozmaite czynniki, które przeszkadzały przedsiębiorcom w prowadzeniu firm, a było ich wiele - istniało realne zagrożenie, że wiele z nich może zbankrutować. Oczywiście, najbardziej dolegliwe było całkowite zamrożenie na długie tygodnie całych branż (np. gastronomii) lub istotne ograniczenie działalności wskutek pandemii koronawirusa. Brak klientów to brak dochodów, a w konsekwencji trudność z regulowaniem zobowiązań.
Jak niedawno podała PAP: „według badania Instytutu Keralla Research dla Rejestru Dłużników BIG InfoMonitor, 68 proc. firm MŚP twierdzi, że doświadczało w zeszłym roku opóźnień płatności o ponad 60 dni, a 25 proc. zostało z fakturami, za które nie uda się im już uzyskać zapłaty. Najczęściej oferowanie usług i towarów za darmo zdarza się w transporcie i handlu”.
I jak można się było spodziewać - większość dłużników twierdziło, że ich kłopoty finansowe są skutkiem obostrzeń wprowadzonych po pojawieniu się Covid-19.
Tymczasem czarne scenariusze zapowiadające, że firmy będą niemalże hurtowo bankrutowały – się nie sprawdziły. Oczywiście, dochodziło do upadłości, ale nie w takiej skali, jak prognozowano.
Z danych sądów rejonowych, które przedstawił serwis MondayNews, możemy się dowiedzieć, iż w 2021 roku wpłynęło niespełna 4 tys. wniosków o ogłoszenie upadłości firm. W 2020 roku takich przypadków stwierdzono ponad 4,8 tys. To oznacza spadek o 18% mniej!
Jakie są tego przyczyny? Eksperci cytowani przez MondayNews są dość zgodni w ocenie sytuacji.
„W mojej opinii, odnotowany spadek nie ma znaczącego związku ze wzrostem gospodarczym, jaki nastąpił wskutek zluzowania obostrzeń pandemicznych. Mniejsza liczba wniosków o ogłoszenie upadłości podyktowana jest ekonomicznym uzasadnieniem wyboru ścieżki oddłużenia”
Według Piotra Bijańskiego, prezesa sieci kancelarii Twój Prawnik 24, upadłość gospodarcza jest coraz rzadziej wybieranym rozwiązaniem. Ustępuje bowiem miejsca restrukturyzacji, która w wielu przypadkach jest bardziej korzystna. Firmy ogłaszające upadłość to zazwyczaj te, które nie mają dużych szans na to, aby ponownie zacząć przynosić zyski oraz się rozwijać.
Jak kwestia upadłości firm wygląda w poszczególnych regionach Polski? Oczywiście, najwięcej wniosków odnotowano w Warszawie (526), a na dalszych miejscach są pozostałe duże miasta: Kraków – 169, Poznań – 140, Katowice – 122 i Gdańsk – 106. Natomiast na końcu listy jest Elbląg – 7, Piotrków Trybunalski – 13, Radom, Jelenia Góra i Gorzów Wielkopolski – po 14.
Prawnicy studzą jednak nadmierny optymizm, bo uważają, że w obecnym roku może przybyć wniosków o upadłość. I to znacznie. Zwłaszcza działających w branży rolniczej i transportowej.
Zdecydowanie inaczej sytuacja wygląda w przypadku jednoosobowych działalności gospodarczych (JDG). Z informacji przekazanych przez Ministerstwo Rozwoju i Technologii wynika, że w zeszłym roku do rejestru CEIDG wpłynęło 173 tysiące wniosków o likwidację JDG.
Co ważne - było ich aż o 22% więcej niż w roku poprzednim. O ile ten skok jest mocno zaskakujący, to pamiętać należy, że w poprzednich latach liczby były zbliżonym poziomie: 183,8 tys. – 2016 roku, 177,6 tys. – 2017 rok, 171,6 tys. – 2018 rok, 168,5 tys. – 2019 rok).
Skąd jednak taka duża różnica w dwóch minionych latach?
„Tak duży wzrost wniosków dotyczących likwidacji JDG jest spowodowany gwałtownie pogarszającą się sytuacją gospodarczą. Wielu przedsiębiorców zdecydowało się zamknąć swoją firmę z powodu dynamicznie rosnących kosztów prowadzenia działalności, które nie przełożyły się na wzrost przychodów”
Serwis MondayNews przeanalizował dane dotyczące JDG:
„zdecydowanie najwięcej wniosków dot. likwidacji działalności gospodarczej było w grudniu – ponad 24 tys. We wcześniejszych miesiącach ub.r. notowano ich średnio 13,5 tys. Najmniej złożono ich w lipcu – 12,2 tys. Z kolei największy wpływ był w styczniu, tj. 16,4 tys. W 2020 roku również największa liczba wniosków padła w styczniu. Była jednak wyższa niż dokładnie rok później, bo przekroczyła 21,7 tys. Natomiast najmniejsza liczba takich dokumentów wpłynęła do CEIDG w kwietniu – 6,6 tys”.
Jak twierdzi ekonomista Marek Zuber: „duża liczba wniosków na początku 2020 roku to z kolei efekt hamowania gospodarki. Później wygasiły go tarcze antykryzysowe. Z kolei koniec 2021 roku oznaczał z jednej strony wzmożony wzrost kosztów prowadzenia działalności, np. gazu, a z drugiej – mniejsze od oczekiwanych obroty wielu branż. Wśród nich można wymienić chociażby handel. W dodatku atak pandemii dał się we znaki wielu obszarom gospodarki, m.in. gastronomii”.
W przeciwieństwie do upadłości firm, które odnotowywano przede wszystkim w regionach z dużymi miastami, to w przypadku JDG dane dotyczące regionów są znacznie bardziej zróżnicowane. Procentowo najwięcej wniosków o likwidację tego typu działalności przybyło w woj. świętokrzyskim, podkarpackim i kujawsko-pomorskim (około 25 proc.). Natomiast najmniej w Lubuskiem (10,2%).
Według mecenasa Parola, największe wzrosty dotyczą tych regionów, w których przeważają mikroprzedsiębiorcy, świadczący usługi na rzecz lokalnej społeczności, którzy zostali najbardziej dotknięci skutkami pandemii.
Natomiast Marek Zuber zwraca uwagę na to, że wzrost gospodarki w ubiegłym roku dotyczył w szczególny sposób przemysłu. Województwa o największym przyroście liczby upadłości są mało uprzemysłowione. W dodatku turystyka nie odbudowała się w pełni.
Jeśli chodzi o dane w liczbach bezwzględnych, to w 2021 r. najwięcej wniosków złożono na Mazowszu – 23,6 tys. i Śląsku – 15,4 tys. Najmniej w woj. opolskim – 3,3 tys.