Komisja Europejska chce nowego podatku

Zielona rewolucja będzie drogo kosztować przede wszystkim odbiorców energii - to oni w swoich rachunkach za prąd i ogrzewanie zapłacą za zmiany w energetyce. Mimo to wielka finansjera oraz Komisja Europejska forsują szybką dekarbonizację, choć większość państw w Europie nie ma na to środków.

Jak zaznaczył Tomasz Dąbrowski, dyrektor generalny Polskiego Komitetu Energii Elektrycznej podczas konferencji pt. Energia, klimat, budżet. Forum dla nowej perspektywy finansowej UE,  koszty zmian w sektorze energetycznym spadną na odbiorców końcowych energii. 

- Wszyscy zapłacimy m.in. w rachunkach za prąd. Trzeba zadbać, by te działania związane z transformacją były racjonalne – podkreślał Dąbrowski. 

Niestety, będzie to trudne, bo KE ma coraz bardziej rewolucyjne pomysły. Ostatnie to likwidacja systemu bezpłatnych pozwoleń na emisję CO2 oraz nowy graniczny podatek węglowy. Związek Pracodawców Business and Science Poland jest przeciw tak daleko idącym posunięciom. 
 

- Przemysłowe organizacje lobbingowe początkowo przyjmowały unijną politykę klimatyczną z akceptacją i nadzieją. Wielu managerów liczyło, że dzięki dotacjom zmodernizują swoje przedsiębiorstwa i jeszcze zarobią na Zielonym Ładzie. To grono się kurczy. Niedawno, wpływowe stowarzyszenia branżowe, w tym grupa stalowa Eurofer, chemiczna – CEFIC oraz cementowe – Cembureau i Fertilizers Europe, skierowały list do KE z prośbą o przemyślenie niektórych propozycji dotyczących transformacji energetycznej

podkreśla europosłanka PiS Izabela Kloc. 

Zaznacza, że obecnie ceny uprawnień do emisji dwutlenku węgla (ETS) biją kolejne rekordy. - Pod koniec stycznia prawo do emisji jednej tony CO2 sięgnęło 40 euro. Rzecznik Eurofer wyliczył, że w 2018 roku sama tylko branża stalownicza zapłaciła z tego tytułu półtora miliarda euro. Rynek w pewnym stopniu stabilizują darmowe pozwolenia na emisję CO2. Jest to ostatni mechanizm obronny unijnej gospodarki przed tzw. ucieczką emisji. Przedsiębiorstwa z branż energochłonnych, przytłoczone nadmiarem obciążeń środowiskowych, po prostu mogą zwinąć interes i przenieść się do krajów, gdzie nie obowiązują takie restrykcje klimatyczne. Pod tym względem, lepsze warunki rozwoju oferują wszystkie państwa spoza UE. Exodus firm przemysłowych grozi upadkiem, a w najlepszym razie osłabieniem konkurencyjności unijnej gospodarki - zaznacza Kloc. 

Opinie te potwierdza Stefan Dzienniak, prezes Hutniczej Izby Przemysłowo-Handlowej. 
 

- Dopóki wszyscy producenci stali nie będą ponosili takich samych ciężarów w celu ochrony środowiska naturalnego i klimatu, to ani nie utrzymamy hutnictwa w UE, ani nie uchronimy świata przed katastrofą klimatyczną

mówi w rozmowie  z portalem netTG.pl o polskim i światowym hutnictwie. 

Przypomina, że powstają nowe huty w regionach, w których nie ma hutniczych tradycji, np. Wietnam, Arabia Saudyjska, Zjednoczone Emiraty Arabskie, Katar, Oman, Malezja, Indonezja. - Jest jednak jeden region, w którym spada zużycie jawne wyrobów stalowych, produkcja i zdolności produkcji. Tym regionem jest UE. Zjawisko ucieczki hutniczej produkcji z UE obserwujemy od 2009 r. Zdolności produkcji stali zmniejszyły się z 257 mln t na rok do 215 mln t, produkcja stali z 210 mln t na rok do 139 mln t, zużycie z 203 mln t na rok do 134 mln t. - zaznacza ekspert. 

Mimo tego w Brukseli wciąż wielu zwolenników ma pomysł wycofania bezpłatnych zezwoleń emisyjnych. 

- W zamian miałby zostać wprowadzony nowy mechanizm – graniczny podatek węglowy (CBAM). Chodzi o cło na produkty z importu, których wytworzenie powoduje emisję CO2 - podkreśla Kloc. - Byłby to krok samobójczy dla unijnej gospodarki. CBAM jest interesującym pomysłem, ale nie wiemy, jak się sprawdzi w praktyce. KE nie przygotowała oceny wpływu tego mechanizmu na unijną i globalną gospodarkę. CBAM należy stosować z wyjątkową ostrożnością, aby nie wywołać wojny handlowej ze światowymi partnerami handlowymi.

Turcja już zapowiedziała, że nowy podatek naruszyłby obowiązująca unię celną. Bruksela zaprzecza, ale to jest tylko przedsmak ewentualnych problemów. UE ma wielu większych partnerów handlowych od Turcji i więcej branż do stracenia, niż tylko obrót cementem. Generalnie, Polska pozytywnie ocenia plan wprowadzenia CBAM, ponieważ rozważnie stosowany może stać się skuteczną formą obrony przed napływem towarów produkowanych w krajach, gdzie nie obowiązują restrykcje środowiskowe. Natomiast graniczny podatek węglowy nie może zastąpić systemu bezpłatnych pozwoleń na emisję CO2. Oba mechanizmy się uzupełniają, ale mają inne cele - dodaje. 

Pisze o tym w swoim apelu Związek Pracodawców Business and Science Poland, zapewniający ponad 150 tys. miejsc pracy, w tym w sektorach przemysłowych: rafineryjnym, nawozowym, metali nieżelaznych, chemicznym i energii. 
 

– CBAM i istniejące instrumenty mogą i powinny być traktowane jako komplementarne, ponieważ ich cele są inne: zadaniem CBAM powinna być zachęta do zwiększania ambicji klimatycznych partnerów handlowych UE, a celem darmowych alokacji jest ochrona europejskiego przemysłu przed ucieczką emisji i zapewnienie równych warunków działania na rynkach eksportowych. (...) Brak darmowych uprawnień oznacza  bezpośrednie zagrożenie dla konkurencyjności dla sektorów, które eksportują i konkurują na rynkach zagranicznych, ponieważ CBAM nie miałby efektu wyrównującego szanse konkurencyjne na rynkach krajów trzecich wobec wysokoemitujących podmiotów, które nie są obciążone kosztami unijnej polityki klimatycznej  

czytamy w piśmie Związku.

Przypomnijmy, że w Parlamencie Europejskim odbyło się niedawno głosowanie nad propozycją stopniowego wycofywania bezpłatnych uprawnień do emisji dwutlenku węgla . Pomysł na szczęście upadł, ale minimalną przewagą głosów. 

- Nie jest to sukces, lecz raczej drobne zwycięstwo, bo batalia o kształt unijnej kontroli nad emisją dwutlenku węgla dopiero się zaczęła. W czerwcu swój projekt ma przedstawić KE - zaznacza Izabela Kloc. 

Niestety, rokowania co dalszej polityki KE nie są dobre. Ton debaty na temat transformacji energetycznej nadają bowiem ogromne pieniądze. - Instytucje, które swoimi działaniami firmują główne trendy w globalnej ekonomii – Międzynarodowy Fundusz Walutowy i Bank Światowy – przekonują, że obecnie najważniejszym zadaniem państw jest zwrot na zieloną ścieżkę – pisze Michał Perzyński, redaktor BiznesAlert.pl. Właśnie te instytucje finansowe promują podatek od emisji CO2. 
 

– Programy bodźców niskoemisyjnych mogą tworzyć nowe miejsca pracy, które są trwałe, sprzyjające włączeniu społecznemu i sprawiedliwe. Inwestowanie w odporną infrastrukturę w krajach rozwijających się może przynieść 4,2 biliony dolarów w całym okresie eksploatacji nowej infrastruktury. Średnio inwestycja 1 dolara daje 4 dolary korzyści

przekonuje Bank Światowy.

Problem w tym, że te prognozy na razie się nie sprawdzają, a odnawialne źródła energii zawodzą Europę. Dowiodły tego potężne mrozy w Europie, przez które marzli wszyscy od Szwecji po Hiszpanię. Zdaniem ekspertów, to tylko początek, tego co będzie się działo w najbliższych latach. „Global Research Center for Research on Globalization” - czołowy periodyk naukowy Stanów Zjednoczonych zajmujący się zagadnieniami bezpieczeństwa, wydał alarmującą prognozę całkowicie zaprzeczającą tzw. ociepleniu klimatu, które ma być wywołane przez człowieka. 

Zespół naukowców amerykańskich i angielskich, niezależny od życzeń polityków, którzy dążą do wielkie transformacji energetycznej w imię zielonej rewolucji, ostrzega, że dla przetrwania ludzi potrzebne są wszelkie dostępne źródła energii. Za najbardziej stabilne naukowcy ci uważają paliwa kopalne, takie jak ropa naftowa, gaz ziemny oraz węgiel kamienny, które są trwałe i pewne, a ich wykorzystanie jest najmniej uzależnione od warunków pogodowych.
 

Źródło

Skomentuj artykuł: