[NASZ WYWIAD] Tarnawa: Inflacja pod koniec 2023 r., będzie poniżej 10%, ale wciąż powyżej poziomu obecnej referencyjnej stopy procentowej

Klienci zaczną interesować się kredytami o stałej stopie procentowej, kiedy uznają, że już zeszliśmy z tych uważanych za wysokie i zaporowe stóp. I dopiero wtedy, przy niższych poziomach będą się zastanawiali nad tym czy mogą wziąć kredyty. Wtedy popyt na nie może być większy. Natomiast ze względu na skalę kredytowania w tej chwili oraz na zmienną stopę oprocentowania, być może potrzeba dekad, żeby większość spłacanych kredytów była ze stałym oprocentowaniem. Z Łukaszem Tarnawą, głównym ekonomistą Banku Ochrony Środowiska, rozmawia Maciej Pawlak.

Na swym ostatnim posiedzeniu RPP - zgodnie z oczekiwaniami rynku - ponownie pozostawiła stopy procentowe na dotychczasowym poziomie (m.in. stopa referencyjna 6,75%). Jak jeszcze długo taka sytuacja może potrwać?
Oczekujemy, że stopy pozostaną na bieżącym poziomie przez dłuższy czas tzn. w bazowym scenariuszu do końca przyszłego roku. Z jednej strony nie wzrosną już, nie zostaną podniesione, na co wskazują wypowiedzi członków RPP, mówiące o tym, że jeżeli scenariusz makroekonomiczny, który został sformułowany w projekcie inflacyjnym NBP, nie zaskoczy, to stopy w tym scenariuszu pozostaną bez zmian. Dlatego że choć Rada oczekuje, że inflacja jeszcze okresowo wzrośnie z początkiem przyszłego roku - stanie się tak w efekcie m.in. konieczności wycofania części tarcz. W lutym osiągnie więc okolice 20%, jednak w trakcie roku zacznie opadać.

I co dalej?
Rada jest przygotowana na to, że inflacja jeszcze wzrośnie okresowo, jednocześnie liczy na to, że w dłuższej perspektywie spadnie, ale to jest okres ponad dwóch lat, kiedy osiągnie okolice górnej granicy przedziału wahań inflacji wokół celu inflacyjnego RPP, tj. w kierunku 3,5%. Będzie to przy tym długi proces, ze względu na to, że wysokie ceny energii elektrycznej i gazu, które choć są mitygowane przez rząd, w szczególności w przypadku cen energii elektrycznej, dzięki maksymalnej cenie ustalonej dla mikro- i małych i średnich przedsiębiorstw, będzie to ograniczało presję kosztową na te przedsiębiorstwa. Z tym, że w przypadku gazu już tego typu działań nie ma, wobec dużych firm także ta możliwość ograniczenia cen jest ograniczona tylko do energochłonnych branż, które są wymienione w dokumentach unijnych. Ale nawet mimo tego, ceny energii elektrycznej dla przedsiębiorstw w przyszłym roku będą ok. dwukrotnie wyższe, niż w tym roku, a ceny gazu ok. 4-krotnie wyższe.

Jak się to sumarycznie przełoży na wzrost cen w kolejnych miesiącach?
To oznacza, patrząc przynajmniej na notowania terminowe tych nośników energii, że wciąż w ceny finalne będzie się sączył ten wzrost kosztów. Inflacja będzie wysoka, ona będzie opadała, ale przez większość roku będzie pewnie na poziomie dwucyfrowym. Prognozujemy, że pod koniec 2023 r., będzie poniżej 10%, ale wciąż powyżej poziomu obecnej referencyjnej stopy procentowej (6,75%), czyli realna stopa będzie wciąż ujemna. No i w tych warunkach, biorąc pod uwagę dotychczasowe doświadczenia z wysoką inflacją, nie bardzo widać przestrzeni dla jej obniżek. Być może w samej końcówce przyszłego roku taka przestrzeń się wytworzy, w zależności od scenariuszy - głównie surowcowych, ale także i regulacyjnych.

Jakich?
Np. od tego, kiedy zostanie przywrócony 5% VAT na żywność, będzie miało znaczenie dla ścieżki inflacyjnej, także dla decyzji RPP o ewentualnych zmianach poziomu stóp procentowych. Przy czym bazowy scenariusz Rady nie obejmuje już podwyżek stóp, bo jest ona przygotowana na to, że inflacja wzrośnie z początkiem roku i pozostanie wysoka przez przyszły rok. W naszym bazowym scenariuszu istnieje przestrzeń do obniżek stóp z początkiem 2024 r., o ile inflacja znajdzie się wówczas w okolicach bieżącej stopy procentowej i bliższa będzie perspektywa tego, że inflacja w perspektywie kolejnego roku, półtora zbliży się w okolice górnej granicy celu inflacyjnego (tj. 3,5%). To już będzie bardziej przewidywalna przyszłość i wtedy będzie można nieco bardziej precyzyjnie decydować o zmianach w polityce monetarnej - taki scenariusz dalszych kroków RPP można zakładać na podstawie wypowiedzi prezesa Glapińskiego z jego ostatniej konferencji prasowej w tym tygodniu.

Niektórzy eksperci uważają, że zjawisko wprowadzenia stałych okresowo stóp procentowych dla udzielanych obecnie kredytów przez banki wskazuje na to, że banki zaczynają powoli dostrzegać problem stosowania stawki WIBOR dla kredytów ze zmienną wysokością oprocentowania. Czy w praktyce jest szansa, że w najbliższej przyszłości banki będą odchodzić od kredytów zmiennie oprocentowanych na rzecz tych ze stałym oprocentowaniem, jak to ma już miejsce w niektórych krajach europejskich, dzięki czemu kredytobiorcy unikają pułapki podwyższania wysokości spłacanych rat, wraz z podwyżkami stóp procentowych?
Banki w Polsce oferują kredyty ze stałym oprocentowaniem. Kredytobiorcy, których większość w ostatnich miesiącach spłaca kredyty ze zmiennym oprocentowaniem, zostali niejako złapani w pułapkę podwyżek stóp procentowych, wraz z rosnącą inflacją. Paradoks polega na tym, że ta zmiana stóp, która miała miejsce, nie przewidywana jeszcze półtora, dwa lata temu, kiedy zaczynał się COVID i wydawało się, że skończy się to długotrwałą recesją i wzrostem bezrobocia, jednak nastąpiła. Stało się tak wskutek wydarzeń ostatnich dwóch lat. Wystąpiły napięcia na globalnym rynku, szok błyskawicznie zdrożałych surowców, potem wojna Rosji w Ukrainie. A przy tym miał miejsce mocny relatywnie popyt, bo wcale gospodarka nie tąpnęła, tak jak się spodziewano, m.in. ze względu na pomoc publiczną jaką otrzymały przedsiębiorstwa. Zostaliśmy powszechnie zaskoczeni, także banki centralne, na świecie, wysoką inflacją, niespodziewanie wysoką w większości regionów świata i  koniecznością reagowania przez banki centralne na tę sytuację wysokimi stopami procentowymi. Zderzyło się to z tym, że kredytobiorcy nie byli wcześniej obyci ze znaczącą zmiennością stóp procentowych, bo one były stabilne i niskie, przez długi czas.

Jednak kredyty ze stałym oprocentowaniem nie cieszyły się u nas popularnością.
Mimo tego, że dostępna była już oferta banków kredytów ze stałym oprocentowaniem, ze względu na powszechne przekonanie, że stopy procentowe pozostaną niskie bardzo długo, kredytobiorcy nie wykazywali nimi zainteresowania, choć post factum wiemy, że powinni. Z kolei teraz osoby chcące wziąć kredyt zapewne kalkulują, co będzie za kolejnych pięć lat, bo zazwyczaj kredyty o stałej stopie oprocentowania mają ją określoną na okres pięciu lat. Wobec tego obecnie klienci myślą na ogół w ten sposób, że skoro stopy procentowe są bliskie maksimum, a inflacja będzie spadała, z czasem z tego piku zejdziemy na niższe poziomy stóp procentowych.

Jakie decyzje w związku z tym podejmują?
Takie oczekiwania raczej popychają klientów do wstrzymywania się z decyzjami kredytowymi, a zatem generalnie można powiedzieć, że w ogóle popyt na kredyt hipoteczny stanął. Trudno w tej sytuacji mówić o zmianie struktury kredytowania, jeśli ludzie nie biorą kredytów.

Czyli to kwestia jakiejś dalszej przyszłości, ludzie będą czekali, aż obecna sytuacja się uspokoi, skoro będziemy dochodzić jeszcze dwa-trzy lata do inflacji w granicach celu inflacyjnego RPP.
Myślę, że klienci zaczną interesować się kredytami o stałej stopie procentowej, kiedy uznają, że już zeszliśmy z tych uważanych za wysokie i zaporowe stóp. I dopiero wtedy, przy niższych poziomach będą się zastanawiali nad tym czy mogą wziąć kredyty. Wtedy popyt na nie może być większy. Natomiast ze względu na skalę kredytowania w tej chwili oraz na zmienną stopę oprocentowania, być może potrzeba dekad, żeby większość spłacanych kredytów była ze stałym oprocentowaniem. Jeżeli stopy procentowe spadną w istotny sposób w latach 2024-2025, to obecne doświadczenie wysokich stóp procentowych będzie zapewne popychało kredytobiorców do tego, by nowo zaciągane kredyty brać ze stałą stopą procentową. Jednocześnie musza się oni liczyć z tym, że kredyt ze stałą stopą oprocentowania zapewne będzie nieco wyżej oprocentowany od tego ze stopą zmienna. W Polsce kredytobiorca szuka po prostu kredytów o jak najniższej cenie bieżącej, niekoniecznie bierze pod uwagę, co się może zmienić z oprocentowaniem w dłuższym okresie. Choć zapewne część najostrożniejszych klientów w większym stopniu niż teraz, będzie za te dwa-trzy lata zaciągać kredyty o stałym oprocentowaniu. Jednak do tego czasu stopy procentowe muszą spaść. I to w znaczącym stopniu .

RPP, w uzasadnieniu swojej decyzji o pozostawieniu na dotychczasowym poziomie stóp procentowych, opisując stan polskiej gospodarki zwróciła uwagę na dalsze spowolnienie wzrostu gospodarczego, a stan rynku pracy opisała jako dobry. Tymczasem jeszcze w listopadowym komunikacie RPP rynek pracy został opisany jako bardzo dobry. Co to może konkretnie oznaczać?
Osobiście nie wywodziłbym z tego bardzo daleko idących wniosków. Zapewne wpływ na tę ocenę mają choćby wyniki badań NBP w zakresie oceny koniunktury. Wynika z nich, że spada odsetek przedsiębiorstw, które chcą zatrudniać, a jednocześnie nieco rośnie tych, które chcą zwalniać. Choć wciąż firmy generalnie nie mają zamiaru zwalniać pracowników. Bo widzą, jak trudno było, jeszcze do niedawna pozyskać pracowników. Jednocześnie zdecydowana większość przedsiębiorstw planuje podwyżki pensji dla pracowników. To zresztą pokazuje, że sytuacja na naszym rynku pracy jest dobra. Jednocześnie idzie spowolnienie.

Jak to się przełoży na sytuację na rynku pracy?
Jakąś część pracowników mogą objąć zwolnienia, tym bardziej, że widać, iż dynamika płac już zwalnia. Wobec tego dynamika zatrudnienia też będzie hamowała. W związku z tym obecnie raczej odchodzimy od sytuacji bardzo dobrej, w rozumieniu kolokwialnym, rozgrzanego do czerwoności rynku pracy, do bardziej zrównoważonego rynku pracy, czyli już nie stricte rynku pracownika.

Badania przeprowadzone w Polsce pokazują, że większość naszych rodaków - w przeciwieństwie np. do Amerykanów czy Kanadyjczyków - nie jest zachwycona pomysłem 4-dniowego tygodnia pracy. Choć mówią o tym także politycy polskiej opozycji jak dotąd niewiele firm wdraża taki system pracy u siebie. Nie ma też takich ofert pracy. Czy wobec tego 4-dniowy tydzień pracy w Polsce to bardzo odległa przyszłość?
Wydaje mi się, że chyba tak, jeśli zakładać, że ten czterodniowy tydzień pracy to praca 4 razy po 10 godz. Wydaje mi się, że jeżeli to byłby faktycznie efekt tylko takiej zmiany, to trzeba pamiętać, że w przypadku wielu firm, oczywiście nie na tak dużą skalę, ten elastyczny wymiar pracy już często ma miejsce. A więc ludzie pracują w nadgodzinach, potem sobie je odbierają. Oczywiście praca zdalna to nie to samo. Idziemy natomiast w tym zakresie w kierunku bardziej elastycznym, przyjaznym. Z tym, że ustawowe usankcjonowanie tego rozwiązania to kwestia przynajmniej kilku lat. Firmy muszą podjąć w tym zakresie jeszcze dużo decyzji. Np. biorąc pod uwagę fakt, że praca zdalna, jeśli miałaby zostać na stałe wprowadzona na dużą skalę, może oznaczać konieczność zwolnienia przestrzeni biurowej. W praktyce oznaczałoby to np. że pracownicy nie mieliby już swojego biurka z laptopem.

Źródło

Skomentuj artykuł: