- Myślę, że stopa referencyjna nie osiągnie nawet 8%, a to dlatego, że dalsze podwyższanie stóp procentowych nie znalazłoby przełożenia na obniżenie inflacji w perspektywie najbliższych, mniej więcej czterech kwartałów, a jednocześnie, tylko pogłębiałoby problemy gospodarki, która wyraźnie zaczyna hamować. Myślę, że w tej sprawie RPP zaczyna w coraz większym stopniu uwzględniać perspektywę spowolnienia gospodarczego, bardziej niż ryzyko dalszego wzrostu inflacji - mówi Łukasz Kozłowski, główny ekonomista Federacji Przedsiębiorców Polskich.
Inflacja według szybkiego szacunku GUS w lipcu 2022 r. w porównaniu z analogicznym miesiącem ub. roku wyniosła 15,5% (wskaźnik cen 115,5), tj. tyle samo co w czerwcu. Czy to faktycznie może oznaczać, że osiągnęła już swój szczyt i w kolejnych miesiącach zacznie spadać?
Wiele wskazuje, że inflacja osiągnęła już swój lokalny szczyt, w obecnym roku. Niestety nie oznacza to, że jest to jej najwyższy poziom, jaki zobaczymy w najbliższych latach, ponieważ wygląda na to, że na początku przyszłego roku, zmiany cen regulowanych, przede wszystkim taryf na energię elektryczną czy gaz, spowodują, że być może inflacja osiągnie okolice nawet 20%. Natomiast jeśli chodzi o ten rok, to można powiedzieć, że mamy teraz jej szczyt, płaskowyż można powiedzieć, ponieważ nie będzie już raczej wyraźnie rosnąć, a w kolejnych miesiącach będzie wyraźnie z tego szczytu opadać, choć dalej będzie utrzymywać się na wysokim poziomie. Ale już nie będzie przynajmniej dalej rosnąć. A to już samo w sobie, biorąc pod uwagę dotychczasowe trendy, będzie pozytywną oznaką. Tak więc najbliższe miesiące oznaczają pewną stabilizację inflacji na obecnych, wysokich poziomach powyżej 15%, a później - już na jesieni - ona może zacząć spadać - mniej więcej do 13%, a później znowu odbije od stycznia 2023 r. Takie można przedstawić prognozy w oparciu o obecnie dostępną wiedzę.
Czyli o jednocyfrowej inflacji na razie nie mamy co marzyć w najbliższych miesiącach.
Niestety ale jest to perspektywa dosyć odległa, kiedy zobaczymy inflację poniżej 10% w ujęciu rocznym.
O tym, że na ten moment inflacja może właśnie osiągać swój szczyt - mówią analitycy Goldman Sachs. W ich opinii jednak obecne dane o inflacji i presja na deprecjację naszej waluty będzie wymagać dalszego zacieśniania polityki pieniężnej, a stopy procentowe osiągną poziom 8% (obecnie 6,5%). Czy stopy faktycznie pozostaną jednocyfrowe?
Moim zdaniem znajdujemy się już w końcówce tego zacieśnienia polityki pieniężnej, nie wykluczałbym nawet, że ta podwyżka lipcowa do 6,5% była ostatnia. Myślę że stopa referencyjna nie osiągnie nawet 8%, a to dlatego, że dalsze podwyższanie stóp procentowych nie znalazłoby przełożenia na obniżenie inflacji w perspektywie najbliższych, mniej więcej czterech kwartałów, a jednocześnie, tylko pogłębiałoby problemy gospodarki, która wyraźnie zaczyna hamować. Myślę że w tej sprawie RPP zaczyna w coraz większym stopniu uwzględniać perspektywę spowolnienia gospodarczego, bardziej niż ryzyko dalszego wzrostu inflacji. Te impulsy wynikające z podwyżek stóp procentowych, oddziałują z tak dużym opóźnieniem, że przede wszystkim Rada w swoich decyzjach musi uwzględniać sytuację, jaka panować będzie za rok. A perspektywy są takie, że wzrost gospodarczy będzie hamować. Wobec tego dalsze podwyżki by te sytuację pogorszyły.
Natomiast w warunkach wyraźnie spowalniającego wzrostu gospodarczego, być może nawet recesji, której nie można wykluczyć, i tak popyt będzie słabł, więc nie trzeba go jeszcze ograniczać, przez dalsze zwiększanie kosztu pieniądza. Dlatego być może jeszcze we wrześniu czeka nas podwyżka stóp, choć ostatnio w nieformalny sposób prezes NBP Adam Glapiński sugerował niewielką podwyżkę o ćwierć punktu procentowego. Jedyne, co może skłonić RPP do bardziej agresywnego podejścia, żeby faktycznie podnosić stopy procentowe, mimo sygnałów coraz większej słabości gospodarki, to gdyby okazało się, że złoty znowu zaczął się osłabiać, gdyby euro kosztowało więcej niż 5 złotych, albo gdyby zaczęła pojawiać się trudna sytuacja, także na rynku długów.
Według Pawła Borysa, prezesa PFR, kurs równowagi złotego to 4,4-4,5 za euro. Polska waluta (obecnie po 4,74 zł/euro) jego zdaniem może znaleźć się na tym poziomie w przyszłym roku. Na ile jest to realna prognoza?
Jeśli wszystko będzie się układać zgodnie z oczekiwaniami, to być może taki kurs zobaczymy, natomiast, niestety obecnie nie ma dobrego klimatu wobec polskiego złotego, podobnie jak dla walut wielu innych gospodarek państw, które nie są tak stabilne, które nie znajdują się w gronie najsilniejszych, i najbardziej rozwiniętych państw. Zawsze waluty tych krajów poddane są dosyć dużej presji. Choć przy tym wszystkim i tak euro ostatnio nie ma zbyt dobrej passy, a przecież to waluta krajów, których gospodarka jest dużo większa od naszej i którą obejmuje bardzo wiele krajów stojących na dużo wyższym poziomie rozwoju gospodarczego od polskiej. W warunkach zacieśniania polityki pieniężnej przez amerykańską rezerwę federalną, kapitał z takich rynków jak nasz odpływa. Obawiam się, że nieprędko może powrócić sytuacja, w której złoty zacznie się wyraźniej umacniać, osiągając poziom np. 4,4 czy 4,5 w stosunku do euro.
A co ze złotym w kolejnych miesiącach?
Myślę, że niestety najprawdopodobniej jednak to osłabienie złotego będzie utrzymywać się także w perspektywie tego roku, musiałaby nastąpić jednak daleko idąca stabilizacja sytuacji na rynkach finansowych. Także w gospodarce światowej musiałyby wygasnąć szoki, które jednak powodują zaniepokojenie na rynkach, aby sytuacja mogła powrócić do normalizacji. Oczywiście długoterminowo pewnie można oceniać ten kurs równowagi na poziomie, o którym mówił prezes Borys. Ale z uwagi na obecnie występujące szoki ten kurs kształtuje się na innym poziomie i obawiam się, że może się dalej utrzymywać na takich poziomach, jakie mamy obecnie, lub nawet osłabiać w perspektywie kolejnych kwartałów.
Dane GUS o wynikach wstępnego szacunku produkcji głównych upraw rolnych i ogrodniczych w 2022 r. wskazują m.in., że zbiory zbóż podstawowych z mieszankami zbożowymi wstępnie szacuje się na około 26,6 mln t, tj. o około 1% mniej od zbiorów ubiegłorocznych. Więcej o 3% ma wynieść produkcja warzyw gruntowych, a ponadto zbiory owoców z drzew będą o 5,8% wyższe, zaś produkcja owoców z krzewów owocowych i plantacji jagodowych - o 9,3% wyższa od zbiorów w 2021 r. Czy oznacza to, że ceny żywności - przynajmniej roślinnej - będą spadać?
Dobre wyniki produkcji żywnościowej mogą być pozytywnym sygnałem, jeśli chodzi o poziom cen wpływając na ich obniżenie. Z drugiej strony produkcja wielu towarów żywnościowych obecnych na naszym rynku jest bardzo umiędzynarodowiona, więc ich ceny są mocno powiązane z tym co się dzieje ogólnie rzecz biorąc na świecie. Niestety mamy tu dużo problemów, dużo zawirowań, np. związanych z zablokowaniem eksportu ukraińskiego zbóż, co wywołuje dosyć duże perturbacje na światowych rynkach żywnościowych. Nie zajmuje się rynkami żywnościowymi zbyt intensywnie. Mogę więc jedynie powiedzieć, że wyższa krajowa produkcja produktów roślinnych stanowi pozytywny sygnał, ale także to, że ich ceny są kształtowane także przez czynniki zewnętrzne. Ponadto wyniki produkcji mogą być dobre, ale jednocześnie jej komponent kosztowy - z uwagi na drożejące paliwa, ograniczoną ilość nawozów czy rosnące ceny tych ostatnich - to też może kształtować wysokie ceny, nawet jeśli ta produkcja będzie utrzymana na wysokim poziomie. Niestety nie tylko na rynku energetycznym, ale i żywnościowym, mamy trudną sytuację, ale dobre wyniki produkcji rolnej w Polsce to mimo wszystko dobra wiadomość.
Ostatni raport NBP o sytuacji uchodźców z Ukrainy w Polsce wskazuje m.in., że - mimo, iż wśród 1,5 miliona tych osób według stanu z maja br. to przede wszystkim kobiety, z których ponad 60% przyjechało razem z dziećmi, są oni bardzo aktywni na rynku pracy - około 30% z nich już pracowało lub miało załatwioną pracę, a ok. 50% jej poszukuje. Jak duże znaczenie odgrywają obecnie Ukraińcy na polskim rynku pracy?
Ukraińcy uzupełniają luki na naszym rynku pracy związane z niedostateczną podażą pracy w stosunku do bardzo silnego popytu na pracowników przez nasze firmy. Jest też kwestia strukturalnego dopasowania. W sytuacji, gdy dominującą grupa uchodźców, którzy poszukują pracy są kobiety, to wiadomo że w takich sektorach gospodarki, jak budownictwo czy transportowo-logistyczny, w których dominowało zatrudnienie mężczyzn, możliwość uzupełnienia tych braków jest ograniczona niestety. Ale bardzo wiele innych sektorów gospodarki jest w stanie jak najbardziej wchłonąć tych pracowników, co odpowiada oczekiwaniom rynku.
Na przykład?
Chociażby w sektorze usług społecznych, związanych z opieką społeczną czy zdrowotną, jak również w sektorze usług gastronomiczno-hotelarskich, który również przeżywał duże braki kadrowe, bo wielu pracowników zwalnianych w okresie pandemii, już nie chciało wrócić do tej branży. Tak więc pracownicy zagraniczni to grupa, która może potencjalnie te deficyty uzupełnić.