Analizując dane dotyczące bezrobocia nasza gospodarka w skali makro jakoś sobie radzi. Jesteśmy wciąż jednym z trzech krajów w Europie, w których bezrobocie utrzymuje się na stosunkowo niskim poziomie. Natomiast patrząc na poszczególne branże mam duże obawy, że lockdown, który zapewne będzie trwał nie tylko cały styczeń, ale i dłużej, postawi je w naprawdę trudnej sytuacji. Z Arkadiuszem Pączką, ekspertem Federacji Przedsiębiorców Polskich (FPP), rozmawia Maciej Pawlak.
Jaki wpływ na wyniki gospodarcze stycznia będzie miało prawdopodobne przedłużenie lockdownu przez władze do końca stycznia, a może jeszcze dłużej, w szeregu branż naszej gospodarki? Czy wywoła to, jak przypuszcza jedna z organizacji pracodawców, falę bankructw?
Patrząc na sytuację od strony konkretnych branż, to z pewnością przedłużenie obowiązujących ograniczeń co najmniej do końca obecnego miesiąca np. w hotelarstwie, branży fitness, gastronomii czy turystyce, będzie się wiązało dla nich faktycznie z falą bankructw. A przecież taka fala rozprzestrzenia się także na inne sektory, kooperujące z wymienionymi branżami. Obejmie ona zapewne zatem także np. działalność wystawienniczo-targową, branżę ślubną czy - szeroko rozumianą - branżę kultury. Z nimi powiązani są przecież rozmaici podwykonawcy. Już dziś zresztą słychać o upadłościach. Ich liczba wzrosła już w grudniu. Obawiam się zatem, że przedłużenie lockdownu co najmniej na cały styczeń może spowodować, że upadłości będzie naprawdę dużo. Niestety zamykanie w takich firmach roku poprzedniego, jakie ma miejsce obecnie, wiąże się z pewnością z opóźnieniami w płatnościach. Bo miniony grudzień był w tych branżach bardzo trudny wskutek wprowadzonego lockdownu.
Jaki to przyniesie obecnie skutek?
Mam duże obawy o sytuację finansową tych branż. Pamiętajmy przy tym, że analizując dane dotyczące bezrobocia nasza gospodarka w skali makro jakoś sobie radzi. Jesteśmy wciąż jednym z trzech krajów w Europie, w których bezrobocie utrzymuje się na stosunkowo niskim poziomie. Natomiast patrząc na poszczególne branże mam duże obawy, że lockdown, który zapewne będzie trwał nie tylko cały styczeń, ale i dłużej, postawi je w naprawdę trudnej sytuacji. Jestem przekonany, że znajdą się one w kryzysowej sytuacji. Obawiam się w związku z tym, że może dojść do niebezpiecznych zjawisk, typu przejmowanie firm za przysłowiową złotówkę. Z kolei niektóre firmy mogą zostać postawione w stan upadłości, a nie - restrukturyzacji. Mam przy tym nadzieję, że choć częściowo złagodzą tę sytuację przyjęte kilka dni temu przez rząd zmiany pomocy dla przedsiębiorców z Tarczy finansowej i umożliwienie umorzenia 100% subwencji dla MŚP uzyskanej w ramach pierwszej, ubiegłorocznej Tarczy.
Co jeszcze przygotowuje rząd, by pomóc najbardziej poszkodowanym przedsiębiorcom z branż objętych lockdownem?
Rząd próbuje m.in. poszerzać krąg działalności podlegającej pomocy z Tarcz poprzez obejmowanie nią kolejnych kolejnych branż w zależności od przyporządkowania ich poszczególnymi kodami PKD (Polskiej Klasyfikacji Działalności). Mimo to mam bardzo duże obawy, zwłaszcza co do sektorów, które zapewne będą zamknięte co najmniej do końca stycznia. Jak mówiłem, trzeba się liczyć z falą upadłości czy też bankructw firm z tych sektorów. I to pomimo tego, że władze przeznaczyły dla nich konkretne środki pomocowe. One zapewne zostaną wydane na spłatę zobowiązań wcześniejszych. Natomiast raczej nie będzie mowy o utrzymaniu przez te firmy bieżącej płynności finansowej czy zatrudnianiu przez nie pracowników. To oznacza dla przedsiębiorstw trudne czasy, chyba, że okaże się, że ogólna sytuacja epidemiologiczna poprawi się w najbliższych dniach na tyle, że nawet przy zachowaniu dużych obostrzeń branże, o których mówimy, zostaną stopniowo odmrożone. Nie sądzę jednak, by to odmrażanie miało nastąpić w styczniu.
Z ostatnich danych GUS wynika, że inflacja w grudniu 2020 r. zmniejszyła się do poziomu 2,3 proc. w stosunku do grudnia 2019 r. A więc spadła z utrzymującego się w poprzednich miesiącach poziomu średnio ok. 3 proc. Czy te 2,3 proc. to wydarzenie jednorazowe, związane np. z przedświątecznymi obniżkami cen w sklepach, czy też w styczniu inflacja podskoczy do 3 proc.?
W obecnej sytuacji bardzo trudno jest to precyzyjnie oszacować. Znajdujemy się w trudnym momencie w odniesieniu do rozwoju pandemii. Nie spowodowała ona co prawda gwałtownego spadku inflacji, ale przypomnijmy sobie, że na początku ub. roku mieliśmy do czynienia z szybko rosnącymi cenami począwszy od stycznia. Inflacja wyskoczyła wtedy do poziomu 4,4 proc., a w lutym było to nawet 4,7 proc. I za chwilę doszło do pierwszego lockdownu. Zakładaliśmy w FPP inflację na poziomie 2,5 proc. w tym roku. Myślę, że jeszcze w I kwartale będzie ona jeszcze dość wysoka. Wpłynie to rzecz jasna na wyniki gospodarcze pierwszych trzech miesięcy br. Jednak wzrost cen, w zależności od rozwoju sytuacji pandemicznej, może przyspieszać. Już zresztą wzrastają rachunki za prąd, ceny części żywności także będą rosnąć. Kolejnym bodźcem wpływającym na inflację będą czynniki regulacyjne, związane z podatkiem cukrowym i handlowym, opłatami za wywóz śmieci, wzrostem cen paliw, a także wzrostem płacy minimalnej. Uważam, że dynamika cen żywności będzie więc wyższa, natomiast może nie mieć kluczowego znaczenia dla poziomu inflacji w całym obecnym roku.
NBP poinformował o rekordowej wielkości na rezerw walutowych zgromadzonych na koniec grudnia ub. roku (w przeliczeniu - w wysokości 580 mld zł, tj. ponad 90 mld zł więcej niż rok wcześniej). Jakie to niesie konsekwencje?
Wysokie są faktycznie nie tylko rezerwy walutowe NBP, ale także jego zapasy złota - ok. 230 t. Trzeba pamiętać, że te aktywa mają w dużej mierze wzmacniać wiarygodność finansową naszego państwa. Z jednej strony obniżają koszty zaciągniętych długów i ryzyko odpływu kapitału, co ma kapitalne znaczenie w obecnej sytuacji makroekonomicznej. Ale też w dobie pojawiających się zagrożeń dla własnej waluty. NBP dzięki takim zasobom i rezerwom może w jakiś sposób powstrzymywać spadek wartości złotówki. A widać na rynku, że to się zdarza. W tym kontekście wzrost rezerw walutowych pokazuje stabilność naszej waluty. Pamiętajmy przy tym, że mówimy tu co prawda o rezerwach walutowych, ale NBP wnosi corocznie dużą dywidendę do budżetu państwa za dany rok. Więc zapewne minister finansów wnikliwie obserwuje działalność NBP, pod kątem kolejnego potencjalnego zastrzyku ze strony banku do budżetu państwa, tym razem za 2020 r. Analogiczne wpłaty w latach poprzednich miały bowiem duże znaczenie, a to ma przełożenie na ogólną stabilność finansów publicznych, co będzie miało dalej duże znaczenie w bieżącym roku w związku z koronakryzysem.
W jednym z wywiadów prezes NBP Adam Glapiński zasugerował, że jeszcze w I kwartale br. mogłoby dojść do kolejnej obniżki stóp procentowych. Jakie są na to realne szanse?
Myślę, że było to bardziej wrzucenie tego tematu do debaty publicznej, wywołanie dyskusji w tym obszarze, niż rzeczywista oznaka decyzji. Osobiście nie wierzę w dalsze obniżanie stóp, ale oczywiście ostateczne decyzje w tej materii należą do Rady Polityki Pieniężnej. Trudno sobie jednocześnie wyobrazić, by w najbliższych miesiącach doszło do podwyżki stóp.
Czyli, że kredytobiorcy mogą spać spokojnie - nie grożą im podwyżki raty spłacanych kredytów?
Myślę, że do tego nie dojdzie, że to dalej będzie dobry okres na branie kredytów. Proszę popatrzeć, co się dzieje na rynku mieszkaniowym. Dzięki niskiemu oprocentowaniu kredytów ugruntowuje się pojęcie taniego pieniądza, na co wskazuje też niemalejąca liczba pożyczek na rynkach hipotecznych. Choć przy tym duża część osób podejmuje zakupy gotówkowe mieszkań i działek. Stało się tak wskutek dużego odpływu gotówki z rynku lokat z powodu ich niskiego oprocentowania. Gros transakcji na rynku mieszkaniowym była więc przeprowadzana w gotówce. Kilka miliardów zł odpłynęło w samym tylko IV kwartale ub. roku z sektora bankowego na poczet zakupów na rynku nieruchomości. Mogło to być przyczyną obserwowanego w Warszawie i innych dużych miastach trendu rosnącej liczby transakcji zakupu mieszkań.