Firmy zaczynają odbudowywać portfel, są zamówienia i zaistniał optymizm u odbiorców naszych towarów. Więc widać, że pomału zaczyna się to odbudowywać, że krok za krokiem wychodzimy z zapaści. I jeśli nie „zadzieje się” coś naprawdę dramatycznego na jesieni, mamy szansę na w miarę spokojne wychodzenie z obecnych problemów - mówi w rozmowie z FilaryBiznesu.pl Piotr Soroczyński, główny ekonomista Krajowej Izby Gospodarczej.
Maciej Pawlak: Wg ostatnich danych Eurostatu przekroczyliśmy w I kwartale br. dozwolony przez UE dla państw członkowskich wskaźnik 3 proc. deficytu budżetowego - do 4,1 proc. Z drugiej strony dług publiczny naszego kraju okazał się na poziomie poniżej 50 proc. w stosunku do PKB. Czy jest powód do zmartwień?
Piotr Soroczyński: W sposób naturalny już w marcu było widać pewne oznaki pogorszania się stanu gospodarek unijnych ze względu na pandemię koronawirusa. Wobec tego część z nich, w tym i nasza, były zamrożone. Dlatego spadły dochody, z drugiej strony pojawiły się zwiększone wydatki rządów na ratowanie gospodarek. Nic zatem dziwnego, że i u nas deficyt trochę wzrósł. Trzeba przy tym pamiętać, że w obecnym, kryzysowym roku, temat deficytu budżetowego w skali UE ma nie być wiodący. Wszystkie kraje członkowskie znalazły się w potrzebie i rozpoczęły bardzo intensywne działania, które miały przeciwdziałać skutkom kryzysu. I już teraz widzimy, że ten deficyt, którego rozmiar podano na koniec I kwartału, jest i tak stosunkowo niewielki. Istnieją duże szanse, że jeszcze wzrósł w kolejnych miesiącach koronakryzysu. Bowiem duża część intensywnych działań podejmowanych przez rząd przypadła na kolejne miesiące, na drugi kwartał br. Z drugiej strony faktycznie dług publiczny nie jest obecnie zbyt wysoki. Ale po ustąpieniu koronawirusa i tak sytuacja gospodarcza się pogorszy, bo kolejnych kilka punktów procentowych długu się jeszcze pojawi. W końcu pieniądze w gospodarce nie spadają z nieba: jeśli ich nie ma, trzeba je pożyczyć. W tej sytuacji zasługuje na uznanie fakt, że byliśmy w stanie wyasygnować spore środki, które pozwoliły na podtrzymanie działalności firm oraz na podtrzymanie miejsc pracy dużej części gospodarki. Ale nie zapominajmy, że jest to dług, który trzeba będzie spłacić. Zatem wyniki Eurostatu pokazują dopiero początki tego, co powodował w gospodarce koronawirus. Z drugiej strony znajdujemy się w tej części krajów UE, które dosyć łagodnie przeszły COVID-19. U nas, w odniesieniu do gospodarki obostrzenia nie dotknęły niektórych sfer działalności gospodarczej. W krajach najbardziej doświadczonych koronawirusem, istniał np. - przypomnę - zakaz wychodzenia z domu do pracy, a część zatrudnionych pracowała wyłącznie zdalnie. Zatem wiadomo, że sytuacja w kolejnych miesiącach inaczej się będzie rozkładać. Nie zmienia to faktu, że także nasza gospodarka w związku z koronawirusem, znalazła się w relatywnie trudnej sytuacji.
GUS-owski wskaźnik koniunktury gospodarczej za lipiec okazał się „mniej negatywny” niż w czerwcu. Przy czym dotyczy to większości branż za wyjątkiem gastronomii i branży zakwaterowania. Czy to oznacza, że nasza gospodarka powoli wychodzi na prostą? Czy przeczucia większości naszych przedsiębiorców co do przyszłości są faktycznie optymistyczne?
Myślę, że trudno jest już dziś mówić o optymizmie. Jednak ważne są równocześnie czerwcowe dane w odniesieniu do przemysłu, budownictwa i handlu. One bowiem faktycznie okazały się całkiem przyzwoite. I to, że koniunktura lipcowa nie okazała się dużo gorsza, pokazuje, że panuje u nas tendencja do wychodzenia z kryzysu. Bo mogło się przecież okazać, że nadspodziewanie lepszy, niż spodziewali się analitycy, okazał się czerwiec. Ale np. w lipcu nastąpiło pogorszenie z jakiegoś powodu. Zatem te, ogłoszone przez GUS wyniki koniunktury, świadczą o tym, że odnotowujemy postęp „krok za krokiem”. Jesteśmy, moim zdaniem, odrobinę szybsi w wychodzeniu z kłopotów, niż było to wcześniej oceniane nawet przez wielu optymistycznie nastawionych ekspertów, w tym również mnie. Spójrzmy np. przez chwilę na wyniki naszego eksportu za maj br. Okazało się, że wyglądały one już wtedy tak, jak oczekiwaliśmy, że nastąpią dopiero w sierpniu. Widać stąd, że już nastąpiło wyprzedzenie istotnych procesów. Zaś jeśli chodzi o wyniki czerwcowe zwróćmy uwagę na fakt, że były już wcześniej przedstawiane dane w odniesieniu do przemysłu i okazało się, że były one wówczas „o włos” lepsze niż przed rokiem. Jednak trzeba pamiętać, że ten ubiegłoroczny czerwiec był dość słaby, a więc nie był to „normalny” miesiąc w ub. roku. Ponadto handel był „o muśnięcie włosa” lepszy niż rok wcześniej, Zaś branże - wobec których spodziewano się, że będą wykazywały duże straty: sprzedaż samochodów, czy AGD i RTV, które przez długi czas były zamrożone, odrabiają straty z kwietnia-maja. Ale dane czerwcowe GUS pokazują, też, że na całkiem zbliżonym poziomie do roku ubiegłego okazały się zamówienia dla przemysłu - liczone ogółem, jak i eksportowe. Z kolei dane za maj w odniesieniu do tego segmentu wskazywały, że były one o ok. 30 proc, niższe niż przed rokiem. A za czerwiec - jedynie kilka proc. niższe niż rok temu. To świetna informacja. Bowiem znaczy to, że firmy zaczynają odbudowywać portfel, są zamówienia i zaistniał optymizm u odbiorców naszych towarów. Więc widać, że pomału zaczyna się to odbudowywać, że krok za krokiem wychodzimy z zapaści. I jeśli nie „zadzieje się” coś naprawdę dramatycznego na jesieni, mamy szansę na w miarę spokojne wychodzenie z obecnych problemów. Jest obecnie przedmiotem debaty wśród ekspertów, czy wyraźny plus - w stosunku do wyników ub. roku - uda nam się osiągnąć w czwartym kwartale, czy dopiero w pierwszym kwartale 2021 r. Gdyby nastąpiło to już w czwartym kwartale br. byłoby świetnie. Bo myślę, że wyniki w lipcu - sierpniu wciąż będą słabsze niż przed rokiem. Ale „o włos”, a nie o kilkanaście procent. Rzecz jasna część firm będzie wciąż miała problem z przetrwaniem, mimo własnych starań i wysiłku ich pracowników, godzących się np. na krótszy wymiar czasu pracy. A część - po prostu nie przetrwa.
Jeśli chodzi o konkretne branże, to powodów do optymizmu nie ma branża gastronomiczno-hotelarska, choć wchodzący w życie bon turystyczny powinien poprawić sytuację na tym odcinku. Jednak w znacznie gorszej sytuacji znajduje się branża tzw. eventowa (organizacja kongresów, targów i wystaw). Czy widać dla niej jakieś powody do optymizmu?
Ta branża zareagowała zupełnie inaczej w przeciwieństwie do innych. Okazało się, że wszystkie duże imprezy bardzo wielu organizatorów odwołało, nawet nie końca roku, ale do wiosny 2021 r. Ta branża od początku przewidywała, że dla niej nie będzie stracony jeden czy dwa kwartały, ale na pewno minimum cały rok. Wiadomo było, że rozwiązania, które rząd opracował dla reszty gospodarki, dla tej branży okazywały się nieskuteczne. Dla niej pomoc na trzy-cztery miesiące była zbyt krótka. W tej sytuacja musiała one „rozpuścić” część swojego potencjału i oczekiwać na nadejście lepszych czasów dopiero w przyszłym roku. To zupełnie inna sytuacja niż w handlu czy części usług. Po prostu część dużych imprez została odwołana w tym roku i przesunięta na przyszły. Tak więc, to prawda, ta branża znalazła się w naprawdę trudnej sytuacji. Myślę, że wobec niej władze powinny wymyśleć, jej szczególnie dedykowane, inne narzędzia. Bowiem czasu straconego, w którym się miała odbyć jakaś impreza, a się nie odbyła, nie da się nadrobić.
Wg danych GUS w pierwszym półroczu oddano do użytku więcej mieszkań niż rok temu. Czy oznacza to, że następuje przeniesienie obecnego „koronakryzysu” w tej branży na kolejne miesiące? Bo jednocześnie w pierwszych sześciu miesiącach br. odnotowano zmniejszenie liczby nowo rozpoczynanych budów mieszkań i wydanych pozwoleń na budowę.
W procesach inwestycyjnych w tej branży, trwających nierzadko dwa-trzy lata, naturalne jest, że jeśli dana budowa jest mocno zaawansowana, trudno byłoby jej nie dokończyć. I to widać w statystykach GUS. Po prostu w I półroczu kończono to, co już było mocno zaawansowane. Ponadto branża ta była mniej dotknięta niż inne rozmaitymi obostrzeniami z powodów epidemicznych. Natomiast problem z tą branżą może się pojawić w kolejnych miesiącach. Słabsza kondycja finansowa potencjalnych nabywców kolejnych mieszkań będzie bowiem powodowała, że z pewnym niepokojem sami deweloperzy będą się decydowali na rozpoczynanie nowych budów. A więc decydujący może się okazać trzeci-czwarty kwartał br. Wówczas okaże się, ile nowych budów faktycznie będzie rozpoczętych. A jeśli mniej niż do tej pory, sprawi to, że po kolejnych miesiącach okaże się, że mniej będzie w kolejnych latach mieszkań oddanych do użytku. Podobnie z decyzjami inwestycyjnymi rozmaitych firm. Co innego z inwestycjami zrealizowanymi w 90-95 procentach. Wiadomo, że mimo kryzysu będą one dokończone, bo szkoda marnować poniesiony dotąd w nie wysiłek. Zaś jeśli chodzi o mieszkania, to, rzecz jasna, mamy w tym obszarze spory deficyt - w porównaniu z UE przydałoby się kilka milionów nowych - zarówno nowo zbudowanych, jak i odremontowanych, ze względu na ich obecne zużycie. Więc popyt w tym obszarze będzie zapewniony jeszcze przez wiele dekad. Ale wszystko będzie zależało od siły nabywczej potencjalnych nabywców mieszkań, jak i kondycji, w jakiej znajdzie się po koronakryzysie branża deweloperska.