Para oszustów popełniła liczne przestępstwa, a gdy śledczy rozpracowali ich działalność odkryli sporą niespodziankę. Małżonkowie od kilku lat – według oficjalnych dokumentów - nie żyli! Oczywiście, to był przekręt, bo chcieli uniknąć odsiadki, ale również wyłudzić wypłatę polisy. Numer niewątpliwie spektakularny, choć nie byli pierwszymi, którzy wpadli na taki pomysł.
To była skomplikowana, wielowątkowa sprawa, bo Prokuratura Okręgowa w Suwałkach - wspólnie z Centralnym Biurem Śledczym Policji - rozpracowywała szajkę oszustów długo grasującą na Mazurach, Podlasiu, czy Litwie. Pod pozorem działalności gospodarczej, na różne sposoby, przestępcy wyłudzali pieniądze od kontrahentów, np. brali zapłatę za towar, którego nigdy nie posiadali, albo sprzedawali nieistniejące wierzytelności przedstawiając sfabrykowane faktury.
W szajce ważną rolę odgrywał pewien mężczyzna – nazwiemy go Jan Kowalski. Już wcześniej karany, poza tym na terenie Polski toczyło się wiele śledztw przeciwko niemu.
- Postępowania te zostały umorzone z powodu śmierci mężczyzny. Jednak z ustaleń wynikało, że mężczyzna żyje i kontynuuje przestępczą działalność – ujawnił prokurator Wojciech Piktel z suwalskiej prokuratury.
Kowalski rzekomo zmarł w 2019 r. Tak przynajmniej wynikało z systemów ewidencyjnych. Odkryto jednak, że sfałszował kartę zgonu, a na podstawie tego dokumentu wyłudził z Urzędu Stanu Cywilnego akt zgonu. I od tej pory oficjalnie nie żył. Celem miało być nie tylko zmylenie śledczych, ale również wyłudzenie odszkodowania, bo krótko wcześniej wykupił polisę ubezpieczeniową. Oczywiście, po sfingowanej śmierci ktoś wystąpił o wypłatę, ale pomimo dość zawiłej intrygi oszuści popełnili banalny błąd – źle odczytali umowę, złożyli wniosek dzień za wcześnie, gdy polisa jeszcze nie obowiązywała i oczywiście dostali decyzję odmowną.
Gdy w maju 2021 r. agenci CBŚP weszli do mieszkania w Warszawie, w którym miał przebywać „zmarły” mężczyzna, znaleźli dowody, że przez minione dwa lata on na pewno żył. Ale policjantów czekała kolejna niespodzianka.
Miesiąc przed ich akcją Kowalski poważnie zachorował, trafił do szpitala, nie zdołano go uratować. Tym razem zmarł naprawdę, co potwierdzono badaniami genetycznymi.
Już to było zdumiewające, ale na tym nie koniec zaskakujących zwrotów sytuacji. W warszawskim mieszkaniu Kowalskiego wprawdzie nie było, ale funkcjonariusze CBŚP zastali jego żonę Annę. Problem w tym, że z dokumentów wynikało, iż kobieta… od dawna nie żyje. Zrobiła ten sam numer co mąż, czyli podrobiona dokumentacja lekarska i wyłudzony akt zgonu.
„Dwa miesiące wcześniej kobieta wykupiła dwie polisy ubezpieczeniowe na życie. Po rzekomej śmierci wystąpiono do dwóch zakładów ubezpieczeń o łącznie ponad 300 tys. zł odszkodowania oraz do ZUS o zasiłek pogrzebowy. Z uwagi na powzięte wątpliwości instytucje te odmówiły wypłaty” – relacjonuje prokurator Piktel. – „Kobieta odbywa teraz karę pobawienia wolności, której chciała uniknąć pozorując swoją śmierć” - dodaje.
Historia Kowalskich natychmiast stała się hitem, ale nie byli pierwszymi, którzy wpadli na równie karkołomny pomysł.
Do najsłynniejszych niewątpliwie należy opowieść o Zdzisławie W., który początkowo był cenionym przedsiębiorcą, ale później dokonał wielu przekrętów. Gdy grunt zaczął mu się palić pod nogami i groziła długa odsiadka, mężczyzna nagle zmarł. Rzekomo podczas pobytu w areszcie na Śląsku, a przynajmniej tak został wystawiony akt zgonu. O dziwo, nikt nie zweryfikował informacji i sądy oraz prokuratury w całej Polsce umorzyły postępowania przeciwko Zdzisławowi W. Dopiero po latach dziennikarz „Życia Warszawy” odkrył, że W. nigdy w tym areszcie nie przebywał, lekarz nigdy takiej karty zgonu nie wystawił, a W. oszukał wszystkich, bo żyje i prowadzi przestępczą działalność.
Wtedy oszust postanowił uśmiercić się po raz drugi! Tym razem intrygę przygotował drobiazgowo. Jego wspólnik, policjant z Trójmiasta, dał znać o znalezieniu zwłok bezdomnego mężczyzny, który został przejechany przez pociąg. Na miejsce natychmiast pojechał syn Zdzisława W. i w denacie „rozpoznał” ojca. Odbył się pogrzeb, ktoś regularnie składał kwiaty na grobie W., a ten tak naprawdę cieszył się dobrym zdrowiem. W końcu jednak i ten szwindel został zdemaskowany.
O innej ciekawej historii serwis FilaryBiznesu.pl już swego czasu wspominał. Ukrainiec (posiadający polskie obywatelstwo) Ievghen P. w 2018 roku wykupił w wielu firmach ubezpieczeniowych polisy na życie. Ich wartość opiewała łącznie na 26 milionów złotych. Kilka miesięcy później matka mężczyzny zgłosiła w oddziałach tych towarzystw, że syn zginął w nieszczęśliwym wypadku na terenie Ukrainy.
„Miał wypłynąć wynajętą łodzią i w wyniku zderzenia z drugą niezidentyfikowaną łodzią, wypadł za burtę i utonął. Ciało miało zostać ujawnione dopiero we wrześniu 2019 roku, a już następnego dnia poddane kremacji” – podały służby.
Okazało się jednak, że mężczyzna jest cały i zdrowy, przybywa na terenie Polski
i został zatrzymany przez agentów CBŚP.
Oczywiście, na takie pomysły wpadają nie tylko Polacy. Amerykanin Nicolas Rossi został oskarżony o gwałt w Stanach Zjednoczonych, ale uciekł z kraju i był poszukiwany czerwoną notą Interpolu. W lutym 2020 w internecie pojawił się nekrolog o śmierci mężczyzny, a jego prochy rzekomo zostały rozrzucone po morzu. Po kilku miesiącach został namierzony w Szkocji.
Z kolei Michael Patrick Manning mógł trafić za kratki, bo molestował dziecko. Upozorował więc samobójstwo skacząc z mostu, zostawił nawet list pożegnalny i przez trzy lata pozostawał bezkarny. Wpadł przez przypadek. Podczas rutynowej kontroli podał fałszywe nazwisko, policjantom coś jednak nie pasowało i zabrali delikwenta na komisariat. Gdy sprawdzili odcisków palców w bazie danych – prawda wyszła na jaw. Manning wylądował w więzieniu.