Wysychające źródło imigracji z Ukrainy może się odbić na polskiej gospodarce

Walka o klienta w agencjach zatrudnienia zamieniła się w walkę o kandydata, bo o tych drugich jest zdecydowanie trudniej.

Jak wynika z obserwacji Personnel Service zapotrzebowanie na kadrę ze Wschodu jest na najwyższym poziomie od lat. Tylko we wrześniu firma dostała zamówienia na ponad 2,5 tys. pracowników, ale dostępnych obecnie kandydatów jest ponad dwukrotnie mniej. Wysychające źródło imigracji z Ukrainy może się odbić na polskiej gospodarce, która w ostatnich latach mocno zyskiwała na obecności kadry ze wschodu. Z wyliczeń NBP i SGH wynika, że pracownicy z Ukrainy w latach 2013-2018 wypracowali aż 13% wzrostu gospodarczego w Polsce.

W pierwszej połowie 2021 roku do ewidencji urzędów pracy wpisano 998 tys. oświadczeń dotyczących zatrudnienia pracowników ze Wschodu. To nie tylko o 63% więcej niż przed rokiem, ale też o 18% więcej niż w 2019 r. Ukraińców zamierza rekrutować niemal co czwarta firma w Polsce - wynika z „Barometru Polskiego Rynku Pracy” Personnel Service. Okazuje się jednak, że plany rekrutacyjne mogą nie zostać zrealizowane, bo liczba oświadczeń rośnie, ale realnie Ukraińców na polskim rynku pracy jest mniej niż przed pandemią. Agencje zatrudnienia mierzą się z brakiem kandydatów. Zamówień na kadrę ze Wschodu jest ponad dwukrotnie więcej niż pracowników zainteresowanych przyjazdem do Polski.

Wrzesień jest dla nas rekordowy jeżeli chodzi o liczbę zamówień na pracowników z Ukrainy, choć wzrosty widać już od kilku miesięcy. Przychodzą do nas klienci, którzy w sumie mają zapotrzebowanie na nawet 2,5 tys. osób. Problemem jest jednak dostępność kadry ze Wschodu. Jesteśmy w stanie dostarczyć ok. 1 tys. pracowników, czyli ponad dwukrotnie mniej niż wynosi zapotrzebowanie. To oczywiście pochodna wychodzenia gospodarki z czasu niepewności związanej z pandemią. Teraz wszystkie wskaźniki rynku pracy idą do góry, w tym m.in. wynagrodzenia czy liczba wolnych miejsc pracy

mówi Krzysztof Inglot, prezes Personnel Service.

Nasilający się niedobór pracowników ze Wschodu to z jednej strony wciąż skutek trwającej pandemii. Przed wybuchem COVID-19 szacowano, że w Polsce mogło przebywać nawet 2 mln pracowników z Ukrainy. Część z nich pracowała w naszym kraju nielegalnie. Teraz ta liczba oscyluje wokół 1 mln. Ponadto, widać efekt rosnącego odpływu Ukraińców z Polski do sąsiednich państw, które też mocno zabiegają o imigrantów zarobkowych. Ukraińscy pracownicy wyjeżdżają m.in. do Czech, a ostatnio coraz częściej  do Niemiec, które przyciągają kilkukrotnie wyższymi stawkami niż w Polsce. Obecnie minimalne wynagrodzenie w Polsce wynosi 2800 zł brutto. Na Ukrainie ta stawka to 6000 UAH, czyli około 883 zł miesięcznie. To aż trzy razy mniej. Natomiast w Niemczech od pierwszego lipca br. zarobki minimalne to 1536 euro brutto, czyli w przeliczeniu aż 7041 zł. A jak wynika z badania Personnel Service, za zatrudnieniem za Odrą rozglądała się już połowa obywateli Ukrainy.

Myślę, że możemy mówić o tysiącach Ukraińców, którzy formalnie przebywają w naszym kraju, a faktycznie pracują za Odrą zatrudniając się na czarno u niemieckich rolników i przedsiębiorców. Jest to tym łatwiejsze, że niedobór pracowników, na który narzeka coraz więcej pracodawców w Niemczech, sprawia, że władze przymykają tam oko na nielegalnych imigrantów z zagranicy. To dla nas duże zagrożenie

mówi Inglot.

Polska gospodarka rozwijała się o 0,5 pp. szybciej rocznie dzięki pracy imigrantów z Ukrainy - wynika z badania SGH i NBP. W szczycie napływu imigrantów, czyli w latach 2016-2017 wzrost gospodarczy w Polsce zwiększał się o dodatkowe 0,7-0,8 pp. w każdym roku dzięki imigracji.

Źródło

Skomentuj artykuł: