Firmy transportowe walczą o zlecenia niskimi cenami. Pogłębia się nieuczciwa konkurencja na rynku
– Spadek liczby zleceń przy tej samej podaży usług powoduje, że stawki frachtów uległy drastycznemu obniżeniu – przyznaje Maciej Wroński, prezes Związku Pracodawców Transport i Logistyka Polska. W związku z tym niektóre firmy wykorzystują nieuczciwe sposoby i oferują ceny poniżej kosztów, co nasila zjawisko nieuczciwej konkurencji. To może prowadzić do zakłóceń na rynku, w wyniku czego – w połączeniu z konsekwencjami koronawirusa – część firm upadnie. Dodatkowo uchwalony niedawno pakiet mobilności to zapowiedź kolejnych problemów dla branży – niewykluczone, że część firm transportowych przeniesie swój biznes poza Polskę.
Ograniczenia przewozowe spowodowane pandemią koronawirusa i zmniejszenie liczby zleceń wywołały obniżenie stawek frachtów. W długim okresie większy popyt wywołałby wzrost cen i przewoźnicy mogliby liczyć na poprawę sytuacji. Jednak przeszkodą są nieuczciwe praktyki, które przyczyniają się do utrzymania cen na niskim poziomie.
– Aby otrzymać zlecenie, część firm – mam nadzieję, że niewielka – stosuje różnego rodzaju nielegalne manipulacje z tachografem, które powodują jego wyłączenie, co umożliwia np. wykonywanie za pomocą jednego pojazdu przebiegu miesięcznego na poziomie 20 tys. km. Firma, która jeździ uczciwie, zgodnie z zapisami tachografu, może wykonać jedynie 10 tys. km. W efekcie nieuczciwy podmiot uzyskuje wzrost przebiegu przy podobnych kosztach stałych, na które składają się m.in.: rata leasingowa, amortyzacja, podatek od środków transportowych oraz ubezpieczenie – tłumaczy w rozmowie z agencją Newseria Biznes Maciej Wroński. – Przewoźnik, który dokonuje tego typu czynów nieuczciwej konkurencji, może mieć koszty obniżone nawet o kilkanaście groszy za kilometr.
Jeżeli to zjawisko będzie się nasilać, to przewoźnicy będą realizowali zlecenia za zaniżone stawki, a cena rynkowa zamiast odbić w górę, utrzyma się na poziomie poniżej standardowych kosztów i nie zapewni opłacalności.
– Może to nawet spowodować upadłość tych firm, które działają legalnie. Obawiam się, że obecna sytuacja rynkowa pogłębi nieuczciwą konkurencję. Zatem apeluję do administracji rządowej o skuteczną walkę z tym zjawiskiem
Już dziś sytuacja polskiej branży transportowej nie jest najlepsza. Wprawdzie część firm, np. z branży spożywczej, nie odczuła negatywnych skutków pandemii i lockdownu, ale niektórzy przewoźnicy, obsługujący np. przewozy pasażerskie lub branżę automotive, praktycznie na kilka miesięcy zamrozili działalność. Jak wskazuje raport Krajowego Rejestru Długów, od początku roku do lipca zadłużenie firm transportowych wzrosło o 181 mln zł i dziś wynosi prawie 1 mld zł. Najwięcej zalegają instytucjom finansowym (400 mln zł).
Kolejną bolączką polskich firm transportowych jest przyjęty niedawno przez Parlament Europejski pakiet mobilności, który na nowo reguluje m.in. zasady pracy i odpoczynku kierowców. Najdotkliwsze dla polskich przedsiębiorstw są przepisy dotyczące pracowników delegowanych, które przewidują zmiany w rozliczaniu płac minimalnych (wyrównywanie ich do poziomów obowiązujących w państwach Europy Zachodniej) oraz brak możliwości zaliczania wypłacanych w Polsce dodatków (diet, ryczałtów) do wynagrodzenia kierowcy.
– Jeżeli w polskich przepisach prawa pracy nie zostaną określone rozsądne zasady wynagrodzenia kierowców delegowanych, należy się liczyć z tym, że te firmy, które mogą sobie na to pozwolić, przeniosą część swojej działalności operacyjnej do tych państw, w których mają klientów. Zatem firma, która do tej pory wykonywała przewozy pomiędzy Niemcami a Francją, a w Polsce będzie ponosiła znacznie wyższe koszty wynagrodzeń niż firma niemiecka czy francuska, utworzy spółkę córkę albo oddział na terenie Niemiec. Jeżeli firmy będą zmuszone przenosić część działalności za granicę, nie będą zasilały ani polskiego produktu krajowego brutto, ani polskiego budżetu, ani budżetów samorządowych
Długookresowe prognozy dla branży transportowej nie są dobre. Jak przewiduje ekspert, wiele firm będzie walczyć o przetrwanie, inne znikną z rynku. Jednak te podmioty, które pozostaną, najpewniej będą mogły liczyć na lepsze warunki cenowe.
– Istnieją czynniki, które mogą przyczynić się do powrotu polskich przewoźników na zachodnie rynki, np. brak kierowców zawodowych na Zachodzie oraz mniejsza elastyczność pracowników i przedsiębiorców z Europy Zachodniej. Zakładam, że tak się stanie i polskie firmy odzyskają swoją pozycję w Europie, ale niestety już nie w tym samym składzie. Optymistyczne jest jedynie to, że w efekcie firmy transportowe będą pracować za znacznie wyższe stawki, które pozwolą nam zrekompensować koszty regulacyjne i bariery stwarzane przez prawo unijne – zakłada prezes TLP.
Chociaż skutkiem pandemii jest to, że pracodawcy z branży mają mniejsze problemy z dostępnością kierowców niż jeszcze kilka miesięcy temu, ten stan nie będzie trwał długo. Wraz z powrotem sytuacji do normy sprzed koronawirusa – co może potrwać nawet rok czy dwa lata – deficyt kierowców będzie się pogłębiał. Teraz jest dobry moment, by wdrożyć środki zapobiegawcze.
– Musimy pamiętać o tym, żeby z jednej strony cały czas kształcić nowych kierowców i ułatwiać zatrudnianie pracowników z zagranicy, a z drugiej – żeby spopularyzować zawód kierowcy i stworzyć im lepsze warunki pracy. Paradoksalnie, wbrew temu, co mówią politycy, za ten ostatni czynnik odpowiada państwo. Kierowca nie ma bowiem właściwych warunków sanitarnych na publicznie dostępnych parkingach, nie ma infrastruktury noclegowej, w której mógłby odebrać regularny tygodniowy wypoczynek, nie ma bezpieczeństwa. W tej chwili poziom zagrożenia, szczególnie na parkingach Europy Zachodniej, podniósł się do zupełnie niespotykanego w poprzednich latach – mówi Maciej Wroński.