"Kuloodporność polskiego przemysłu". Główny ekonomista PKO BP o produkcji

"Produkcja przemysłowa osiągnęła fantastyczny wynik za marzec. Nawet jeśli wyeliminujemy nadzwyczajny wzrost produkcji energii elektrycznej, to ten ostateczny wynik wygląda nieco mniej imponująco, ale i tak pozostaje bardzo dobry. Pokazuje, że wysoka konkurencyjność polskiej gospodarki i jej dobre zdywersyfikowanie chroni nasz przemysł przed rozmaitymi negatywnymi czynnikami, takimi, jak spowolnienie w niemieckim przemyśle, czy zakłócenia w dostawach rozmaitych komponentów" - mówi Filarom Biznesu Piotr Bujak, główny ekonomista PKO Banku Polskiego.

W kwietniu br. GUS-owski wskaźnik ogólnego klimatu koniunktury we wszystkich prezentowanych obszarach gospodarki kształtuje się na poziomie wyższym niż w marcu. Jednak wciąż najgorzej koniunkturę oceniają przedsiębiorcy z branży budowlanej (-15,4) i przetwórstwa przemysłowego (-11,5). Czy faktycznie budownictwo znajduje się u nas w złym stanie? Co może sprawić, żeby firmy budowlane miały powody do optymizmu?

Tak źle w tej branży nie jest. Na pewno istnieje duży popyt na usługi budowlane. Jednak sami przedsiębiorcy budowlani odczuwają mocno braki kadrowe. To przecież jedna z takich branż, której braki kadrowe dają się we znaki zwłaszcza obecnie - po wybuchu wojny w Ukrainie. Bo to głównie w budownictwie i transporcie, gdzie wśród pracowników znajdowało się wiele osób z Ukrainy, dominują mężczyźni, a oni wyjechali do swojego kraju, na wojnę z Rosją. I to spowodowało istotny problem kadrowy w tych branżach, szczególnie w budownictwie. Ponadto na złą samoocenę branży wśród przedsiębiorców wpływają niewątpliwie rosnące koszty działalności: zwłaszcza używanych materiałów. Wszystko drożeje mocno i to niewątpliwie utrudnia życie - jest to widoczne już od dłuższego czasu. W tym, zwłaszcza od początku wojny w Ukrainie, szczególnie podrożała stal i wiele innych materiałów budowlanych. To na pewno przeszkadza branży. Do tego dochodzi jeszcze wzrost stóp procentowych, który wpływa na wzrost rat kredytów, w tym zwłaszcza mieszkaniowych i chłodzi popyt na usługi w budownictwie mieszkaniowym. Może on być w przyszłości słabszy w tym segmencie budownictwa. Kolejne kwartały mogą zaowocować mniejszą liczbą rozpoczynanych tego typu budów. 

A więc w obecnym postrzeganiu sytuacji w branży budowlanej przez przedsiębiorców zawiera się także pewna projekcja tego, co się może wydarzyć w najbliższej przyszłości.

Myślę, że tak. Chodzi o świadomość ograniczeń, wyzwań czy czynników ryzyka. Stąd takie ostrzegawcze sygnały w postaci źle postrzeganej koniunktury. Natomiast w rzeczywistości nie jest tak zupełnie źle. 

Właśnie. Przecież według danych GUS produkcja budowlano-montażowa zrealizowana na terenie kraju w marcu br. była wyższa o 27,6% w porównaniu z marcem ub. roku (przed rokiem spadek o 10,8%) oraz aż o 41,4% w stosunku do lutego br. (przed rokiem wzrost o 34,2%). Może więc taki pesymistyczny odbiór koniunktury wynika z faktu, że owe dane dotyczą firm co najmniej 10-osobowych, a sytuacja w firmach mniejszych jest faktycznie nie najlepsza?

I tak i nie. Jednak te mniejsze firmy też uczestniczą w boomie, w postaci wzrostu produkcji budowlano-montażowej. Natomiast mogą być one w gorszej sytuacji, co przekłada się na ich gorsze nastroje, bo jest im trudniej radzić sobie z presją kosztową. Firmy te są z reguły słabsze kapitałowo czy finansowo, mają mniejsze rezerwy, dysponują mniejszą siłą przetargową na rynku.

I to one mają największe problemy z dostępnością materiałów - wobec tego one w większym stopniu odczuwają wzrost cen. I faktycznie sytuacja tych mniejszych podmiotów może być relatywnie gorsza. Ponadto kończą się przecież Tarcze antycovidowe - pandemiczne „zaskórniaki” - to także może w tle być przyczyną złych nastrojów wobec koniunktury w branży budowlanej.

W I kw. br. oddano do użytkowania 54,7 tys. mieszkań, tj. 3,2% więcej niż w roku ubiegłym. Jednak liczba mieszkań, na których budowę wydano pozwolenia, spadła o 8,0%, spadła także liczba rozpoczynanych budów. Czy boom w budownictwie mieszkaniowym się kończy?

Nie powiedziałbym, że ten boom się definitywnie kończy. Natomiast nastąpi zapewne większa przerwa w dynamicznym rozwoju rynku mieszkaniowego. Jednak mamy do czynienia z silną zbieżnością negatywnych czynników: wspomnianego mocnego wzrostu stóp procentowych, ograniczającego popyt na mieszkania z wykorzystaniem kredytu. Ale też chodzi o popyt gotówkowy, inwestycyjny, bo dla inwestycji w mieszkania na wynajem czy w mieszkania dla wzrostu wartości pojawia się alternatywa w postaci wyższej dochodowości obligacji skarbowych.

Zatem to wzrost stóp procentowych jest jednym z głównych czynników schładzających rynek mieszkaniowy. A kolejny - to podwyższona niepewność związana z wojną w Ukrainie, blisko naszych granic. To czynnik, który z pewnością nie zachęca do kupowania nieruchomości - poważnej finansowo inwestycji.

Kiedy rynek mieszkaniowy powróci do wysokiej dynamiki znanej z dwóch ostatnich lat?

Myślę, że powinno to być możliwe w ciągu około trzech lat. Jeszcze w tym roku liczba oddawanych do użytku mieszkań będzie wysoka. Wciąż przecież jeszcze pozostaje w toku realizacji duża ilość projektów. To, że obecnie zatrzymywane są nowe inwestycje będzie skutkować obniżeniem liczby oddawanych do użytku mieszkań za rok-dwa. A za trzy-cztery lata z pewnością wrócimy do tego wyższego poziomu. Zależy to od tego, kiedy te projekty zaczną znów ruszać. Gdyby się np. okazało, że w czerwcu-lipcu stopy procentowe przestaną rosnąć i będzie widoczny sygnał, że to koniec ich podwyżek, a ponadto nie będzie eskalować konflikt wojenny w Ukrainie i przynajmniej będzie się rysować perspektywa jego zamrożenia, to może się okazać, że za kwartał - dwa deweloperzy zaczną uruchamiać nową produkcję mieszkań. Wtedy może też okazałoby się, że za rok nastąpi pewne przejściowe obniżenie dynamiki liczby oddawanych mieszkań, ale już za dwa lata będzie ich ponownie więcej. Wobec tego, tak, jak powiedziałem, najdalej dwa do czterech lat najdalej powinniśmy się znaleźć na trajektorii mocno wzrostowej. Inaczej mówiąc pewnie czekać nas będzie rok-dwa lata obniżonej aktywności, a później nastąpi powrót do boomu.

Sprzedaż detaliczna w I kwartale br. wzrosła wg danych GUS w porównaniu z I kwartałem ub.r. o 9,0% (wobec wzrostu o 1,2% w 2021 r.). Z kolei tym samym czasie produkcja sprzedana przemysłu była o 16,7% wyższa w porównaniu z I kwartałem ub. roku (kiedy notowano wzrost o 7,8%). Jakie są szanse na to, by podobny wzrost w obu branżach miał miejsce w kolejnych kwartałach?

W odniesieniu do sprzedaży detalicznej wydaje się, że te wzrosty mogą się utrzymywać, bowiem z jednej strony konsumpcja w ujęciu realnym znajduje się pod negatywnym wpływem podwyższonej inflacji. A przecież ogranicza ona realny wzrost dochodów gospodarstw domowych, a w ślad za tym dynamikę realnej konsumpcji. Natomiast istnieje też przez cały czas mocny rynek pracy, dochodzi do przyspieszenia nominalnego wzrostu wynagrodzeń, który dostosowuje się do podwyższonej inflacji. Zatem dzięki temu utrzymuje się realna dynamika wynagrodzeń. Do tego dochodzi gigantyczny napływ uchodźców - także konsumentów. Nawet, jeśli dysponują oni skromnymi budżetami, to stają się jednocześnie dodatkowymi konsumentami. Chodzi o ok. 2 miliony osób, które przebywają u nas - a wydają one przecież także jakieś kwoty na przynajmniej podstawowe potrzeby. Tak czy inaczej oznacza to dodatkową konsumpcję. Zatem siła polskiego rynku pracy to dotychczasowy główny czynnik wspierający popyt konsumpcyjny, który w połączeniu z napływem uchodźców przeważa nad negatywnym wpływem podwyższonej inflacji i częściowo podwyższonej niepewności, która przekłada się na pogorszenie się nastrojów konsumentów. Wobec tego perspektywy dla konsumpcji są umiarkowanie dobre. Po wybuchu wojny w Ukrainie podtrzymaliśmy w gronie analityków PKO Banku Polskiego prognozę co do konsumpcji, która naszym zdaniem w br. realnie wzrośnie o 3,5-4%, czyli całkiem solidnie.

A jaka przyszłość rysuje się przed produkcją przemysłową? Przypomnę, że kwietniowy GUS-owski wskaźnik ogólnego klimatu koniunktury przetwórstwa przemysłowego wykazał, że badani przedsiębiorcy ocenili ją na -11,5. To dosyć negatywna ocena perspektyw branży, choć nieco mniej zła niż w przypadku budownictwa.

Warto zwrócić uwagę na rozbieżność wskaźników koniunktury wobec twardych danych. Może psychologia pogarsza wyniki badań koniunktury. Wśród przedsiębiorców biorą górę obawy, czy emocje związane z podwyższoną inflacją oraz wojną w Ukrainie. To rzutuje negatywnie na deklaracje i opinie firm, a także gospodarstw domowych. Natomiast, gdy przychodzi decydować realnie o wydatkach konsumpcyjnych w gospodarstwach domowych czy na działalność operacyjną w firmach, okazuje się, że jednak produkcja rośnie, rozwija się również konsumpcja indywidualna. I wszystko jest w porządku. Wobec tego myślę, że w obecnej, specyficznej sytuacji trzeba będzie się koncentrować na twardych danych, które wyglądają bardzo dobrze, wręcz znakomicie. Produkcja przemysłowa osiągnęła fantastyczny wynik za marzec. Nawet jeśli wyeliminujemy nadzwyczajny wzrost produkcji energii elektrycznej, to ten ostateczny wynik wygląda nieco mniej imponująco, ale i tak pozostaje bardzo dobry. 

Jak to się przekłada na całą naszą gospodarkę?

Pokazuje to, że wysoka konkurencyjność polskiej gospodarki i jej dobre zdywersyfikowanie chroni nasz przemysł przed rozmaitymi negatywnymi czynnikami, takimi, jak spowolnienie w niemieckim przemyśle, czy zakłócenia w dostawach rozmaitych komponentów. Są rzecz jasna takie gałęzie polskiego przemysłu, które odczuwają te negatywne czynniki - przede wszystkim wspomniane zakłócenia w dostawach komponentów - w motoryzacji czy produkcji wyrobów elektrycznych, w tym baterii do samochodów elektrycznych. W tych branżach było widać w marcu spadki w produkcji. Natomiast cała reszta przemysłu radzi sobie bardzo dobrze - notuje wzrosty. To potwierdza kuloodporność polskiego przemysłu. Tym terminem posługujemy się, wśród analityków PKO Banku Polskiego, jeszcze od 2019 r., kiedy niemiecki przemysł znajdował się w recesji, a polski rósł - ta „kuloodporność” może w obecnych, wojennych okolicznościach nabierać szczególnego znaczenia.

Powróćmy jeszcze do pozytywnych skutków napływu 2-milionowej fali uchodźców z Ukrainy. Ich przybycie do Polski oznacza także dodatkowy czynnik pobudzający konsumpcję indywidualną. 

Faktycznie wspierają oni konsumpcję, ale też są to także po części pracownicy. A tych przecież brakuje. Z jednej strony wojna to przecież tragedia dla milionów, ale z drugiej - fakty są takie, że z ekonomicznego punktu widzenia ta fala uchodźców niesie z sobą także pozytywne aspekty. Choć nie tylko - mamy przecież do czynienia z rosnącymi kosztami ponoszonymi przez państwo, samorządy i pojedynczych obywateli na utrzymanie uchodźców. Stąd apele polskiego rządu o to, by Bruksela przeznaczyła wreszcie specjalne fundusze na ten cel. 
 

Źródło

Skomentuj artykuł: