[NASZ WYWIAD] Soroczyński: Szybka kolej Tallin-Warszawa-Budapeszt/Praga jest ważna z punktu widzenia sensowności CPK

Nawet gdyby świadczenia i pensje podnieść jeszcze bardziej, to taki ruch na masową skalę znów wywołałby inflację. Musimy jakoś przeżyć ścięcie realnych dochodów. To nie jest niestety przyjemne, ale to pomoże wstrzymać inflację i nie będzie nam demolować płac w przyszłości. Z Piotrem Soroczyńskim, głównym ekonomistą Krajowej Izby Gospodarczej, rozmawia Maciej Pawlak.

Przeciętne miesięczne wynagrodzenie w sektorze przedsiębiorstw w grudniu 2022 r. w porównaniu z grudniem 2021 r. było wyższe o 10,3% i wyniosło 7329,96 zł (brutto). Inflacja grudniowa wyniosła 16,6%. Realne płace zatem spadły. Czy w br. wzrost płac dogoni inflację?
Dane za grudzień odnośnie płac były zdecydowanie słabsze, niż zakładał rynek. Po części to może być związane z tym, że część typowych dla grudnia wypłat premii i nagród po prostu miała już miejsce w listopadzie. Z kolei w listopadzie ówczesne płace były nieco wyższe, niż się wszyscy spodziewali. Więc może się okazać, że te większe wypłaty typu Barbórka, które w niektórych zakładach pracy nastąpiły w końcówce listopada, a nie na początku grudnia.

Jednak wzrost płac przestał nadążać za wzrostem inflacji.
Ale trzeba z mocą podkreślać, że płace w sektorze przedsiębiorstw rosną nie do końca dlatego, że są waloryzowane. Wynagrodzenia rosną m.in. dlatego, że ludzie zmieniają miejsca pracy: między firmami, które płacą słabiej bądź lepiej,  A także pomiędzy branżami - z tych słabiej płacących, do płacących lepiej. W statystykach to wygląda tak, że ktoś przestaje pracować za 5 tys. zł, a zaczyna gdzieś indziej pracować za 7 tys. Ale taki pracownik przecież nie dostał 40% podwyżki w swoim zakładzie. Wobec tego duża część tych wzrostów płac, które dostrzegamy w sektorze przedsiębiorstw to wzrosty związane z faktyczną zmianą firmy.

Jaki to ma skutek w praktyce?
Może się wobec tego okazać, że jeśli ktoś nie zmienił pracy to może mieć płacę taką jak przed rokiem, albo o tylko kilka procent wyższą, bo może firma wysupłała coś w związku z waloryzacją. Ale przecież taka waloryzacja z reguły wzrostu inflacji. Więc tak naprawdę w praktyce sytuacja w poszczególnych firmach może wyglądać jeszcze gorzej. Trzeba pamiętać, że sektor przedsiębiorstw (firmy zatrudniające powyżej 9 pracowników) i tak trochę lepiej płaci, niż cała gospodarka. Bo tam są z natury duże firmy wspierane kapitałem, tam można wykorzystywać w produkcji rozmaite maszyny w maszyny. Dzięki temu ich wydajność jest wyższa niż w całej gospodarce, a co za tym idzie - także płaca.

Jak płace będą się kształtować w 2023 r.?
Najprawdopodobniej w początku roku będziemy mieli wciąż dynamikę płac rok do roku między 10, a 12%. Nie spodziewam się, że będzie jakoś specjalnie wyżej, ale i niżej. W styczniu ze względu na słabszą bazę sprzed roku wynagrodzenia trochę może wzrosną do 12%, ale potem będziemy raczej schodzili z 12 gdzieś w okolice 10 pod koniec roku, może niżej. Zakładam, że przynajmniej do lata to będą dynamiki wyraźnie niższe od inflacji. I to jest niestety kłopot. Ubożejemy o tę część. W dodatku, paradoksalnie, nawet gdyby świadczenia i pensje podnieść jeszcze bardziej, to taki ruch na masową skalę znów wywołałby inflację. Musimy jakoś przeżyć ścięcie realnych dochodów. To nie jest niestety przyjemne, ale to pomoże wstrzymać inflację i nie będzie nam demolować płac w przyszłości.

Inflacja roczna HICP w grudniu, według danych Eurostatu, była bardzo zróżnicowana: dla całej UE wyniosła 10,4%, dla strefy euro - 9,2%; najniższa (5,5%) była w Hiszpanii, w Polsce sięgnęła 15,3%, zaś na Węgrzech - aż 25,0%. Skąd tak duże różnice? Czy w kolejnych miesiącach te różnice będą się zacierać?
Być może część tych różnic wynika z tego, że Hiszpanie wciąż mają euro, a my i Węgrzy nie mamy. Nasze waluty się osłabiały i to o dodatkowy element powiększało inflację. To że złoty tracił do euro, ale przede wszystkim do dolara, dla nas kwestie cen surowców energetycznych były naprawdę dodatkowo bardzo trudne. Druga rzecz o której warto pamiętać, analizując różnice między Hiszpanią, a Węgrami jest fakt, że Węgry i Polska są w innej sytuacji klimatycznej niż Hiszpania. To, co dla nas jest bardzo dotkliwe w kwestii opału, ogrzewania, oświetlenia, dla nich jest mniej dotkliwe, oni tego mają mniej w koszyku inflacyjnym. Więc nie będą dostawać wyższych rachunków za energię. Ale w naszym koszyku waga cen energii jest większa niż w cieplejszych krajach południa Europy. To też mogła być kwestia inaczej rozkładających się cen żywności.

Na jakiej zasadzie?
Bo my też mamy bardzo chłonne rynki krajów ościennych, które nam sporo skupowały rozmaitych artykułów - one nam drożały mocniej. To były m.in. oleje roślinne, bo ich zabrakło wskutek tego, że rynek niemiecki sporo ich od nas kupił. I tak naprawdę podbił cenę oleju rzepakowego prawie trzykrotnie, bo w Niemczech w tamtym czasie zabrakło oleju słonecznikowego z Ukrainy. Może się okazać z perspektywy Hiszpanii, że akurat popyt na olej roślinny nie był tak mocny. Hiszpanie nie mieli tak silnego rynku tuż obok, który by im wszystko wykupił. To raczej oni są jednym z silniejszych rynków w sektorze towarów spożywczych. Trochę rywalizują z Francuzami, ale ta skala różnicy nie jest taka duża. Mają całkiem spore zapasy żywnościowe. Więc może się okazać, że u nich wpływ cen i popytu na artykuły spożywcze na poziom inflacji był dużo niższy niż u nas czy na Węgrzech. Hiszpanie prawdopodobnie też przechodzili łagodniej podwyżki związane z kosztami pracy, zwłaszcza z kosztami pracy w usługach. U nas było sporo tego, bo myśmy kompensowali niekorzystną sytuację z wcześniejszego czasu. Oni wychodzili z pandemii, nie podnosili cen, prawdopodobnie po to, żeby zachęcić klientów do podróży turystycznych w ich kraju.

Czy w związku z tym, że inflacja w krajach UE co prawda słabnie, ale wciąż pozostaje na relatywnie wysokich, znacznie wyższych niż rok temu, poziomach, można się spodziewać dalszych podwyżek stóp na najbliższym, lutowym posiedzeniu Rady Prezesów Europejskiego Banku Centralnego?
Do pojawienia się ostatnich danych o inflacji HICP powiedziałbym, że strefa euro powinna mieć istotnie podniesione stopy, bo EBC był jednym z ostatnich banków centralnych, który wystartował z podwyżkami stóp. Zrobił to całkiem zdecydowanie, ale później niż inne banki. Natomiast może się okazać, że kierownictwo EBC trochę będzie odwlekać niektóre decyzje. Bo przynajmniej dla części krajów strefy euro wysoka inflacja się zatrzymała, wręcz zaczęła spadać. Więc wygląda to tak, że EBC zaczyna udawać, że wysokiej inflacji nie było. I może się okazać, że dalej jeszcze będą zwlekać z podwyżkami stóp. Więc być może ta ewentualna podwyżka nie jest tak oczywista jak byłaby jeszcze miesiąc temu.

Kolejowi inwestorzy z Polski, Czech, Litwy, Łotwy i Estonii podpisali porozumienie o współpracy. Dzięki wspólnym inwestycjom w obecnej dekadzie powstanie m.in. połączenie Kolei Dużych Prędkości Tallin-Warszawa–Katowice–Budapeszt (także: Tallin-Warszawa-Wrocław-Praga). Powstać ma też na europejskich torach linia KDP Warszawa-Lwów-Kijów. Jak bardzo wpłynie to na rozwój transportu i turystyki w naszym regionie Europy?
Co do zasady to jest zawsze pewnego rodzaju zapytanie czy nam się uda zgromadzić potrzebne środki. Jednak gdyby się faktycznie udało zrealizować taką inwestycję, to jestem absolutnym jej zwolennikiem. U nas to działa tak, że każda infrastruktura „twarda”, jak autostrady czy linie kolejowe, która się pojawia, przynosi potem efekty znacznie większe, niż to co się spodziewali najwięksi optymiści przy planowaniu. My tę infrastrukturę twardą wykorzystujemy w znacznie większym stopniu, niż to jest zakładane. KDP z Tallina do Budapesztu/Pragi jest ważna z punktu widzenia sensowności Centralnego Portu Komunikacyjnego.

Dlaczego?
Bo z punktu widzenia pasażera z krajów Europy Środkowej, które by obsługiwała i CPK, i te linie kolejowe KDP, jest sensowniej lecieć choćby na Daleki Wschód z Warszawy, niż np. przez Monachium, Frankfurt, czy Londyn. Dzięki temu CPK ściągnąłby sporą pulę klientów, którzy korzystaliby z ich usług. Z drugiej strony nawet jeżeli byśmy nie myśleli o tym w perspektywie wspierania samego CPK, tylko korzystania z infrastruktury kolejowej, jako dobrej dla nas w regionie, to ma kapitalne znaczenie, bo zazwyczaj myśli się o tym w kontekście turystyki, ale i ruchu biznesowego. Być może dla pasażera z Tallina, dzięki połączeniu KDP, miałby większy sens korzystanie z CPK . I jeszcze jedno. Ruch początkowo turystyczny ma mocne przełożenie na bardzo wiele pomysłów biznesowych. Mamy bardzo dużo połączeń komunikacyjnych z Europą Zachodnią i sporo z nich korzystamy, natomiast nie mamy tych na osi Północ-Południe. Więc pociągnięcie linii KDP z Tallina do Budapesztu mogłoby być przełomowe. Z Tallina jest poza tym blisko do Helsinek. Tam się też w tej chwili mówi o tym, że ma powstać docelowo samochodowe i kolejowe połączenie podmorskie. Pytanie czy to planowane u nas połączenie KDP można by wówczas przedłużyć z Tallina do Helsinek. To od strony kontaktów gospodarczych miałoby kapitalne znaczenie, chociaż wszyscy to utożsamiają z ruchem turystycznym, ale moim zdaniem można to widzieć znacznie szerzej.

Rozumiem, że ta linia kolejowa do Kijowa to też jest dobry pomysł, tylko, że tam trwa niestety wojna.
Mimo to może się okazać, że paradoksalnie wskutek wojny i wywołanych nią bardzo tragicznych warunków, po jej zakończeniu prawie wszystko będzie można odbudowywać na nowych warunkach: Ukraińcy będą mogli wówczas przeskoczyć kilka etapów w realizacji różnych potrzebnych inwestycji infrastrukturalnych, w tym m.in. budowy linii kolejowych o „europejskim”, a nie postsowieckim rozstawie szyn. I będzie można realizować takie przedsięwzięcia przed wojną trudne do realizacji - ze względu choćby na koszty. Bowiem po wojnie stanie się to możliwe dzięki np. pozyskaniu grantów z funduszy unijnych

Źródło

Skomentuj artykuł: