Ceny połączeń są rekordowe. Klienci płacą nawet kilka razy więcej niż na początku roku, a to oznacza prawdziwe żniwa dla przewoźników - pisze dzisiejsza "Rzeczpospolita". Włosi ostrzegają z kolei przed różnymi "nowymi opłatami" wprowadzanymi często przez tzw. tanie linie lotnicze.
Jak czytamy w "Rz", linie lotnicze starają się zagospodarować wielki popyt na podróże.
"Lotniska się zapchały, rejsów jest mniej, więc zadziałało prawo rynku. Ceny biletów wystrzeliły. Lufthansa, która mocno ograniczyła siatkę połączeń, sprzedaje już tylko najdroższe bilety. Opłaciło się. W II kwartale firma spodziewa się 300– –400 mln euro zysku. Podróż z Warszawy przez Frankfurt na lotnisko JFK w Nowym Jorku w lipcu to wydatek 5,5 tysiąca złotych za bilet w jedną stronę w klasie ekonomicznej. W sierpniu jest taniej – 3800 zł za najtańszy rejs" - informuje gazeta.
Dodaje, że w LOT biletów na tym kierunku w ekonomii na najbliższe rejsy już nie ma.
"Można polecieć, ale na ostatnich miejscach w biznesie za 8200 złotych w jedną stronę. LOT także nie omieszkał podnieść cen. Za bilet na lipiec w obie strony z Warszawy do Paryża u polskiego przewoźnika trzeba zapłacić 2200 zł, podczas gdy było to zwykle 700– –800 zł. LOT wykorzystuje też rezerwy lotniska na Okęciu i skrupulatnie zagospodarowuje to, co porzuciły zwłaszcza Lufthansa i KLM. Warszawa stała się portem tranzytowym dla lecących z Baku, Erywania, Tbilisi, Bałkanów oraz Indii"
W "Rz" napisano, że podróż na trasie Mumbaj– Warszawa–Toronto w klasie ekonomicznej tego lata to wydatek ok. 12 tys. zł. Ile ostatecznie LOT zarobi tego lata, jest dlań kluczowe. Od wyników finansowych III kw. zależy, czy będzie potrzebował kolejnej transzy pomocy publicznej. O takiej ewentualności mówił prezes LOT Rafał Milczarski w maju 2022.
Włoska organizacja praw konsumentów Assoutenti ostrzega z kolei, że tzw. tanie linie lotnicze wymyślają "nowe opłaty" i ostrzega, że kupno biletu może przypominać błądzenie w dżungli.
Stowarzyszenie odnotowało, że pasażerowie muszą niekiedy zmagać się z etapami transakcji , których nie rozumieją, a także dodatkowymi opłatami. Czasem, zaznaczono, ich wysokość przekracza samą podstawową cenę biletu.
„Aby wnieść na pokład podręczną walizeczkę, pasażer musi zapłacić co najmniej 30 euro” - odnotował prezes konsumenckiej organizacji Furio Truzzi. Następnie dodał: „Wręcz ohydna dodatkowa opłata za wybór miejsca w samolocie może kosztować nawet 45 euro”.
Jak zauważył, różne linie wykorzystują kryzys na tle Covid-19 oraz „spekulują potrzebą konsumentów do wybierania elastycznych dat podróży w okresie wielkiej niepewności".
W reakcji na te doniesienia przewodniczący parlamentarnej komisji do spraw konsumentów Simone Baldelli zaapelował o czujność w kwestii przestrzegania praw pasażerów, również do posiłków i odszkodowań w przypadku znacznego opóźnienia bądź odwołania lotu w tym, jak dodał, delikatnym momencie dla transportu lotniczego.