Bujak: Tak naprawdę jeszcze nie zaczęliśmy gonić zachodniej Europy [WYWIAD]

Tak naprawdę my jeszcze nie zaczęliśmy gonić zachodniej Europy. Zaczniemy ją gonić pod względem zakumulowanych zasobów, kiedy nasze PKB per capita przekroczy 100% średniej unijnej, czy 100% dla poszczególnych europejskich gospodarek. Wówczas będziemy w stanie mieć porównywalny do nich bieżący poziom konsumpcji, a jednocześnie będzie szansa na większe akumulowanie zasobów, kapitału, aktywów. Warto o tym pamiętać. Ale tak czy inaczej jest dobrze, że gonimy te bogatsze od nas kraje pod względem poziomu rozwoju i zamożności - powiedział w rozmowie z Maciejem Pawlakiem dla portalu filarybiznesu.pl Piotr Bujak, główny ekonomista PKO Banku Polskiego.

Maciej Pawlak: RPP postanowiła utrzymać stopy procentowe NBP na niezmienionym poziomie, a więc stopa referencyjna wynosi wciąż 5,75% w skali rocznej. W komunikacie po swym ostatnim posiedzeniu RPP napisała m.in., że „w przypadku podniesienia cen energii w II połowie br. inflacja może istotnie wzrosnąć. Jednocześnie w średnim okresie w kierunku wyższej presji popytowej w gospodarce oddziaływać będzie wyraźny wzrost wynagrodzeń”. Czy na koniec br. inflacja może dobić do 5%, a więc być 2-krotnie wyższa niż w kwietniu (2,4%)? Czy bliższe jest prawdopodobieństwo prognozy NBP przedstawionej przez prezesa NBP Adama Glapińskiego (5,5%)?

Piotr Bujak: Według naszych szacunków opartych na informacjach dotyczących sposobów częściowego odmrożenia przez państwo cen energii od 1 lipca, inflacja na koniec br. wzrośnie faktycznie do 5-6%. Przy czym ewentualna eskalacja napięcia geopolitycznego - m.in. poprzez nagły wzrost cen surowców energetycznych mogłaby jeszcze mocniej podbić ostateczny poziom inflacji. Ale być może - z drugiej strony - dojdzie do uspokojenia sytuacji geopolitycznej na Bliskim Wschodzie, lub poprawi się sytuacja na Ukrainie. Wówczas doszłoby do spadku cen surowców energetycznych, czy globalnych cen żywności. Zatem istnieje w tym przypadku symetryczne ryzyko ewentualnych zmian wysokości inflacji. Na pewno jest to bardzo ważny element, generujący niepewność, który może dużo zmienić w obszarze cen w energetyce czy na rynku żywności. A zatem inflacja z tego powodu może okazać się o 2-3 punkty proc. wyższa, lub niższa. Wobec tego sytuacja geopolityczna stanowi nr 1 na liście czynników, które wpłyną na ostateczną wielkość inflacji.

W drugim tygodniu maja za litr benzyny Pb95 trzeba było płacić średnio 6,67 zł/l, tj. podobnie jak przed majówką – wynika z danych BM Reflex. Olej napędowy kosztował przeciętnie 6,68 zł/l. Przed nami stabilizacja cen na stacjach benzynowych, czy też musimy się przygotować na podwyżki cen?

Patrząc na notowania cen ropy naftowej z ostatnich dni i tygodni oraz na notowania złotego do dolara to w najgorszym razie powinno dojść do stabilizacji cen na tym rynku. Bowiem ceny tego surowca się obniżały w ostatnich dwóch-trzech tygodniach. A jednocześnie złoty się umocnił w stosunku do dolara. Zatem wydaje się, że na naszych stacjach paliw nie powinno być drożej. Gdy spojrzymy na notowania złotego w stosunku do dolara w ciągu ostatniego miesiąca, przeważało umacnianie się naszej waluty. Miesiąc temu za dolara trzeba było płacić ok. 4,10-4,12 zł, a obecnie już poniżej 4,0 zł. Zatem przy stabilnych cenach ropy naftowej (w dolarach) wszystko to powinno doprowadzać do spadku cen na naszych stacjach paliw. Zaś cena samej ropy w ciągu ostatniego miesiąca spadła o 6% - z blisko 90 dol. za baryłkę do 83-4 dol. Wobec tego powinniśmy mieć do czynienia ze stabilizacją cen detalicznych paliw, a może nawet z ich delikatnym spadkiem. Rzecz jasna będzie tak, o ile utrzyma się obecna tendencja do umacniania się złotego do dolara.

Stopa inwestycji w Polsce ostatnio (17,8% w 2023 r.) istotnie odbiegała od średniej unijnej (22,2%) i takich krajów jak Węgry (26,3%) czy Czechy (27,0%) – wynika z raportu ING Banku Śląskiego przedstawionego na ostatnim Europejskim Kongresie Gospodarczym w Katowicach. Z czego to wynika? Co może sprawić, że inwestycje w naszym kraju urosną w kolejnych latach?

Trudno porównywać ze sobą gospodarki o różnej strukturze. Przykładowo w Polsce istotną rolę odgrywają centra usług wspólnych, powstające w Polsce, jak grzyby po deszczu. To jest duża część naszej gospodarki i to bardzo efektywna - generuje sporo wartości dodanej, sporo eksportu usług. A w tym sektorze nie ma praktycznie żadnych inwestycji - tych mierzonych standardowo w rachunkach narodowych i branych pod uwagę przy obliczaniu stopy inwestycji. Wobec tego można zapytać, czy w związku z tym należy się martwić tą niższą stopą inwestycji w Polsce. Otóż wydaje się, że nie - trzeba brać w dodatku poprawkę na to, że z różnych powodów. Nie tylko ze względu na różną rolę nowoczesnych usług w gospodarce w poszczególnych państw naszego regionu Europy. Zatem nawet, gdy stopa inwestycji jest u nas niższa, niekoniecznie świadczy to o tym, że intensywność procesów inwestycyjnych naszej gospodarki jest niewystarczająca. Weźmy rolę przemysłu motoryzacyjnego, w którym skala inwestycji ma duże znaczenie dla perspektyw branży na przyszłość. I w którym generalnie inwestycji jest dużo, więc stopa inwestycji jest tym samym w tej branży generalnie wysoka. A jednocześnie rola motoryzacji w polskiej gospodarce jest generalnie mniejsza. Jej udział w przemyśle ogółem w całej gospodarce jest nawet dwu-trzykrotnie mniejszy niż w innych gospodarkach krajów naszego regionu Europy. A jednocześnie duża rola motoryzacji u naszych sąsiadów z mniejszych krajów podbija u nich standardową stopę inwestycji. Jednak nie oznacza to, że intensywność procesów inwestycyjnych ogółem w polskiej gospodarce jest zbyt mała, niewystarczająca. Trzeba po prostu patrzeć w szerszy sposób na pojedyncze wskaźniki.

Zmiana realnego PKB miedzy IV kw. 2019 r., a IV kw. 2023 r. w Polsce wyniosła 10,3%. W tym samym czasie dla strefy PKB - 3,0%, a w Niemczech 0,1%. Przy tym w ub.r. Polska osiągnęła poziom 80% PKB w przeliczeniu na mieszkańca /per capita według parytetu siły nabywczej w międzynarodowych dolarach z 2017 r. państw strefy euro. Wg MFW (World Economic Outlook, z kwietnia br.) w 2026 r. wyprzedzimy pod tym względem Hiszpanię, ok. 2030 r. dościgniemy Francję, Wielką Brytanię i Włochy, a w 2034 r. – Niemcy. Pod jakimi warunkami będziemy faktycznie w stanie w ciągu dekady dogonić naszego zachodniego sąsiada? 

Tego typu projekcje biorą pod uwagę rozmaite czynniki i wychodzą z różnych założeń. Polska ma szansę dogonić kraje zachodnioeuropejskie w ciągu kilku-kilkunastu lat pod względem dochodu narodowego per capita. Jednak pamiętajmy, że nie oznacza to wyrównania poziomu rozwoju gospodarczego i zamożności w danym kraju. Dlatego, że PKB per capita to jednoroczny strumień dochodu, czy dochodu w przeliczeniu na mieszkańca. Natomiast poziom życia, generalny poziom rozwoju gospodarczego zależy bardziej od zakumulowanego majątku produkcyjnego, aktywów finansowych przedsiębiorstw czy gospodarstw domowych, nieruchomości, aktywów majątku w postaci infrastruktury, która mocno wpływa na poziom życia: transportowej, czy teleinformatycznej. Otóż pod tym względem, a więc rożnego rodzaju zasobów, niestety między naszymi oboma krajami wciąż panuje przepaść. A zatem, tak naprawdę my jeszcze nie zaczęliśmy gonić zachodniej Europy. Zaczniemy ją gonić pod względem zakumulowanych zasobów, kiedy nasze PKB per capita przekroczy 100% średniej unijnej, czy 100% dla poszczególnych europejskich gospodarek. Wówczas będziemy w stanie mieć porównywalny do nich bieżący poziom konsumpcji, a jednocześnie będzie szansa na większe akumulowanie zasobów, kapitału, aktywów. Warto o tym pamiętać. Ale tak czy inaczej jest dobrze, że gonimy te bogatsze od nas kraje pod względem poziomu rozwoju i zamożności.
 

Źródło

Skomentuj artykuł: